Polska"Do Rzeczy": Procesy o ekscesy

"Do Rzeczy": Procesy o ekscesy

Kamil Durczok zeznający w sądzie elektryzuje kolorowe media, które piszą wręcz o "procesie
dekady". Dla dziennikarza stawką jest 9 mln zł, ale przede wszystkim przyszłość w branży - czytamy w "Do Rzeczy".

"Do Rzeczy": Procesy o ekscesy
Źródło zdjęć: © PAP | Andrzej Grygiel

13.10.2015 | aktual.: 13.10.2015 17:29

Na pierwszej rozprawie przed warszawskim sądem były szef "Faktów" TVN prezentował się dobrze: był uśmiechnięty, żartował ze swoim adwokatem Jackiem Dubois, pozował fotoreporterom. Styliści, przepytani na potrzeby tabloidów o strój dziennikarza, docenili świetnie skrojony garnitur, stylowe spinki do białej koszuli, a nawet inicjały K.D. wyhaftowane na mankietach, co sugeruje wysoką cenę całego zestawu - demonstracja nie tylko klasy, lecz także pewności siebie. "Pytanie, czy elegancja w stroju zmienia cokolwiek w jego sytuacji" – zauważył przytomnie "Fakt".

Ciekawe, że po półgodzinie od rozpoczęcia rozprawy Durczok stracił rezon: był spocony i wyraźnie zdenerwowany, siedział z zaciśniętymi ustami. To dlatego, że reporterka polityczna TVN zeznała, iż "słyszała coś o propozycjach dla pani Agnieszki S." składanych przez Durczoka, choć "żadna z ewentualnych ofiar jej się nie zwierzała". Przyznała również, że spotkała się z dziennikarką tygodnika "Wprost" i wskazała osobę, która potencjalnie mogła być adresatką prywatnych propozycji jej byłego szefa. Okazało się też, że korespondowała z innym dziennikarzem "Wprost" tuż po pierwszej publikacji na temat gwiazdora TVN. "Tej Adze całkowicie zmarnował życie" – napisała wówczas, choć traktowała te wynurzenia jako prywatne i – jak zarzekała się w sądzie – oparte na plotkach.

"Jeśli chodzi o mobbing, to tak – byłem świadkiem niepożądanych zachowań pana Kamila Durczoka. Molestowania seksualnego nie byłem świadkiem, ale osoby molestowane mi się zwierzały. Są osoby, które były przedmiotem takich nakłaniań i próśb" – zeznawał z kolei Marcin C., wydawca z TVN. Nic dziwnego, że po tych słowach jego dalsze zeznania zostały utajnione i proces toczył się za zamkniętymi drzwiami.

Stu świadków

Kartka z kalendarza: pół roku temu w dziennikarskim (czytaj: warszawskim) światku zaczęły krążyć plotki, że jeden z czołowych jego przedstawicieli ma coś na sumieniu. Po kilku tygodniach sprawę opisał "Wprost": "znana dziennikarka" zatrudniona w "jednej z największych stacji telewizyjnych" anonimowo opowiadała o mobbingu i molestowaniu seksualnym, których miał się dopuszczać szef zespołu. Ofiara podawała na łamach pikantne szczegóły "zachowań". Czyich? Omenaa Mensah, prezenterka TVN, powiedziała, że "wszyscy doskonale wiedzą, o kogo chodzi", ale nazwisko na początku nie ukazało się w druku. Dopiero z czasem "Wprost" zdecydował się napisać personalnie o zarzutach wobec Durczoka.

Zarząd TVN zareagował szybko. Powołał specjalną komisję badającą pogłoski o mobbingu i molestowaniu, która po rozmowach z pracownikami stacji ustaliła, że trzy osoby były narażone na niepożądane zachowania. Ze skutkiem natychmiastowym zakończono wówczas współpracę z Durczokiem. Tymczasem działająca równolegle Państwowa Inspekcja Pracy orzekła, że w TVN nie było molestowania ani mobbingu. Podobnie prokuratura uznała, że zidentyfikowane przez komisję TVN przypadki owych "niepożądanych zachowań" nie wyczerpują wcale znamion przestępstwa. Nic więc nie stało na przeszkodzie, aby Durczok, z pomocą adwokata wytoczył procesy "Wprost" i dziennikarzom o ochronę dóbr osobistych. Na łączną kwotę 9 mln zł.

Pierwszy pozew dotyczy artykułów we "Wprost", w których były szef "Faktów" nie został wspomniany z nazwiska, ale domaga się za nie 2 mln zł zadośćuczynienia. Drugi to efekt tekstu "Fakty po 'Faktach'", gdzie bohater został skojarzony ze zdjęciami gadżetów erotycznych, które znaleziono w mieszkaniu, gdzie miał przebywać – adwokaci dziennikarza "wycenili" tę publikację na 7 mln zł. Trzeci pozew – wylicza tygodnik "ABC" – zarzuca dziennikarzom "Wprost" poniżenie i pomówienie osoby publicznej. Jest jednak także kontra – autorzy spornych artykułów domagają się od Durczoka przeprosin za "naruszenie ich dóbr osobistych w postaci dobrego imienia dziennikarskiego", gdyż ten porównał teksty tygodnika do "wojny hybrydowej Putina na Krymie".

- Przez pozwanych Kamil Durczok stał się twarzą przemocy seksualnej. Udowodnimy, że nie dochowali oni rzetelności dziennikarskiej, a opisane przez nich wydarzenia nie są prawdziwe – tłumaczył "Super Expressowi" mec. Dubois, reprezentujący Durczoka. Zapytany przez "Do Rzeczy", czy w procesie możliwa jest ugoda, odpowiada, że "nic na to nie wskazuje".

Nic dziwnego: gra się dopiero zaczęła, a oceny pierwszej rozprawy wcale nie są jednoznaczne – dla jednych zeznania mają pogrążać Durczoka, dla innych to tylko zlepek niewiele wartych plotek. Następne sądowe starcie zaplanowano już na 20 października, kolejne aż do końca listopada. Na przesłuchania ma być wezwanych około stu świadków (głównie dziennikarzy i pracowników TVN), co generuje zainteresowanie plotkarskich mediów.

Stawką są miliony zadośćuczynienia, a może i powrót do pracy w mediach. Czy takowy jest możliwy? – Myślę, że Durczok ma bardzo duże szanse na powrót do dziennikarstwa i zapewne wróci do niego po okresie uzgodnionym przy rozstaniu z TVN – przekonuje Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny "Super Expressu". Możliwe, że gra toczy się bardziej o ten powrót niż o 9 mln zł.

Nowy numer "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach
Źródło artykułu:Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)