Donald Trump dogada się z Rosją przeciwko Chinom? Polska może na tym stracić
Donald Trump wysyła sygnały, że będzie chciał dokonać "odwróconego manewru Nixona" i dogadać się z Rosją przeciwko Chinom. Dla Polski nie jest to dobra wiadomość, bo zwrot w polityce USA może odbyć się naszym kosztem.
19.12.2016 | aktual.: 24.12.2016 07:05
Na początku lat 70. ubiegłego wieku prezydent USA Richard Nixon, zatwardziały antykomunista, zaszokował świat niespodziewaną wizytą w Chińskiej Republice Ludowej. Podróż na Daleki Wschód i spotkanie z chińskim dyktatorem Mao Zedongiem były początkiem normalizacji stosunków pomiędzy obydwoma krajami. Amerykanie dogadali się z Chińczykami przeciwko Sowietom, wykorzystując pogłębiający się rozłam pomiędzy dwoma największymi państwami bloku komunistycznego.
Według niektórych historyków to właśnie zbliżenie Państwa Środka i USA w opozycji do Związku Radzieckiego zadecydowało o klęsce Moskwy w zimnej wojnie. Ceną, jaką Amerykanie musieli zapłacić, było m.in. uznanie rządu ChRL za jedyny legalny rząd Chin i zerwanie stosunków z Tajwanem, który w Pekinie jest uznawany za "zbuntowaną prowincję".
Nie oznaczało to, że Waszyngton odwrócił się plecami do swojego sojusznika na Tajwanie. Choć oficjalnie uznawał zasadę "jednych Chin", nadal utrzymywał bliskie kontakty z tajwańską Republiką Chińską, aczkolwiek na nieoficjalnej stopie. Amerykanie do dziś sprzedają rządowi w Tajpej broń za miliardy dolarów i oba kraje łączy nieformalny sojusz militarny. Kiedy w połowie lat 90. w Cieśninie Tajwańskiej zrobiło się gorąco, ówczesny prezydent USA Bill Clinton nie wahał się ani chwili, wysyłając w region dwie lotniskowcowe grupy bojowe, by utemperować agresywne zapędy Pekinu.
Trump kontra Chiny
Niemniej jednak nawet Clinton, podobnie jak wszyscy amerykańscy przywódcy od czasów Nixona, przestrzegał w dyplomacji zasady "jednych Chin". Pierwszym, który się wyłamał, jest prezydent elekt Donald Trump. Miliarder tuż po zwycięskich wyborach wywołał wściekłość Pekinu, rozmawiając z prezydent Tajwanu Tsai Ing-wen. Rozmowa na tak wysokim szczeblu na linii USA-Tajwan nie zdarzyła się od 1979 roku.
Początkowo przeważała narracja, że znany z niefrasobliwości Trump popełnił dyplomatyczną gafę przypadkiem, odbierając telefon z gratulacjami od Tsai Ing-wen nie będąc świadomym politycznej wagi tego gestu. Jednak później okazało się, że wcale nie była to lekkomyślność, lecz przemyślana strategia. Tym bardziej, że niedługo potem Trump zapowiedział, że chciałby wykorzystać doktrynę "jednych Chin" w roli karty przetargowej w relacjach z Państwem Środka.
Czytaj więcej:
To wszystko doskonale wpisuje się w przedwyborczą retorykę Trumpa. Miliarder w kampanii uczynił z Chin chłopca do bicia, oskarżając je o zabieranie miejsc pracy Amerykanom i nieuczciwe praktyki handlowe. Groził, że w odpowiedzi nałoży zaporowe cło na chińskie towary. A po swoim zwycięstwie dorzucił kolejne oskarżenia - tym razem o militaryzację Morza Południowochińskiego i blokowanie swobody żeglugi.
Odwrócony manewr Nixona
W tym świetle komentatorzy i eksperci zaczęli spekulować, że prezydent Trump może dokonać "odwróconego manewru Nixona", czyli dogadać się z Rosją przeciwko Chinom. Tym bardziej, że ostrej retoryce wobec Pekinu towarzyszą sygnały porozumienia się z Kremlem, o czym świadczą zarówno deklaracje miliardera, jak i jego decyzje personalne.
- Jest to bardzo prawdopodobne i wpisywałoby się w długą tradycję postępowania USA w XX wieku - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską dr Jacek Bartosiak, ekspert ds. geopolityki z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. - Stany Zjednoczone zawsze powstrzymują najsilniejsze państwo w Eurazji i wzrost jego potęgi. Obecnie tym najpotężniejszym państwem są Chiny - zauważa.
- Administracja Baracka Obamy prowadziła z Chinami zasadniczy dialog, wierząc, że Ameryka będzie w stanie utrzymać swoją przewagę w obecnym modelu globalizacji i ostatecznie przekona Pekin do zaakceptowania tego statusu. Wygląda na to, że Trump dochodzi do wniosku, że jednak tego nie da się zrobić i konsekwencją tej konkluzji będzie zmiana dotychczasowej polityki. Choć nie musi ona być tak zdecydowanym zwrotem jak za czasów Nixona. Może być tylko zmianą akcentu - prognozuje dr Bartosiak.
Jego zdaniem w Waszyngtonie jeszcze wierzą, że Stany Zjednoczone mają tak duże zasoby, że są w stanie prowadzić dowolną politykę na arenie międzynarodowej. Ta perspektywa jest jednak dyskusyjna, poza tym ryzykowne jest mierzenie się jednocześnie z wyzwaniem chińskim i rosyjskim.
Zła wiadomość dla Polski
Jeżeli nowa amerykańska administracja rzeczywiście dokona zbliżenia z Kremlem przeciwko Pekinowi, dla Polski i Europy Środkowo-Wschodniej nie będzie to dobra wiadomość. Taki manewr Trumpa może skończyć się realnym osłabieniem naszego bezpieczeństwa na wschodniej flance NATO.
- Polska musi uważać i prowadzić swoją politykę samodzielnie, nie wekslując automatycznie polityki amerykańskiej w regionie, bo każde ustępstwo USA wobec Rosji może odbyć się kosztem naszych interesów - zaznacza dr Jacek Bartosiak. - A naszym interesem jest skuteczna rywalizacja na pomoście czarnomorsko-bałtyckim z Rosją. Taka jest brutalna prawda i nie uciekniemy od tego - dodaje.
Niestety, doświadczenia z historii nie napawają optymizmem, a my mamy szczególnie złe wspomnienia związane z dogadywaniem się mocarstw ponad naszymi głowami. - Proszę zwrócić uwagę, że każda nowa administracja USA chce się dogadać z Moskwą, bo słaba Rosja, a tak jest obecnie postrzegana, nie jest zagrożeniem dla USA i ich roli w Eurazji. To też jest historycznie dowiedzione. To są nasze polskie złudzenia, że jest inaczej - podsumowuje ekspert Klubu Jagiellońskiego.