Świat"Do Rzeczy": Reaktywujmy Stację Arctowskiego

"Do Rzeczy": Reaktywujmy Stację Arctowskiego

W przyszłym roku będzie obchodziła 40. urodziny. Przez ten czas była miejscem pracy setek naukowców oraz schronieniem dla żeglarzy i turystów - pisze Marcin Makowski w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".

"Do Rzeczy": Reaktywujmy Stację Arctowskiego
Źródło zdjęć: © Acaro

Chociaż to nasza wizytówka i kawałek ojczyzny na krańcu świata, to czas jakby się tam zatrzymał. Mowa o Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego. Jeśli nie utrzymamy i nie dofinansujemy tego geostrategicznego przyczółka, to stracimy prawo do współdecydowania o najważniejszym kontynencie nadchodzących dekad - Antarktydzie. Polski nie stać na taką nonszalancję.

Dlaczego "Arctowski"?

Są takie tematy, które przychodzą do dziennikarza same. "Arctowski" był jednym z nich. "Widziałem, że zajmujesz się biegunami. Byliśmy niedawno na stacji. To niesamowite miejsce, jedno z najprzyjaźniejszych w całej Antarktyce, ale pilnie potrzebuje renowacji. Może uda się coś wspólnie zrobić?" - napisał do mnie Wojtek Bukowski, prawnik z Krakowa, który swoją żonę Ewę poznał podczas rejsu na Antarktydę w grudniu 2013 r. Właśnie wtedy na kontynencie panuje "lato", w regionie kursuje najwięcej wypraw z Argentyny i Chile, a temperatura na Wyspie Króla Jerzego potrafi przekroczyć 16 st. C. Umówiliśmy się na spotkanie w spokojnej kawiarni.

Ewa i Wojtek pełni entuzjazmu pokazywali zdjęcia zasypanego śniegiem wybrzeża usianego żółtymi kontenerami, oraz przeglądali niemiecki przewodnik, który w superlatywach wypowiadał się o „polskiej gościnności” w mroźnej Zatoce Admiralicji. Opowiadali o tamtejszych zwyczajach i kuchni, o życiu w izolacji. Nie spotkaliśmy się jednak, aby pooglądać fotografie z wakacji.

- "Arctowski" potrzebuje pomocy. Stan wody się podnosi, część sprzętu, szczególnie ciężkiego, pochodzi sprzed 30–40 lat i nie była wymieniana - powiedział Wojtek. Reszta ruszyła jak lawina. Ludzie, którzy zakochują się w lodowatym południu, nie płyną tam przez przypadek. Większość osób się zna, łatwo wymieniają kontakty, spotykają się na festiwalach podróżniczych. Półtorej godziny i dwie kawy później miałem notes wypełniony nazwiskami i numerami telefonów. - Po co to robicie? - zapytałem Ewę. - Nie jesteśmy specjalistami, ale tak po ludzku pomyśleliśmy, że trzeba pomóc. To nasza wizytówka, symbol Polski. Musi na nowo odzyskać blask - odpowiedziała.

Aby zrozumieć „Arctowskiego”, wyzwania, które przed nim stoją, i korzyści, które może przynieść dla naszego kraju, trzeba tę historię opowiedzieć jeszcze raz. Od początku. Ponad 14 tys. km od Warszawy znajduje się miejsce, w którym uprawia się naukę i je pierogi. Skąd się tam wzięło?

Kawałek Polski

Około połowy lat 70. XX w. łowiska dalekomorskie, które były do dyspozycji polskiego rybołówstwa, powoli ulegały wyczerpaniu. W związku z tym oczy władz PRL zwróciły się na niewyeksploatowany do tej pory kierunek antarktyczny, z którego korzystali już np. Rosjanie. Na początku 1976 r. na pokładzie „Tazara” i „Profesora Siedleckiego” wyruszyła pierwsza ekspedycja, która oceniła potencjał gospodarczy i naukowy Szetlandów Południowych oraz Półwyspu Antarktycznego. Ponieważ rekonesans był obiecujący, pod kierownictwem ówczesnego Instytutu Ekologii PAN wypłynęła kolejna wyprawa, mająca za zadanie utworzyć całoroczną bazę.

Jak tłumaczy Agnieszka Kruszewska, zastępca dyrektora ds. administracyjnych Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, przewodnicząca Polskiego Konsorcjum Polarnego, taki ruch należało wykonać, jeśli chciało się korzystać m.in. z okolicznych wód. – Polska jest państwem konsultatywnym Układu Antarktycznego od 1977 r., była 13. krajem przyjętym do tego elitarnego klubu [obecnie liczącego 29 członków – przyp. M.M.]. Prawo współdecydowania we wszystkich sprawach dotyczących zarządzania Antarktydą, tj. status państwa konsultatywnego, daje tylko posiadanie całorocznej stacji badawczej lub prowadzenie szerokiego programu badań naukowych.

Na przełomie lat 1976 i 1977 z Gdyni w antarktyczny rejs wypłynęły jednostki „Dalmor” i „Zabrze”. Na pokładzie transportowały tysiące ton sprzętu, wyposażenia, paliwa i komponentów potrzebnych do wybudowania stacji. Kierownikiem pierwszej zimującej wyprawy, liczącej 19 osób, był Józef Jersak – pionier działalności „Arctowskiego”, jej inicjatorem natomiast prof. Stanisław Rakusa-Suszczewski. Miejsce, w którym miano ulokować cały kompleks, nie było jednak dla samej wyprawy oczywiste. Ostatecznie zdecydowano się na najpopularniejszą wśród innych państw Układu Antarktycznego Wyspę Króla Jerzego. A dokładniej – łagodne wybrzeże dwóch wewnętrznych zatok wchodzących w skład Zatoki Admiralicji. Wcześniej swoje bazy miały tu tylko Rosja, Argentyna i Chile.

Na terenie stacji, oprócz kontenerów mieszkalnych rozbudowanych w 1998 r. oraz hangarów na sprzęt ciężki, są również drewniana chata z informacją turystyczną dla przybywających tutaj gości, latarnia morska oraz dwa refugia, służące jako schronienia dla członków wypraw zaskoczonych nagłym załamaniem pogody.

Przez kolejne dekady funkcjonowania "Arctowskiego" okoliczne rejony stały się dla następnych pokoleń badaczy drugim domem. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć, jak bardzo to miejsce przesiąkło polskością. Pingwinisko, klify Krzesanica, występ skalny Ambona, Ogrody Jasnorzewskiego. Obok nich wzniesienie, które dumnie nazwano Krokiew, okolone przez potok Skamieniały Las. Niedaleko stacji znajdują się również tablica pamiątkowa i grób utalentowanego fotografa i reżysera Włodzimierza Puchalskiego. Zmarł podczas ekspedycji naukowej 19 stycznia 1979 r. i na wyspie już został.

Czas na modernizację

Niestety, pomimo bogatej przeszłości Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego to dzisiaj cień dawnej świetności. - Czterdzieści lat funkcjonowania infrastruktury stacji w warunkach polarnomorskich w sposób naturalny doprowadziło do jej znacznego zniszczenia pomimo prowadzonych prac konserwacyjnych. Dodatkowo erozja linii brzegowej spowodowała, że w chwili obecnej w czasie wysokiej wody główna kwatera mieszkalna stacji znajduje się w odległości niespełna 1 metra od brzegu Zatoki Admiralicji. Niezbędne jest podjęcie przez państwo inwestycji w nowy budynek stacji - zwraca uwagę Agnieszka Kruszewska. Podobnego zdania jest większość ludzi, z którymi rozmawiałem. Emil Kasprzyk, elektronik - łącznościowiec, który spędził rok na wyspie, mówi wprost. - Na stacji brakuje oczyszczalni ścieków, stan techniczny samego budynku mieszkalnego, przede wszystkim starej części, w której jest kuchnia, nie jest najlepszy. Wiele rzeczy należałoby na "Arctowskim" po prostu zrobić od nowa - relacjonuje.

Oczywiście mimo upływu czasu sama baza ma też swoje mocne strony. Wiele z nich wynika z korzystnego położenia, które można było wybrać, zanim jeszcze na Szetlandach zaczęło się robić tłoczno. Dzięki temu Polacy mają ułatwiony sposób tankowania paliwa ze statku, a kursująca pomiędzy łagodną linią brzegową oraz zatoką amfibia, choć wymaga wymiany, nadal sprawdza się w swojej roli. Poza tym czyste powietrze, niezanieczyszczone spalinami z silników samolotów i helikopterów, sprawia, że nawet ekipy chilijskie, stacjonujące po drugiej stronie wyspy, część swoich badań przeprowadzają w polskiej bazie.

Okres antarktycznego „lata” przypadający od grudnia do marca jest czasem, który pozwala na prowadzenie zewnętrznych prac remontowych oraz większości badań naukowych związanych z przyrodą ożywioną lub na terenie odsłoniętym od lodu i śniegu – komentuje Agnieszka Kruszewska. Polska ekipa nieustannie bada dla Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi wpływ zmian klimatycznych na prowadzone w rejonie antarktycznym połowy ryb i kryla. To tylko jeden z licznych obszarów przeprowadzanych przez dziesięciolecia prac badawczych.

Niestety, aby mogły być one coraz bardziej ambitne w siłą rzeczy mocno wyeksploatowanym badawczo regionie, potrzebne jest realne wsparcie finansowe ze strony państwa.

Wielki Potencjał

Instytut Biochemii i Biofizyki PAN mimo braków finansowych na inwestycję w nowy budynek mieszkalny stacji nie składa broni. Jak wyjaśnia przewodnicząca Polskiego Konsorcjum Polarnego, rozpoczęto również intensywne prace nad rozszerzeniem działalności „Arctowskiego” w kierunku badań interdyscyplinarnych. – Ideą przewodnią IBB PAN jest stworzenie miejsca do prac naukowych obejmujących zarówno biologię i ekologię obszarów polarnych, jak i biogeochemię, glacjologię czy hydrologię. Prowadzone prace powinny nie tylko być komplementarne do badań prowadzonych w Arktyce, lecz także wykorzystać unikatowe warunki panujące w Antarktyce

Grupa badaczy na końcu świata może przyczynić się również do zmian wpływających na życie przeciętnego Polaka. W 2013 r. IBB PAN zainaugurował bowiem działalność Interdyscyplinarnego Laboratorium Analiz Biomolekularnych. Projekt o zawile brzmiącej nazwie „Metagenomiczna, strukturalna i funkcjonalna charakterystyka mikrobiocenoz środowisk lodowcowych” będzie mieć również wpływ na polską gospodarkę. Ekosystem polarny stwarza unikalne warunki do życia organizmów funkcjonujących w ekstremalnych warunkach. Dzięki izolacji białek działających w niskich temperaturach możemy znacznie obniżyć koszty wielu procesów technologicznych.

- Prowadzenie procesów w niskich temperaturach ma znaczenie nawet w życiu codziennym (pranie w zimnej wodzie), bioremediacji (usuwanie plam oleju na zimnych wodach oceanu) czy produkcji chleba, alkoholu i innych artykułów spożywczych w wyniku fermentacji – przekonuje Agnieszka Kruszewska. Jak dodaje, w ścisłej współpracy z Politechniką Warszawską oraz partnerami z Norwegii opracowano unikatową metodę wykorzystania samolotów bezzałogowych do zbierania danych geoprzestrzennych wykorzystywanych do monitoringu skutków zmian klimatycznych w rejonie Półwyspu Antarktycznego. W ramach misji edukacyjnej i projektu EDUSCIENCE obecnie prowadzone są także transmisje ze stacji, na które zapisuje się jednocześnie ponad 200 polskich szkół.

Co dalej?

Posiadanie przez Polskę czynnej stacji w Antarktyce leży nie tylko w interesie naukowym, lecz także geostrategicznym. Nasz kraj, jako strona konsultatywna Układu Antarktycznego, ma równoprawny głos w decydowaniu o losach piątego co do wielkości kontynentu, prawie dwukrotnie większego od Australii, obfitującego w ropę, gaz, uran, rudy żelaza i inne cenne metale, na których wydobycie i eksploatację obowiązuje moratorium do roku 2048.

Obecnie budżet „Arctowskiego” wynosi 6,5 mln zł rocznie. Stacja jest finansowana ze środków publicznych, w formie dotacji SPUB (specjalne urządzenie badawcze) z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jak przekonuje dyrekcja Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN – obecny poziom finansowania pozwala podtrzymać stację w ruchu, ale konieczna jest inwestycja w nowy budynek oraz w poprawienie bezpieczeństwa pracy samych pracowników.

W sytuacji, w której przeznacza się ponadmilionowe dofinansowania z ministerstwa na niszowe projekty badawcze w stylu „Ontologicznych podstaw budowy historycznych systemów informacji geograficznej” czy „Kartografii obcości, inności i w(y)kluczenia” prof. Magdaleny Środy, brak zainteresowania potencjałem „Arctowskiego” po prostu dziwi.

Całoroczne stacje naukowo-badawcze w Antarktyce posiada zaledwie 20 państw. Polska jest jednym z nich. Jeżeli chcemy się liczyć w antarktycznym układzie sił i grze, która rozpoczyna się już dziś, to „Arctowski” musi sprostać wyzwaniom XXI w. Nowy rząd, który nieustannie akcentuje potrzebę suwerenności w polityce międzynarodowej i wagę dumy z własnego kraju za granicą, musi dostrzec to wyzwanie. Polski po prostu nie stać na marginalizację „Arctowskiego”.

Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach

Źródło artykułu:Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (118)