Drugi cud nad Wisłą
Na toruńskim Starym Mieście tłumy turystów. Mają gotyk na dotyk. Starówka krzyżackiego miasta trafiła na listę światowego dziedzictwa UNESCO i została wybrana jednym z siedmiu cudów Polski. Ja pierniczę.
25.04.2008 | aktual.: 25.04.2008 12:42
Gotyk na dotyk. To hasło promuje Toruń. – Nie jest to dewiza na wyrost – uśmiecha się Iwona Górzyńska, rodowita torunianka. Rozmawiamy na ubitym piłkarskim boisku. Leje deszcz, więc nie widać dziś amatorów piłki. Na co dzień grają jednak w niecodziennej scenerii. Biegają wśród ognisto-rdzawych murów krzyżackiego Starego Miasta. Tak, jakby rozgrywali mecz wewnątrz gigantycznego muzeum. – Chłopcy, kopiąc piłkę, uderzają nią w sędziwe gotyckie mury. Mają prawdziwy gotyk na dotyk.
Ulice miasta od świtu tętnią życiem. Po bruku pamiętającym czasy Mikołaja Kopernika krążą tłumy turystów. Zajadają pierniczki wśród gotyckich murów i fos miejskich, a w knajpkach pod renesansowymi sklepieniami sączą piwo. Spacerują wzdłuż ciągnących się kilometrami murów miejskich, baszt i bram. Mijają ceglany Dom Kopernika, imponujący ratusz i katedrę Świętych Janów z największym polskim dzwonem średniowiecznym.
Miasto miało sporo szczęścia, uniknęło w swej burzliwej historii zniszczeń o totalnym zasięgu. Do dziś zachwyca największy i najlepiej zachowany zespół gotyckiej architektury mieszkalnej w Europie Północnej. Znajdziemy w nim aż 6 zabytków klasy zerowej i 50 klasy pierwszej.
„Toruń przepięknymi budowlami i dachami z cegły palonej lśniącymi tak znamienity, że nic mu chyba pięknością, położeniem i blaskiem świetnym dorównać nie zdoła” – cmokał z zachwytu kronikarz Jan Długosz w 1450 r. Niewiele się zmieniło. Może tylko na niektórych średniowiecznych murach przybyły kibolskie graffiti Apatora lub Elany.
Od pieska przez osła do żaby
Maszerujemy krok w krok za szkolną wycieczką. Dzieci mijają pomnik małego, zabawnego pieska, czekającego pod latarnią na swego pana. To hołd, jaki torunianie złożyli zmarłemu przed pięciu laty związanemu z miastem karykaturzyście Zbigniewowi Lengrenowi. Jego obrazkowe historie Filutka znała cała Polska. Rysował je od 1948 roku dla krakowskiego „Przekroju”. Wycieczka maszeruje kilkadziesiąt metrów dalej, w stronę pięknego Dworu Artusa. Dzieci zatrzymują się, by dotknąć kolejnej niezwykłej rzeźby: maszerującego po bruku osiołka. – Jeśli w dawnych wiekach ktoś coś przeskrobał, musiał za karę siedzieć na podobnej rzeźbie nawet przez kilkanaście godzin. Nie dość, że to bolesne, bo grzbiet kłapouchego jest zakończony ostrym łukiem, to jeszcze był na widoku całego miasta, a ludzie, widząc ukaranego nieszczęśnika, wybuchali śmiechem – opowiada dzieciom przewodnik. Wycieczka żwawo maszeruje od pieska i osiołka do… żab. To kolejny toruński symbol. Miasto było ogromnym portem flisaków. Nazywano je nawet Królową Wisły.
Jedna z najsłynniejszych legend opowiada o flisaku grającym na skrzypcach, któremu udało się w trakcie ogromnej plagi żab wyprowadzić tysiące płazów z miasta. Na jego cześć w 1914 r. postawiono pomnik. Podobno żaby omijają go z daleka. Tuż przy pomniku grającego na skrzypcach flisaka stoi spory kościół. Jego drzwi co chwila otwierają się na oścież. Ludzie nieustannie wchodzą i wychodzą. W samym sercu toruńskiej Starówki w kościele jezuitów trwa wieczna adoracja Najświętszego Sakramentu. Gdy kilkakrotnie odwiedzamy kaplicę, zawsze modli się w niej sporo ludzi. Drugi cud nad Wisłą
Przed jedenastu laty zespół staromiejski Torunia został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Naturalnego UNESCO. Od tego czasu do grodu Kopernika ruszyły chmary wycieczek. Teraz miasto ubiega się o miano Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku. Widok zza Wisły na gotycką Starówkę zapiera dech w piersiach. Nic dziwnego że panorama znalazła się na liście 7 cudów Polski w plebiscycie ogłoszonym przed rokiem przez „Rzeczpospolitą”. Zajęła w nim drugie miejsce, tuż po Kopalni Soli w Wieliczce! Wyprzedziła takie perły architektoniczne jak zamek w Malborku, katedrę na Wawelu, krakowski Rynek i zamojską Starówkę.
– Pamiętam, że gdy wracałam do Torunia i przejeżdżałam pociągiem lub samochodem przez most na Wiśle, a przede mną rozpościerała się oświetlona Starówka, oddychałam z ulgą: Jestem w domu! Nieważne, że miałam do domu jeszcze kilka kilometrów. Które polskie miasto wita przyjezdnych tak imponującym widokiem? – pyta Iwona Górzyńska. Na co dzień pracuje w firmie przygotowującej największy polski festiwal muzyki chrześcijan. Młodzi z całej Polski szalejący pod sceną, szczere do bólu świadectwa znanych muzyków. Festiwal Song of Songs przyciąga co roku tysiące ludzi. Nieprzypadkowo impreza odbywa się w Toruniu. Tu odbyło się w 1645 roku słynne Colloquium Charitativum – dziś powiedzielibyśmy ekumeniczne rozmowy katolików z protestantami. Festiwal to żywy ekumenizm. Nie pusty gest. Scena – jak marzył jej animator biskup Jan Chrapek – pokonała mury. – Pamiętam, jak biskup Chrapek uśmiechnął się kiedyś: Ten festiwal to fantazja Pana Boga – opowiada Iwona.
Bardzo mi przykro, Sidorowski
– A wiecie skąd wzięła się nazwa grodu? – uśmiecha się tajemniczo. – Są trzy źródła. Jedno związane z tym, że miasto było „torem” przez Wisłę, drugie to niemiecka wersja Tarnowa (Thorn), a trzecia, której jestem fanką, zakorzeniona jest w legendzie. Jedna z baszt zbudowana tuż przy Wiśle zaprzyjaźniła się z rzeką. Ta opowiadała jej godzinami o historiach, które widziała, płynąc aż spod Baraniej Góry. Ceglana baszta pozazdrościła rzece barwnych opowieści i zagroziła: Nie podpływaj zbyt blisko, bo runę. – To ruń! – odparowała rzeka, a echo poniosło jej krzyk. Taką właśnie nazwę usłyszeli przepływający nieopodal podróżni.
Wielu z nich i dziś wypływa z toruńskiej przystani. Tu swój „Rejs” zaczynali aktorzy najsłynniejszej polskiej komedii. To tu „w tak pięknych okolicznościach przyrody” na statek wsiadali inżynier Mamoń z kolegą Sidorowskim. Nic dziwnego, że nadwiślańskie bulwary ozdobione są cytatami z „Rejsu”. Na przepiękne gotyckie kamienice patrzymy przez pryzmat graffiti: „Pytania są tendencyjne”. Gdy zaświeci słońce, na bulwarze aż roi się od młodych. Większość z nich studiuje na pobliskim Uniwersytecie Mikołaja Kopernika – największej uczelni północnej Polski. Ja pierniczę!
Tuż przy pomniku Kopernika turyści sączą piwo, gdy nagle od strony rynku rozlegają się głośne krzyki. Zza rogu wychodzą halabardnicy w hełmach i kolorowych szesnastowiecznych strojach. Wokół nich skupia się grupka gapiów. Straż nocna Torunia maszeruje po kolorowych uliczkach miasta, krzycząc: „Już dziesiąta na zegarze, gasić światła gospodarze”. Podążający za nimi turyści usłyszą też inne wariacje na ten temat: „Hej, mieszkańcy, biesiadnicy! Zmierzch już nastał w okolicy! Płacić myto nadszedł czas! To jest Toruń, a nie las!”, a nawet „I ty, Ojcze dyrektorze, schowaj się już w swym śpiworze”. 775-letnie miasto nie ukrywa swych korzeni: wycieczki po Starówce oprowadza przewodnik w stroju rycerza zakonu Najświętszej Maryi Panny, a na ulicy Podmurnej ze średniowiecznego muru na tłum turystów spogląda sobie ze stoickim spokojem figurka Krzyżaka.
Toruń, wielki średniowieczny port morski w głębi lądu, to prawdziwy tygiel kultur. Przez pierwsze 223 lata był pod władzą krzyżacką, a od 1454 roku aż do czasów zaborów należał do Rzeczypospolitej. Turyści nie wyjeżdżają z miasta z pustymi rękami. Taszczą reklamówki wypełnione piernikami. Niektóre zapakowane są w finezyjne pudełka, przypominające perełki miejskiej architektury. Słodkie wypieki to chyba najbardziej rozpoznawalny, obok podhalańskiego oscypka, regionalny polski produkt.
Miastem opiekuje się anioł. Jego sylwetka pojawiła się w toruńskim herbie w XV wieku, tuż po zakończeniu wojny trzynastoletniej. I choć toruński anioł przeszkadzał komunistom, którzy po II wojnie światowej usunęli go na kilkadziesiąt lat z herbu miasta, powrócił do niego w 1991 r. Dziś jest jednym z najważniejszych symboli grodu Kopernika. Mieszkańcy miasta wierzą, że nie spuszcza z nich oka…
Marcin Jakimowicz, mjakimowicz@goscniedzielny.pl