Do żłobka trudniej się dostać niż na studia
W całym kraju brakuje miejsc w żłobkach, a dzieci są wpisywane na listy rezerwowe. Do żłobka jest się trudniej dostać niż na studia - twierdzi "Gazeta Wyborcza".
Agnieszka Kubanek z Bydgoszczy, matka 1,5-rocznej Jaśminy, od czerwca dzwoni do wszystkich żłobków w mieście, licząc, że znajdzie się gdzieś miejsce. Wygląda na to, że będę musiała poczekać z powrotem do pracy. - powiedziała młoda matka "Gazecie Wyborczej".
W bydgoskich żłobkach jest 410 miejsc. 500 dzieci czeka na listach rezerwowych. Podobnie jest w innych miastach. W Lublinie zabraknie w tym roku miejsc dla kilkuset dzieci. Nie lepsza sytuacja jest w innych miastach Polski.
W 1995 roku było w kraju prawie 600 żłobków, teraz jest ich około 370. Samorządy gminne likwidowały je z powodu niżu demograficznego. Kobiety urodzone w połowie lat 70, które nie rodziły wcześniej dzieci, postanowiły teraz zostać mamami. Dzieci jest coraz więcej, a przedszkoli likwidowanych po niżu brakuje.
Niektórzy rodzice korzystają z prywatnych opiekunek, ale niania to wydatek od 600 złotych do 2 tys. złotych. Żłobek to wydatek 200-400 złotych. Nie można też już liczyć na dziadków. Starsze osoby żyją dzisiaj inaczej - pracują, maja własne zainteresowania i nie chcą się opiekować wnukami.
Mimo to samorządy nie planują budowy nowych żłóbków, bo gmin na to nie stać. Sytuację rozwiązałyby prywatne przedszkola. Te jednak nie powstają z powodu restrykcyjnych przepisów sanitarnych. Są tak samo rygorystyczne jak dla szpitali i przychodni, bo żłobki od czasów PRL podlegają Ministerstwu Zdrowia
Rząd przygotowuje projekt ustawy o żłobkach, według którego maja one podlegać Ministerstwu Edukacji Narodowej, jak przedszkola. Także resort pracy pracuje nad projektem regulacji systemu opieki domowej nad małymi dziećmi. Dzięki zamianom, tzw. dziennie mamy mogłyby się opiekować w swoim domu nawet trójką dzieci w wieku do trzech lat.