Dręczyciel Kasi Tusk. Prześladuje ją nawet ze szpitala?
Syn wybitnego kompozytora oszalał na punkcie córki premiera. Ona korzystała z ochrony przed nim. On znalazł się w szpitalu. A kompozytor grozi sądem za opisanie tej historii - czytamy we "Wprost".
Łukasz P. pojawił się w życiu Katarzyny Tusk w marcu tego roku. Dręczył córkę premiera zostawiając jej nagrania na skrzynce głosowej jej telefonu komórkowego. Prosił o spotkanie, mówił, że ma uważać na swoje życie. Sugerował też, że jeśli się nie odezwie, to on wkrótce zginie. Kasia nie odbierała od niego telefonów. Zasypywał ją też hurtowo wiadomościami sms oraz e-mailami.
Sprawa wydała się na tyle poważna, że Kasia Tusk po konsultacji z rodzicami zgłosiła sprawę na policję, później zajęła się nią również prokuratura.
Na początku kwietnia prokuratura przesłuchała Łukasza P. Mężczyzna jednak wszystkiego się wyparł. Według informacji "Wprost" Łukasz P. próbował oczerniać córkę premiera podczas zeznań.
Prokuratura uznała działanie Łukasz P. wobec córki premiera za dręczenie standardowe, niekodeksowe i umorzyła śledztwo. - Mężczyzna nie wysyłał wulgaryzmów, gróźb czy wyrażeń obscenicznych - tłumaczyła decyzję Barbara Skibicka, szefowa sopockiej prokuratury. Dodał, że naprzykrzał się krótko - przez jeden lub dwa dni.
Według doniesień "Wprostu", Katarzyna Tusk pojawiała się w prokuraturze przez dwa miesiące pokazując coraz to nowe wiadomości od dręczyciela.
Pod koniec października sąd zdecydował o wysłanie Łukasza P. na badania psychiatryczne, na które mężczyzna się nie stawił. Sąd wyznaczył kolejną datę - 27 listopada. Biegły psychiatra nie czekał na wizytę mężczyzny, tylko odwiedził go wcześniej na terenie szpitala. Według opinii biegłego, Łukasz P. "jest całkowicie niezdolny do uczestnictwa w sprawie". A to zamyka sprawę od strony prawnej. Po świętach Bożego Narodzenia sąd umorzy postępowanie. Tyle tylko, że według informacji "Wprost", Łukasz P. wciąż dręczy córkę premiera. Robi to ze szpitala.