Dramat rodziców: lekarze nieudacznicy zabili nam córkę
Anna Pustelnik zmarła dwa miesiące temu. Miała 36 lat i była w ciąży. Jej rodzice za śmierć córki obwiniają lekarzy. Nazywają ich nieudacznikami i oskarżają o zaniedbanie swych obowiązków. Najwięcej pretensji mają do lekarzy z sycowskiej izby przyjęć, ekipy miejscowego pogotowia ratunkowego, a także do ginekologa z Kępna.
16.12.2009 | aktual.: 16.12.2009 10:10
- Jak można było doprowadzić do śmierci kobiety w piątym miesiącu ciąży i spowodować, by jej trójka dzieci pozostała bez matki? - pytają ze łzami w oczach Genowefa i Kazimierz Brylscy z Miłowic. - Córce już życia nie przywrócimy, ale, opowiadając na łamach prasy, jak doszło do jej zgonu, chcemy przestrzec innych pacjentów przed niekompetencją niektórych lekarzy - dodają Brylscy.
Pierwsze oznaki bólu w klatce piersiowej oraz duszności Anna Pustelnik poczuła już 5 października. Udała się wtedy do lekarza rodzinnego w Dziadowej Kłodzie, który, po przebadaniu, natychmiast skierował ją na dalsze leczenie do szpitala w Sycowie. - Szybko spakowała swoje rzeczy i, wraz z wnukiem, zawiozłem ją do szpitala - tłumaczy pan Kazimierz. - W izbie przyjęć byliśmy około godz. 11. Wyniki znów były złe, ale lekarka oznajmiła, że nie ma konieczności pozostawiania Ani w szpitalu. Stwierdziła tylko zapalenie górnych dróg oddechowych i przepisała inhalację na duszności. Choć córka nadal narzekała na ból w klatce, lekarka powiedziała, że nic jej nie będzie i kazała jechać do domu - informuje.
Dwa tygodnie później, 20 października, 36-letnia mieszkanka Miłowic udała się na terminowe badania ginekologiczne do Kępna. - Lekarz, któremu też się skarżyła na bóle w piersiach i duszności, nie zostawił jej w szpitalu. Przepisał tylko relanium - dodaje.
Feralnego 22 października jego córka wstała około godz. 6.30. Wyposażyła dzieci do szkoły, obudziła męża do pracy i nagle poczuła się źle. Znów dały o sobie znać bóle w klatce piersiowej, Ania miała trudności z oddychaniem, zaczęły jej także cierpnąć nogi.
Według rodziców, pogotowie jechało w żółwim tempie, bo z Sycowa do Miłowic dotarło dopiero po 50 minutach. Kazimierz Brylski kontynuuje: - W tym czasie córka leżała na wersalce i trzymała się za bolącą klatkę piersiową. Nie mogła się nawet ruszyć. Lekarka Katarzyna J. i sanitariuszki weszły do chorej bez noszy.
Po badaniu lekarka kazała Ani wstać i zejść na nogach do karetki. Z pierwszego piętra. Kiedy usłyszała od niej, że jest to niemożliwe, bo nie może ruszyć nogami, kazała wziąć mężowi żonę pod pachę. Chwilę później, na trzecim stopniu schodów, córka straciła przytomność i upadła, a lekarka podniesionym głosem krzyknęła do niej: "Nie panikuj, tylko schodź". Kiedy zauważyła, że nie reaguje, bo jest nieprzytomna, kazała ją wziąć zięciowi na ręce. Dwie ratowniczki w ogóle nie zareagowały.
Kiedy Ania na chwilę otworzyła oczy, żona, jakby na pożegnanie, pocałowała ją - Kazimierz Brylski z trudem powstrzymuje łzy. - A kierowca patrzył, co się dzieje i nie wyciągnął nawet noszy. Wyjęcie ich zajęło mu jakieś 10 min. Kiedy już kładli na nich moją córkę, lekarka tak spanikowała, że nie umiała nawet założyć jej maski tlenowej. Przez 10 min. zięć trzymał swą żonę na rękach i nikt mu nie pomógł. Później nikt nie potrafił wstawić noszy w prowadnicę i tak ze trzy razy szarpali je z moją córką, jak workiem ziemniaków. Po odjeździe, na siedmiokilometrowym odcinku, karetka zatrzymała się trzykrotnie, bo ponoć Ani spadała maska tlenowa. Co za nieuk ją zakładał! - Brylski łapie się za głowę.
Jego córka zmarła w szpitalu w Oleśnicy, po ponadpółtoragodzinnej reanimacji.
Trzy dni po pogrzebie Ani, do Pustelników i Brylskich przyjechała lekarka z sycowskiej izby przyjęć, która nie przyjęła chorej do szpitala. Według relacji pana Kazimierza, zaczęła wszystkich przepraszać i błagać o wybaczenie. Mówiła ponoć, że czuje się winna śmierci dwóch osób. - Oświadczyła też, że gdyby wiedziała, że córka jest tak chora, zostawiłaby ją na oddziale - zapewnia Kazimierz Brylski.
Śledztwo w sprawie śmierci Anny Pustelnik wszczęła prokuratura. - Choć dowody osobowe mamy już przeprowadzone, to nie otrzymaliśmy jeszcze protokołu posekcyjnego z Zakładu Medycyny Sądowej i dalsze czynności na razie nie są wykonywane - mówi prokurator Katarzyna Bylicka. Na pytanie, czy zgon mógł nastąpić z powodu błędu w sztuce lekarskiej, odpowiada: - Jeszcze za wcześnie, aby wyciągać takie wnioski.