Dożywocie dla zabójców z Kredyt Banku
Główni oskarżeni w sprawie - od lewej: Grzegorz Szelest, Krzysztof Matusik, Marek Rafalik (PAP/Tomasz Gzell)
Trzy dożywocia za brutalne zabójstwo trzech kasjerek i strażnika w Kredyt Banku wymierzył w poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie.
Sąd nie uwzględnił jednak żądania prokuratora, by skazani na dożywocie mieli możliwość ubiegania się o warunkowe, przedterminowe zwolnienie z kary dopiero po 50 latach.
Sąd musiał na krótko przerwać odczytywanie sentencji wyroku, bo źle się poczuła przedstawicielka rodzin zamordowanych.
Zgodnie z nieprawomocnym wyrokiem sądu, Grzegorz Szelest - który strzelał do czworga zamordowanych pracowników Kredyt Banku - najwcześniej po 40 latach więzienia może ubiegać się o takie zwolnienie; Krzysztof Matusik może się o to starać po 35 latach, a Marek Rafalik - po 25.
3 marca 2001 r. w warszawskiej filii Kredyt Banku zastrzelono trzy kasjerki i strażnika banku. Skradziono ok. 100 tys. złotych w różnych walutach. Po czterech miesiącach śledztwa zatrzymano Grzegorza Szelesta, Krzysztofa Matusika, Marka Rafalika i jego dziewczynę. Wszyscy mieszkali w podwarszawskim Łochowie. Mężczyźni pracowali w różnych firmach ochroniarskich. Jeszcze podczas śledztwa ujawniono, że mordercy zabijali swoje ofiary pojedynczo, a pozostałym kazali się temu przyglądać.
Obrońcy oskarżonych prosili sąd o kary łagodniejsze niż 50 lat bezwzględnego więzienia. Pod rozwagę sądu wnieśli kwestię, czy oskarżonym, którzy opowiadali o napadzie, nie należy się z mocy prawa nadzwyczajne złagodzenie kary. Przepis nakazujący sądowi łagodzenie kary dla tego, kto ujawni istotne okoliczności zdarzenia, to bubel prawny, ale on obowiązuje i sąd musi go zastosować - mówili.
Sąd uznał, że oskarżonym ws. Kredyt Banku nie należy się nadzwyczajne złagodzenie kar, bo ich współpraca z wymiarem sprawiedliwości była niepełna. Ponadto nie było wobec nich żadnych okoliczności łagodzących, a oni sami nie wykazali skruchy.
Zarówno śledztwo, jak i proces przed warszawskim Sądem Okręgowym toczyły się bardzo sprawnie - nie często w warunkach stołecznego wymiaru sprawiedliwości zdarza się, by zbrodnia była osądzona w niecałe półtora roku po jej dokonaniu.
Żaden wyrok dziecka mi nie zwróci - mówił reporterom ojciec jednej z kasjerek, Stanisław Młynarski. To wyrok zbliżony do ideału - oceniał pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych mec. Jacek Dubois.
Obrona nie wykluczyła apelacji. Obrońca Szelesta mec. Maciej Bąk kwestionował sformułowanie sądu, że jego klient "nie zasłużył sobie" na nadzwyczajne złagodzenie kary. Adwokat uznał, że taka opinia sądu nie ma podstawy prawnej. (an, miz)