Duda chce udziału w negocjacjach ws. Donbasu. Czy uda się zmienić "normandzki kwartet"?
Prezydent Andrzej Duda najpierw chciał, by Polska dołączyła do "normandzkiej czwórki" w negocjacjach dotyczących wojny na Ukrainie, a potem zaczął się z tego wycofywać, wychodząc z pomysłem zorganizowania szerokiej konferencji pokojowej. - Cieszę się, że zrezygnował z poszerzenia obecnego formatu - mówi WP Paweł Zalewski, europoseł PO.
19.08.2015 | aktual.: 19.08.2015 17:24
Jeden z aforyzmów dotyczących dyplomacji mówi, że "dobry dyplomata to taki człowiek, który powie Ci, byś poszedł do diabła w taki sposób, że zaczynasz się cieszyć na nadchodzącą podróż". Pokaz tej sztuki dał w środę rzecznik ukraińskiego MSZ Dmytro Kuleba odpowiadając na pytanie telewizyjnego "5 Kanału", czy rozmowy pokojowe w sprawie konfliktu w Donbasie mogą zostać poszerzone o Polskę. Kuleba powiedział, że owszem, mogą, a Ukraina nie miałaby nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, tym bardziej, że "nie wątpi w przyjazne intencje Polski". Jednak zaraz potem dodał, że mogłoby dojść do tego tylko jeśli zgodziliby się na to separatyści i pozostali uczestnicy "normandzkiego" formatu negocjacji (Rosja, Niemcy i Francja). Stanowisko Rosji i wspieranych przez nią separatystów nie jest trudne do odgadnięcia.
Wypowiedź Kuleby była następstwem rozmowy telefonicznej prezydentów Polski i Ukrainy, podczas której Duda zasygnalizował chęć dołączenia Polski do negocjacyjnego stołu. Jednak już kilka dni później Pałac zaczął wycofywać się z pomysłu poszerzenia rozmów "normandzkiej czwórki" o Polskę. Prezydencki minister ds. międzynarodowych Krzysztof Szczerski najpierw w poniedziałek zasugerował, że nie jest to głównym celem Polski, a potem, w rozmowie z "Rzeczpospolitą" mówił o idei - bliżej nieokreślonej - zorganizowania konferencji pokojowej z udziałem wielu państw.
Zdaniem politologa dr Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego, włączenie się Polski do rozmów nie tylko nic by nie dało, lecz byłoby wręcz dla Warszawy niekorzystne. Dlatego pozytywnie ocenił zmianę stanowiska obozu prezydenckiego.
- Polska nie powinna dążyć do wejścia w kombinację, którą można określić jako koncert mocarstw. W poszerzonym o Polskę formacie normandzkim, bylibyśmy zmarginalizowani i w efekcie żyrowalibyśmy de facto to, co ustalą między sobą Rosja i Niemcy - mówi w rozmowie z WP ekspert. - Koncepcja szerszej konferencji jest więc słuszna. Należałoby ja zorganizować tak, by w rozmowach uczestniczyły przynajmniej wszystkie państwa graniczące z Ukrainą i Rosją. Wtedy Polska miałaby oparcie w regionie i mogła na tym polu współpracować z Rumunią czy Estonią - dodaje.
Z wycofania się Dudy z walki o miejsce przy stole rozmów kwartetu zadowolony jest też europoseł PO Paweł Zalewski.
- Podczas kampanii wyborczej prezydent Duda ostro krytykował Komorowskiego za to, że Polska nie była obecna podczas rozmów w Mińsku, więc teraz należało się by spodziewać, że pan prezydent przedstawi inicjatywy, które by to zmieniły. Ale rozszerzenie formatu normandzkiego o Polskę i innych sąsiadów Ukrainy to była zła koncepcja, bo nie zmienia logiki funkcjonowania tego kwartetu. A służy on określaniu koncesji na rzecz Rosji kosztem Ukrainy, w zamian za możliwość utrzymywania stosunków europejskich mocarstw z Rosją na odpowiednim poziomie - mówi Zalewski. - Dlatego cieszy mnie, że prezydent się z tego pomysłu wycofał - dodaje.
Jednak według posła PiS i byłego wiceszefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, Duda z niczego się nie wycofał, bo jego postulatem nie było poszerzenie "normandzkiej czwórki". - Prezydent Duda nie mówił o formacie normandzkim, bo to jest format zamknięty. Mówi ciągle o tym samym, o czym mówi zresztą obecny rząd: by Polska była obecna przy rozwiązywaniu konfliktu ukraińskiego. Powinniśmy przy tym być, bo sąsiadujemy zarówno z agresorem, jak i ofiarą, a eskalacja konfliktu ma wpływ na naszą sytuację - mówi Waszczykowski. - Zatem w tej kwestii się nic nie zmienia. Odbyła się rozmowa z prezydentem Poroszenką, trwają przygotowania wizyty ministra Szczerskiego w Kijowie. Nasza dyplomacja powinna zabiegać o to, byśmy brali udział w negocjacjach - dodaje polityk.
Chcieć to móc?
Wciąż aktualne pozostaje jednak pytanie, na ile realna jest zmiana formatu rozmów. Przeszkody na drodze są liczne, bo żadna ze stron nie przejawia jak dotąd aktywnego zainteresowania takim ruchem. Najbardziej oczywistym zwolennikiem obecnego układu jest Rosja, której zależy na rozgrywaniu kwestii w konwencji koncertu mocarstw, które między sobą i de facto ponad zainteresowanymi stronami ustalają europejski układ sił i stref wpływów. Kreml nie uważa za partnerów godnych takich rozmów ani przedstawicieli Unii Europejskiej, ani Polski, której obecność, biorąc uwagę jej postawa wobec Rosji - bardziej krytyczna niż Niemców - byłby zresztą dla Moskwy niekorzystny. Jednak zdaniem Żurawskiego vel Grajewskiego, zmuszenie Rosji do negocjowania w innym zestawieniu nie musi być misją niemożliwą.
- Jeśli te próby zmiany sytuacji będą polegać tylko na deklaracjach i prośbach, to oczywiście nic z tego nie będzie. Ale jeśli będzie to poparte konkretnymi czynami, jak np. uruchomieniem pomocy w zakresie zbrojeń dla Ukrainy przez Polskę i pozostałe państwa, albo pomoc w sferze stabilności dostaw gazu przez rewers, to sytuacja będzie inna. Wtedy będziemy mieć instrumenty do tego, by mieć realny wpływ na rzeczywistość - mówi ekspert.
Jednak nie tylko Rosję trzeba będzie przekonać do zmiany układu. Sceptyczni co do tego wydają się sami Ukraińcy, co potwierdza - mimo dyplomatycznego tonu - stanowisko ukraińskiego MSZ. Z perspektywy Kijowa, to Niemcy są wiarygodnym gwarantem porozumienia, który może mieć realny wpływ na Rosję.
- Ukraina nie naciska na włączenie nas do rozmów, bo jak na razie jesteśmy dla niej sojusznikiem głównie retorycznym, a nie realnym. Nasza polityka opierała się na zasadzie nie wychodzenia przed szereg - mówi Żurawski vel Grajewski.
Niechętni mogą być też Niemcy, którzy de facto są samodzielnym reprezentantem Europy przy stole negocjacyjnym. Tymczasem Berlin uważa polskie obawy względem Rosji za przesadzone, a polska obecność w rozmowach byłaby w optyce do zantagonizowania Kremla i utrudnienia dojścia do porozumień. Tym bardziej, że w Niemczech wciąż silne są presje na wznowienie relacji gospodarczych i politycznych z Rosją. Jednak zdaniem Pawła Zalewskiego, przekonanie naszych zachodnich sąsiadów do zmiany w rozmowach o Donbasie nie musi być takie trudne. - Myślę, że sytuacja dojrzała do tego, by porzucić dotychczasowy format. Niemcy wiedzą przecież, że porozumienie z Mińska nie jest realizowanie i że ich to obciąża - mówi polityk. Według niego, zamiast Francji i Niemiec, Europę reprezentować powinni przedstawiciele Unii Europejskiej, których zadaniem byłoby dbanie o interes całej Unii oraz wartości europejskie.
W taki obrót spraw nie wierzy jednak Waszczykowski.
- Rosja nie uznaje instytucji europejskich, i nie uznaje ani Tuska, ani Mogherini, ani Junckera za partnera do rozmów. Zresztą ci ludzie nie podejmują decyzji, bo nie ma wspólnej unijnej polityki zagranicznej. Decyzje podejmują głowy państw - mówi poseł PiS. - A rozmowy o zmianie formatu negocjacji prędzej czy później się zaczną, bo obecny się wyraźnie wyczerpał, a porozumienie "Mińsk II" nie jest przestrzegane. Niedługo dojdzie zapewne do kolejnej konferencji i musimy zrobić wszystko, by w niej wziąć udział.
Zobacz również: Czy konflikt na Ukrainie obejmie też Polskę?