"Dobrze wiem, jak to polskie nieszczęście wygląda" - mówi premier
To były bardzo przyjemne i sympatyczne
rozmowy bez ostrych słów - powiedział premier Leszek Miller po
swoim dyżurze telefonicznym w siedzibie SLD. Szef rządu przyznał jednak, że podczas rozmów ujawniło się wiele
problemów, "głównie związanych z pracą oraz zaniepokojeniem o
fundusz alimentacyjny i emerytury".
"To były telefony typu: proszę pana mam tyle i tyle lat, ukończyłem studia, poszukuję pracy, czy nie mógłby mi pan pomóc. Albo: będę obchodziła urodziny, jestem emerytką i jestem zaniepokojona tym, co jest związane z planem Hausnera, czy pan mógłby mi to wyjaśnić. Albo: jesteśmy młodym małżeństwem szukamy pomocy. Były też telefony krytykujące lokalne władze, na przykład prezydenta Lecha Kaczyńskiego" - wyjaśnił premier.
Szef rządu zaznaczył, że "gdyby po tych pytaniach orientować się, jakimi problemami żyją dzisiaj Polacy, to nie żyją problemami wielkiej polityki, nie żyją problemami komisji śledczej ani żadnych tego typu afer". "Zajęci są własnymi sprawami, które sprowadzają się do pracy, mieszkania i nauki" - dodał.
Jeszcze przed rozpoczęciem dyżuru premier zapytany, czy boi się, że ludzie będą dzwonić i wylewać swoje żale, odpowiedział, że się nie boi. "To, co ludzie mówią, wiem od dawna. To dla mnie żadna nowość. Wystarczy, że pójdę do swojego biura poselskiego i wiem dokładnie, co ludzi boli. Dobrze wiem, jak to polskie nieszczęście wygląda" - zapewnił.
Telefonicznym rozmowom premiera nie mogli przyglądać się ani przysłuchiwać dziennikarze. Po dyżurze jego przebieg streścił mediom rzecznik prasowy SLD Jerzy Wenderlich. Poinformował, że podczas godzinnego dyżuru do premiera dodzwoniło się kilkanaście osób.
Wenderlich wyjaśnił, że dzwoniący pytali głównie o emerytury i fundusz alimentacyjny, choć jeden z rozmówców zadzwonił, aby podzielić się z premierem nowiną, że będzie ojcem i premier jest pierwszą osobą, której tę informację przekazuje.
"Tonacja tych rozmów była zaskakująco przyjemna, choć poruszano poważne problemy. Rozmowy były pełne sympatii i przyjaźni do pana premiera. Było dużo życzeń, między innymi, aby lewica się trzymała" - powiedział Wenderlich.
Poseł zapewniał, że nikt nie selekcjonował rozmówców i pytań, a telefony odbierała sekretarka przewodniczącego SLD. "Każdy, kto się dodzwonił, był łączony z panem premierem, choć dodzwonienie się było sztuką. Każdy jednak miał takie same szanse, żeby porozmawiać z premierem" - zapewnił Wenderlich.
Leszek Miller w poniedziałek przez godzinę pełnił dyżur telefoniczny. Liderzy SLD w ostatnim czasie cyklicznie pełnią takie dyżury.