Dorn nie ma 10 tys. zł na przeprosiny dziennikarza
Obraża ludzi na prawo i lewo, a kiedy przegrywa w sądzie - zgrywa nędzarza. Ludwik Dorn przez swoich pełnomocników narzeka, że nie stać go na zapłacenie 10 tys. zł za wydrukowanie przeprosin dziennikarza. Dlaczego marszałek Sejmu ma prawo w nosie? - pyta "Super Express".
W kwietniu Dom przegrał proces z dziennikarzem Piotrem Krysiakiem (obecnie we „Wprost”). Sąd uznał, że nazywając Krysiaka „chłystkiem” złamał prawo. Nakazał Domowi przeproszenie dziennikarza w miesięczniku „Press”. Dorn złożył co prawda apelację, ale sad ją odrzucił.
W związku z tym najpóźniej w lipcu przeprosiny powinny zostać wydrukowane. A nie zostały. Marek Gromelski, pełnomocnik Krysiaka, nie kryje oburzenia. Marszałek Sejmu powinien świecić przykładem. Tak demonstracyjne lekceważenie prawa przez przedstawiciela władzy jest po prostu skandaliczne - złości się Gromelski. Przyznaje, że gdyby nie jego dobra wola, już kilka tygodni temu do drzwi Dorna mógł zapukać komornik. Nie chcieliśmy jednak skakać szanownemu marszałkowi do gardła.
Przeprosiny będą kosztowały Dorna około 10 tys. zł. Tyle bowiem, zgodnie z cennikiem miesięcznika „Press”, trzeba zapłacić za wykupienie stosowanego ogłoszenia. Dla zarabiającego kilkanaście tysięcy zł miesięcznie Dorna nie powinien to być żaden problem. A jednak. Pod koniec lipca pełnomocnik Dorna, mecenas Waldemar Krawczyk, zadzwonił do mnie i prosił o wstrzymanie egzekucji tłumacząc, że pan marszałek nie ma pieniędzy. Zgodziłem się. Umówiliśmy się na wykonanie wyroku w sierpniu - opowiada "Super Expressowi" Gromelski.