Donald Tusk: trzeba zlikwidować KRRiT
Monika Olejnik
rozmawia z wicemarszałkiem Sejmu Donaldem Tuskiem
18.02.2003 | aktual.: 18.02.2003 11:17
Panie Marszałku, czy Platforma Obywatelska zamierza zaskarżyć podpisaną przez prezydenta ustawę o Narodowym Funduszu Zdrowia do Trybunału? Tak, zamierzamy. Oczywiście w takiej sytuacji nigdy nie ma pewności, jaki będzie werdykt, ponieważ w tych przepisach, w tych ustawach, które dotychczas skarżono do Trybunału Konstytucyjnego, z reguły nie ma wyłożonych, tak kawa na ławę, błędów konstytucyjnych, ale już wiele tygodni temu przedstawialiśmy prezydentowi naszą opinię i wskazywaliśmy co najmniej kilka miejsc, gdzie chyba Konstytucja nie jest do końca w ustawie przestrzegana i dlatego skierujemy ją do Trybunału. Czy według pana decyzja prezydenta była merytoryczna czy polityczna, czy prezydent jest zakładnikiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej i rządu? Nie użyłbym słowa „zakładnik”, ale z całą pewnością prezydent Kwaśniewski zawsze odczuwał wielki dyskomfort wtedy, kiedy wetował ustawy, szczególnie te ustawy, na których Sojuszowi Lewicy Demokratycznej i rządowi zależało. Widać wyraźnie, że szczególnie po
biopaliwach, gdzie rozgoryczenie PSL i SLD było bardzo duże i gdzie do tej pory nie wiadomo, czy to weto prezydenckie nie będzie odrzucone, widać wyraźnie, że pan prezydent Kwaśniewski ma trochę dosyć trudnej przecież roli twardego strażnika czystego prawa. A szkoda. Bo uważam, że szczególnie, kiedy - mówiąc brutalnie - ma się drugą kadencję, a więc kiedy to ryzyko polityczne już nie jest takie duże, warto byłoby od prezydenta Rzeczypospolitej oczekiwać, że będzie wetował każdą ustawę, której niechlujność rzuca się w oczy i której groźne skutki mogą dotknąć każdego obywatela i dlatego trochę żałuję, bo w cichości ducha tak liczyłem, że także tym razem pan prezydent Kwaśniewski wytrzyma nerwowo to napięcie. Ale Platforma Obywatelska też chciała likwidacji kas chorych, a likwidacja kas chorych to było sztandarowe hasło Sojuszu Lewicy Demokratycznej. I tu jest podstawowy problem, że ci wszyscy, którzy domagali się likwidacji kas chorych - widząc w nich taki ewidentny bardzo kosztowny przerost biurokratyczny -
doczekali się w wykonaniu ministra Łapińskiego stworzenia potworka jeszcze większego, a więc de facto kas chorych. Bo czymże innym są te oddziały zachowane przez ustawę pana ministra Łapińskiego? Tyle tylko, że zarządzanie naszymi pieniędzmi, pieniędzmi pacjentów, będzie scentralizowane i decyzje będą pochodziły z biurka ministra w Warszawie. Tak naprawdę jedyną zmianą w tej ustawie, jeśli mówimy o ustroju służby zdrowia w Polsce, jest to, że decyzja w sprawie wydawania naszych pieniędzy nie będzie w rękach samorządu, tylko będzie w rękach ministra. I to będzie oczywiście zmiana na gorsze, bo w 40-milionowym kraju minister siedzący w Warszawie, decydujący o tym, ile pieniędzy na leczenie wydamy w Kartuzach, a ile w Zakopanem, to jest absurd rodem z takiego najbardziej koszmarnego PRL, z czasów „Misia” i „Rejsu”. Czy nie uważa pan, że jest czas ku temu, żeby zastanowić się nad rolą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji? Oto Radio RMF złożyło doniesienie do prokuratury, zawiadamiając o przestępstwie niektórych
członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Zapewne pan słyszał o rozmowie Włodzimierza Czarzastego z przedstawicielami RMF, który proponował RMF odsprzedanie udziałów spółce Cerem-Media, a jeżeli nie odsprzedadzą, to będą mieli kłopoty. Czarzasty również mówił przedstawicielom tego radia, że raz może dostrzec dominację na rynku, a kiedy indziej może jej nie zauważyć. Jestem w osobliwej sytuacji, bo pamiętam pierwsze reakcje wtedy, kiedy w 1998 roku oprócz bezpośredniego wyboru wójta, burmistrza, prezydenta i likwidacji Senatu, zaproponowałem wówczas także likwidację Krajowej Rady Radiofonii. Od samego początku istnienia tej instytucji nie ma wątpliwości, że ze wszystkich ciał konstytucyjnych właśnie Krajowa Rada Radiofonii jest najbardziej kosztowna i najbardziej zbędna. A do tego w sytuacji, kiedy jej członkami, jej władzą, są ludzie nastawieni jednoznacznie partyjnie i politycznie, to ta Krajowa Rada staje się nie tylko bezużyteczna, ale w wielu wymiarach jest groźna, bo zamiast być strażnikiem
neutralności mediów publicznych jest takim zbiorowym dyktatem, który ma służyć dyscyplinowaniu mediów publicznych wobec aktualnej władzy. I nawet nie chodzi konkretnie o pana Czarzastego czy konkretnie o rząd Leszka Millera. Po prostu każda władza polityczna w Polsce miała taką pokusę, aby korzystać z Krajowej Rady jako bata na media publiczne, zamiast z Krajowej Rady uczynić strażnika niezależności mediów. Na media prywatne. I oczywiście od czasu do czasu zdarza się, że także na media prywatne. I Potwierdzam moją opinię sprzed kilku lat, a dzisiaj dość głośno powtarzającą się w wypowiedziach wielu polityków, że najwyższy czas, że będziemy zmieniali Konstytucję... A widać wyraźnie, że ten czas już się zbliża także, jeśli chodzi o inne zmiany w Konstytucji, pomyśleć o likwidacji tego ciała. Jak może przedstawiciel organu konstytucyjnego, pan Włodzimierz Czarzasty, stawiać takie propozycje, jak może mówić, że raz może dostrzec dominację na rynku, a kiedy indziej nie, o czym to może świadczyć? Przede wszystkim
- i to nie jest tylko problem tej jednej wypowiedzi - poczucie bezkarności i arogancji władców ładu medialnego w Polsce stało się już przysłowiowe i to też kilka lat temu. Powiem więcej, to też nie jest tylko niestety choroba polskiej lewicy. Mówię „niestety”, bo obserwowałem taką właśnie naturalną arogancję i poczucie bezkarności prawie u wszystkich, którzy w swoje ręce dostawali władzę nad mediami w Polsce. I dlatego nie będę się w tej chwili rozwodził nad etosem urzędniczym tego czy innego pana z Krajowej Rady Radiofonii, ale nie ma cienia wątpliwości, że władza, jaką ma Krajowa Rada, i jej usytuowanie i w konstytucji i w praktyce polskiej polityki powoduje, że ta mentalność urzędnicza korumpuje się błyskawicznie w Krajowej Radzie Radiofonii. Ale to jest wrzód - wrzód, który trzeba wyciąć. Tak uważam. Z kolei Juliusz Braun, przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, wprowadza w błąd opinię publiczną - tak twierdzi departament prawny tej instytucji, bo to właśnie Juliusz Braun otworzył, był
autorem przepisu otwierającego umożliwienie prywatyzacji Dwójki. To ta tragikomedia wokół tych zapisów otwierających prywatyzację zaczyna być rzeczywiście gorsząca, bo słyszałem takie nie do końca przekonujące tłumaczenie pana Brauna, że to właściwie pomyłka. Słyszałem też, jakby wiele o tym, kto i dlaczego w Krajowej Radzie przekonuje do prywatyzacji Dwójki. Problem polega na tym, że i przecież też na styku polityki i mediów w Polsce... Przepraszam, departament prawny udowadnia panu Juliuszowi Braunowi, że to nie była pomyłka, że to nie był przypadek, tylko odbywały się posiedzenia, są protokoły z tych posiedzeń. Tak, tak także czytałem informacje o tym, że w protokołach jest kawa na ławę. Ale pamiętam właśnie tłumaczenie przewodniczącego Krajowej Rady, że to się znalazło przez pomyłkę i to też jest gorszące, że w ten sposób opinia publiczna bywa wprowadzana w błąd albo nieudolnie usprawiedliwia się takie decyzje. Chociaż nie mnie wyrokować, czy decyzja o prywatyzacji części mediów publicznych nie byłaby
zasadna, ale naprawdę to, o czym w kuluarach, w Warszawie mówi się od wielu, wielu miesięcy, to raczej to, w jaki sposób Sojusz Lewicy Demokratycznej i okolice Sojuszu chciałyby sprywatyzować część mediów publicznych, ale bynajmniej nie wypuścić ich z rąk, nie wypuścić tego wielkiego instrumentu władzy politycznej. I sądzę, że prace komisji śledczej, ale także inne informacje, choćby szczegółowa analiza protokołów Krajowej Rady Radiofonii, pokażą wyraźnie, że prywatyzacja mediów publicznych nie miałaby służyć, jakby neutralizacji wpływów politycznych, ale wręcz przeciwnie - potwierdzenie wpływów politycznych, jak to już w Polsce się dzisiaj mówi, tak zwanego towarzystwa, także po ewentualnej prywatyzacji. Nie wiem, czy pan dzisiaj czytał „Rzeczpospolitą” - przede mną leży, nie wiem, czy przed panem leży, pan jest w Gdańsku. „Rzeczpospolita” ujawnia billingi Lwa Rywina i Roberta Kwiatkowskiego i okazuje się, że w tych najważniejszych dniach panowie ze sobą bez przerwy rozmawiali. Nie wiemy, o czym, ale bez
przerwy. Być może rosło napięcie przed Oscarami i Cezarami. To był lipiec, więc jeszcze nie było premiery nawet, dopiero we wrześniu. O napięciu mowy nie było, nie, to był oczywiście żart. Ja nie mam wątpliwości, że wśród ludzi, którzy usiłują decydować w sposób jednoznaczny o politycznym i biznesowym kształcie mediów w Polsce, są zarówno pan Rywin, jak i pan Kwiatkowski. Już pierwszy dokument, a więc rozmowa nagrana przez Adama Michnika, pokazuje na mocną więź środowiskową także dwóch tych dżentelmenów, ale nie tylko tych dwóch. Z całą pewnością - i od razu tutaj dodam rzecz, która oczywiście brzmi groźnie, ale której nie można dłużej ukrywać, że tym bardziej znaczący jest sprzeciw posłów SLD, żeby nie obejrzeć billingów premiera Millera. Bo okazuje się, że tego typu informacja, nawet jeśli dotyczy tylko częstotliwości kontaktów, daje jednak bardzo dużo do myślenia i nawet gdyby się miało okazać, że praca komisji śledczej pokaże tylko charakter, intensywność pewnych więzi, nawet jeśli nie uda się
doprowadzić do - nie wiem - finału sądowego, to dla opinii publicznej byłoby ważne potwierdzenie tego, kto z kim i jak intensywnie współpracuje, na przykład przy kneblowaniu mediów prywatnych i przy trzymaniu na łańcuchu politycznym mediów publicznych. A jak pan myśli, dlaczego panowie z SLD tak bronią właśnie ujawnienia billingów i premiera Millera, i byłego szefa gabinetu premiera Lecha Nikolskiego? Powiem szczerze, chociaż może jestem tu niesprawiedliwy, ale nie chce mi się wierzyć, żeby trójka posłów SLD działała tak bardzo samodzielnie, to znaczy, że miałoby być tak, że Leszek Miller mówi: a proszę bardzo obejrzeć moje billingi i kilka dni później trzech posłów SLD w komisji śledczej jest temu przeciwnych. Wydaje się, że jest to chyba dość prawdopodobne, że premier Leszek Miller z tą odwagą przesadził przez moment. Ale jest też tak, że jeden z posłów SLD, Bogdan Lewandowski, członek sejmowej komisji śledczej zgłosił wniosek o zawieszenie, prośbę o zawieszenie prezesa Kwiatkowskiego i okazuje się, że
prezes Kwiatkowski znalazł obrońców i w postaci Rady Nadzorczej, i w postaci Krajowej Rady Radifonii i Telewizji. Czyli może trzeba oddać Sojuszowi cześć, przynajmniej może panu Bogdanowi Lewandowskiemu? Może panu Lewandowskiemu cześć należy oddać, ale nie ulega wątpliwości - i pani o tym wie, ja wiem, i na szczęście wie już także o tym opinia publiczna - kto rządzi, i to bezdyskusyjnie, zarówno w Krajowej Radzie Radifonii, jak i w radzie nadzorczej telewizji. I mam wrażenie, że coraz trudniej Sojuszowi Lewicy Demokratycznej będzie grać w kotka i myszkę z opinią publiczną. Na pewno już nie da rady mydlić oczu ludziom, którzy zawodowo zajmują się mediami czy polityką i dlatego coraz częściej będziemy, tak sądzę, świadkami zrywania tej zasłony milczenia i tajemnic SLD w świecie mediów. Ale może oprócz słów ważne są czyny. Czy Platforma Obywatelska zgłosi wniosek o to, żeby coś zrobić z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji, czy to pozostanie tylko w sferze werbalnej? Proszę mi wierzyć, w czasie naszej długiej
wizyty u prezydenta Kwaśniewskiego, kiedy rozmawialiśmy zarówno o biopaliwach, jak i o winietach, rozmawialiśmy także o zmianach koniecznych w Konstytucji. Prezydent Kwaśniewski wówczas powiedział, że nie wyobraża sobie, aby w ciągu najbliższych kilku lat zmiany w Konstytucji stały się faktem. Nam się wydaje, że ta ostrożność prezydenta jest zdecydowanie przesadzona. Jeśli chcielibyśmy na serio zrobić coś z Krajową Radą Radiofonii, to trzeba ją po prostu zlikwidować, bo to ciało jest chore z definicji, a nie z tego tytułu, że są tam ludzie nieprzyzwoici. Zresztą twierdzę, że ci ludzie w momencie, kiedy byli wybierani, byli wybierani między innymi dlatego, że sprawiali wrażenie solidnych i rzetelnych. I nie mam w sobie wiary, nie sądzę, żeby ktokolwiek miał taką naiwną wiarę, że zmienimy X na Y - przecież te zmiany są zresztą w Krajowej Radzie ciągle - i ta Rada będzie działała dobrze. Ona jest po prostu źle skonstruowana ustrojowo i wymagałoby to zmian Konstytucji. My będziemy namawiać w takiej narastającej
debacie publicznej innych partnerów politycznych do większej odwagi, aby Konstytucję w kilku miejscach zdecydowanie zmienić, i to szybko.