Dowódca NATO na prezydenta USA?
Były naczelny dowódca NATO gen.
Wesley Clark ocenił w wywiadzie dla Reutera, że USA
"zmierzają w niewłaściwą stronę" i zapowiedział, że w ciągu "1 - 2
tygodni" podejmie decyzję, czy w 2004 r.stanie do walki o fotel
prezydenta USA.
Powołując się na uwarunkowania rodzinne i wahania małżonki, podkreślił, że nadal zastanawia się, czy znajdzie dla siebie miejsce w kandydackim wyścigu.
Wielu polityków demokratycznych przewiduje, że dołączy on do licznego grona dziewięciu dotychczas zgłoszonych kandydatów demokratycznych, spośród których za kilka miesięcy wybrany zostanie główny kandydat prezydencki Partii Demokratycznej.
"To całkowita zmiana kariery zawodowej" - zwrócił uwagę Clark, podkreślając, że na decyzję nie jest jeszcze za późno, choć już za 5 miesięcy rozpocznie się pierwsze obliczanie głosów w tzw prawyborach. "Nie jestem politykiem i dlatego muszę rozważyć tak wiele kwestii".
Clark, który pełnił funkcję naczelnego dowódcy NATO w latach 1997 - 2000, powiedział, że poczuł się zmuszony do włączenia się do wyścigu, bo niepokoi go kierunek, w jakim zmierza kraj "zarówno w kwestiach wewnętrznych jak i zagranicznych".
W trakcie swych tegorocznych podróży po kraju, przypominających podróże przedwyborcze zdeklarowanych kandydatów, Clark wielokrotnie otwarcie krytykował prezydenta USA George'a W.Busha i rozpoczętą przez niego wojnę w Iraku.
W wywiadzie dla Reutera Clark podkreślił, że Bush zdecydował się na wojnę w Iraku, mimo że kraj ten nie stanowił bezpośredniego zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych.
Zdaniem generała, obecny prezydent nie miał też odpowiednich planów na okres po zakończeniu działań zbrojnych, co naraziło oddziały amerykańskie w Iraku na zderzenie "z krytyczną masą terroru, narastającego w Iraku".
Jeśli chodzi o sprawy wewnętrzne, generałowi nie podobają się zwłaszcza cięcia podatkowe wprowadzone przez Busha, które stanowią niepotrzebny podarek dla ludzi zamożnych, a jednocześnie narażają na szwank kluczowe programy społeczne państwa, jak edukacja i ochrona zdrowia.
"To nie było potrzebne, musimy teraz pożyczać pieniądze, które nasze dzieci będą musiały spłacać" - podkreślił.(iza)