PolitykaDoradca Obamy jest kolegą Gierka?

Doradca Obamy jest kolegą Gierka?

- Ludzie tracą oszczędności życia i spoglądają na Obamę, jak na magika, który wyciągnie królika z kapelusza. Jak na razie nie widzę możliwości, aby Obama mógł tego królika wypuścić - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską, prosto z Nowego Jorku, Mariusz Max Kolonko.

Doradca Obamy jest kolegą Gierka?
Źródło zdjęć: © AP | Pablo Martinez Montivais

21.01.2009 | aktual.: 21.01.2009 22:24

WP: Wirtualna Polska:Czy administracja Obamy poradzi sobie z kryzysem finansowym będącym spuścizną poprzednika Georga W. Busha?

- Po zaprzysiężeniu Obamy, giełda poleciała o 300 punktów w dół. To był najgorszy dzień inauguracyjny giełdy w historii. Tu nie ma już kryzysu, tu jest rzeź. Na giełdzie nie ma inwestorów, sami spekulanci. Ludzie tracą oszczędności życia i spoglądają na Obamę, jak na magika, który wyciągnie królika z kapelusza. Jak na razie nie widzę możliwości, aby Obama mógł tego królika wypuścić. Pierwszą reakcją na kryzys było wydanie 350 mld i nic się nie stało. Miały być to pieniądze na wykup upadającego rynku nieruchomości ale Paulson (były Sekretarz Skarbu) zorientował się, że problem nie tkwi w karoserii samochodu ale w silniku, czyli w sektorze finansowym. Te pieniądze dostały więc banki bez żadnej dyspozycji, co mają z tymi środkami robić. Jeżeli ktoś da Pani 100 dolarów, to kupi pani za nie nową sukienkę, czy zasieje zboże, żeby za rok zebrać plon? Banki kupiły sobie sukienki czyli wykupują się nawzajem.

Miedzy 4 listopada, kiedy Obama został wybrany na prezydenta, a 20 stycznia, kiedy został zaprzysiężony, akcje Bank of America spadły z 24 do 5 dolarów. Podobnie działo się z akcjami innych banków. Jeśli była to inwestycja rządu, to była to inwestycja, która już przyniosła kolosalne straty. Każdy dyrektor funduszu, który tak zarządzałby wkładami, już dawno straciłby pracę. Co z tego, że stajemy się współwłaścicielami banku, skoro ten przez złe zarządzanie nie jest wart ceny kupna? Ale o kupnie decydują politycy. Czy polityk jest dobrym inwestorem? Czy się na tym zna? Polityk ma stwarzać klimat do inwestycji, a nie inwestować. To jest gospodarka sterowana, jak w socjalizmie, kiedy za sznurki pociągali urzędnicy na ciepłych, rządowych posadach. Niepokoi mnie to przesuniecie środka ciężkości rynku kapitałowego z Wall Street w Nowym Yorku, do Waszyngtonu.

WP: Czy plan Obamy, wiążący się z wpompowaniem w amerykańską gospodarkę rekordowej sumy – ponad 800 mld dolarów ma szanse się powieść?

- Plan Obamy jest tylko w malej części nastawiony na poprawę kondycji samych sektorów gospodarki. 1/3 tych pieniędzy idzie do ludzi jako rządowa zapomoga, niezależnie, czy płacą podatki, czy nie. Czyje są to pieniądze? Moje i sąsiada. Ale dlaczego mamy pracować, a potem płacić facetowi, który cały dzień siedzi przed domem i gra w domino? Doradcy Obamy mówią że ci ludzie pójdą z tymi czekami do sklepów i pobudzą gospodarkę. To jest raptem tylko 500 dolarów dla singli i 1000 dolarów dla rodzin. Kto dostanie te pieniądze? Jeśli kupią zabawki dla dziecka, pieniądze trafią do Chin, bo stamtąd pochodzi 80 % zabawek, które trafiają na amerykański rynek. Plan Obamy przewiduje 20 mld na kupony żywnościowe dla ludności. Dostaniemy kartki na cukier? Kupon na wędliny? Czy doradca Obamy jest kolegą Gierka? W dniu inauguracji otrzymaliśmy informację: „według Biura Budżetu Kongresu, znaczna część pieniędzy z planu Obamy zacznie przynosić efekty dopiero za kilka lat”. To wydawało się logiczne, bo chodzi o budowę autostrad,
mostów czy tanich mieszkań, ale to wiadomość, która negatywnie wpłynęła na giełdę i inwestorów. Prezydent chce tą drogą stworzyć 2,5 mln miejsc pracy, które obiecał w wyborach. Chwała mu za to, co jednak z kryzysem mieszkań, który się pogłębia? Co z podatkami? Amerykańskie korporacje płacą 39.3% podatku CIT. To, po Japonii, najwięcej w cywilizowanym świecie. Kiedy Obama podda się i ogłosi obcięcie podatków dla firm, to będzie znak, że wolnorynkowe myślenie wzięło wreszcie górę nad ideologia redystrybucji bogactwa, o którym tyle mówił w czasie kampanii wyborczej.

WP: W jakim czasie Amerykanie mogą odczuć realną poprawę sytuacji?

- Dwa miesiące temu ekonomiści z Uniwersytetu Michigan mówili o połowie 2009 roku. Teraz mówi się o końcu roku. Kiedy obserwuję sposób, w jaki w Polsce komentuje się doniesienia o kryzysie, mam wrażenie, jakby chodziło o przejściowy kryzys. Zarówno w Polsce, jak i Ameryce media lukrują ten kryzys jak mogą, aby nie niepokoić narodu. To jest trochę tak, jakby pacjent miał poważną chorobę, a my byśmy mu wmawiali, że jeśli wypije trochę ziółek i będzie długo spał, jutro będzie jak nowy. Tymczasem pacjent potrzebuje operacji i to szybko. Odnoszę wrażenie, że politycy nie zdają sobie w pełni sprawy z powagi i skali tego kryzysu. Ale w końcu w amerykańskim senacie siedzą sami milionerzy.

WP: W jaki sposób Obama będzie się starał wyciszyć konflikty międzynarodowe, których stroną są USA? Na ile uda się podreperować relacje z Irakiem czy Afganistanem?

- Do tej pory sądziłem, że Obama będzie zwolennikiem izolacjonizmu, nauczony przykładem Busha, który Irakiem wykopał sobie polityczny grób. Ale zaskoczył mnie, bo otworzył się na Afganistan. Chce tam posłać 20 tys. żołnierzy, którzy dołącza do 34 tys. obecnie tam stacjonujących. Bush miał powód wejścia do Iraku, jako prezydent kraju zaatakowanego w 2001 roku. Obama tego powodu nie ma. Dlatego nie widzę w tym logiki politycznej poza próba kontynuacji linii swego poprzednika. Ale Afganistan to nie Irak, tam nie można stworzyć demokracji, bo nie ma tam żadnej tradycji budowy jakiejkolwiek państwowości. To kraj, który ma wojnę we krwi, bo leży na osi Eurazji przez którą od stuleci przetaczały się armie. Polecam wstrząsająca opowieść członka amerykańskich sił specjalnych Marcusa Luttrella, który w 2005 r. stoczył walkę na śmierć i życie z talibami, czy książkę Rashida „Taliban”. Jeśli wojna w Iraku miała być wojną o ropę, a wojna w Afganistanie będzie wojną o heroinę, bo stamtąd pochodzi 2/3 dostarczanego światu
opium, to czy warto się bić? Pewnie każdy amerykański prezydent musi mieć jakąś swoją wojnę.

WP: Czy Obama będzie angażował się w kontynuację działań związanych z rozmieszczeniem tarczy antyrakietowej w naszym regionie, czy raczej zwolni? Czy będzie się obawiał reakcji Rosji, której nie podobają się plany związane z tarczą?

- Obama nie chce zadzierać z Pentagonem, a dla nich tarcza jest jak zabawka pod choinkę. Poza tym jest i tak wystarczajaco duzo spięcia miedzy Pentagonem a Departamentem Stanu, gdzie rządzić się będzie Hillary Clinton i za Obamy nie bedzie tu lepiej. Druga sprawa to Rosjanie, ktorych Obama nie chce drażnić w sytuacji, kiedy Ameryka jest osłabiona wojną i recesją Więc pewnie dlatego Obama powiedział Kaczyńskiemu, że program musi działać, żeby było o czym rozmawiac. A miesiąc później poszło prawie 400 mln do Boeinga na dalszy rozwój. Nic dziwnego ze Rosjanie się wściekli i dzień po wyborach Obamy zapowiedzieli ustawienie rakiet Iskander w obwodzie kaliningradzkim i teraz paradują swoimi krążownikami kilkadziesiąt mil od Miami. W calej tej sprawie jakoś nikt nie może się zająknać, że gra toczy się o radar w Czechach, którym Amerykanie mogą podsłuchiwać rozmowy komórkowe rosyjskich binzesmenów. Szpiegostwo ekonomiczne jest dziś znacznie ważniejsze od politycznego, bo tą drogą, znajac plany operacji finansowych w
Europie czy Rosji, można robić kolosalne pieniadze. Rosjanie to wiedza, dostają wysypki i slusznie. Irańczycy nie maja nawet rakiet, żeby nas sięgnąć, a jeśli dalej będą tworzyć problem nuklearny, sprawę załatwią za Amerykanów bombowce Izraela. Izrael od roku stara sie u Amerykanów o zgodę na przelot nad Irakiem, zeby rąbnać w nuklearne reaktory w Natanz. Bush w marcu powiedział: „nie”. Obama też powie: „nie”. Bo jak powie: „tak” to poza wieloma innymi komplikacjami i faktem, ze bawimy sie zapalkami na osi Eurazji, kwestia tarczy rakietowej przestanie istniec, bo po co nam tarcza, skoro Iran nie stanowi zagrożenia?

WP: Czy Polacy mogą się spodziewać jakiegoś gestu ze strony nowego prezydenta? Czy możemy liczyć na zniesienie wiz, a jeśli tak, to kiedy?

- Odpowiem w ten sposób: Przy 55 ulicy na nowojorskim Manhattanie jest taki klub, który nie ma nawet tablicy na drzwiach, a do którego chcą należeć wszyscy, bo bawi się tam elita. Pewna znajoma zapytała mnie kiedyś, jak Pani o wizy: jak można dostać się tam dostać i kiedy? Odpowiedziałem : Wpisowe kosztuje 50 tys. plus 15 tys. miesięcznie za członkostwo. Chyba że jesteś kimś, wtedy zaproszą cię za darmo. Tak samo jest z naszymi wizami. Zamiast pukać w te drzwi, zajmijmy prostowaniem dróg w Polsce, daniu ludziom pracy i podniesieniu standardu życia. Wtedy wizy do Stanów nie będą nam do niczego potrzebne, a Amerykanie będą przyjeżdżać na saksy do nas. Oczywiście, jeśli dostaną wizę.

Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)