Do celi z idiotą!
Dwie bomby w Słupsku: jedna w Sądzie Okręgowym, druga w teatrze postawiła wczoraj w stan najwyższej gotowości służby miejskie i pirotechniczne. Z budynków ewakuowano prawie 500 osób. - O godzinie 10 w Sądzie Okręgowym przy ul. Zamenhofa wybuchnie bomba - taki komunikat, równo o godzinie 9.05, usłyszał w słuchawce telefonu dyżurny słupskiej policji. Nieznany rozmówca natychmiast się rozłączył.
21.10.2004 | aktual.: 21.10.2004 09:03
Komunikat postawił na nogi wszystkie służby w mieście: straż pożarną, pogotowie, pogotowie gazowe i energetyczne. Zagrożenie wybuchem było ogromne: w polu rażenia, oprócz gmachu sądu, znajdowała się przychodnia dziecięca, Urząd Morski oraz dwa budynki mieszkalne. W ciągu pół godziny ewakuowano stamtąd ponad 200 - 250 osób, w tym pracowników sądu, Urzędu Morskiego, kancelarii adwokackich, pacjentów przychodni oraz jej personel. Opuszczenie lokum nakazano również mieszkańcom dwóch budynków mieszkalnych przy ul. Murarskiej. Teren potencjalnego wybuchu odgrodzono policyjną taśmą. Policja z ruchu wyłączyła kwartał trzech ulic: Zamenhofa, Murarską oraz jeden z pasów ul. Sienkiewicza. Kierowcy samochodów musieli korzystać z objazdów.
Zamęt trwał 3 godziny. Na szczęście bomby nie było, ale akcja służb była uzasadniona. Miesiąc temu w Ustce ze skrzynki energetycznej wyjęli podejrzany pakunek, o którego podłożeniu policję powiadomił anonimowy telefon. Pakunek oddano do ekspertyzy. Wczoraj na miejsce zdarzenia sprowadzono pirotechników. Po przeszukaniu budynku sądu okazało się, że był to głupi dowcip. Ładunku nie znaleziono, ale od pierwszych minut alarmu rozpoczęły się poszukiwania jego sprawcy.
Wszyscy, a przede wszystkim ewakuowani, nie ukrywali zdenerwowania. - Zwolniłem część swoich pracowników do domu, bo nie wiadomo, kiedy się skończy - mówi Andrzej Szczotkowski, dyrektor Urzędu Morskiego w Słupsku. - Taki wybryk bardzo dezorganizuje pracę nie tylko urzędu. Czy się bałem? Gdzieś tam na dnie serca pewien lęk pojawił się na pewno. Mieszkańcy ul. Murarskiej w popłochu opuścili swoje domy.
Wielu z nich to emeryci i renciści. - Jestem chora i musiałam przez jakiegoś ancymonka wyjść z domu. Powinni słusznie i przykładnie ukarać kogoś takiego - skarży się wzburzona pani w białym berecie. - Ale co mu zrobią? Dostanie grzywnę i koniec. - Grzywna to za mało. Taki człowiek powinien odsiedzieć swoje w więzieniu - dodaje stojący obok mężczyzna. Tymczasem policjanci, którzy ze złości zgrzytali zębami, zapowiedzieli: - Za ten "żart" ktoś słono zapłaci. - Ustaliliśmy, że "bomber" dzwonił z budki telefonicznej przy ul. Podgórnej - relacjonuje kierujący akcją podkom. Marek Kunkel, zastępca komendanta I Komisariatu Policji w Słupsku. - Niestety, w tym miejscu nie ma monitoringu, więc trudniej będzie ustalić, kto dokładnie dzwonił. Nasi technicy zabezpieczyli jednak wszystkie ślady i teraz trwają poszukiwania. W zabezpieczenie terenu została zaangażowana również straż pożarna, która pomagała w ewakuacji mieszkańców i pracowników. - Straty finansowe to jedno. Ale zaangażowanie wszystkich służb, ludzi, którzy
być może powinni być tam, gdzie naprawdę byli potrzebni, tego policzyć się nie da - mówi strażak Robert Klonowski. Koszty wczorajszej akcji mogą się zamknąć kwotą kilkudziesięciu tysięcy złotych. Kiedy poszukiwano bomby, ustała praca sądu. W tym czasie miało się odbyć około 40 spraw - karnych, cywilnych, a nawet rozwodowych. - Dzisiaj będziemy pracować dotąd, aż tego nie nadrobimy. Jednak jeśli nie da się poprowadzić rozpraw, szczególnie tych na które przyjeżdżają ludzie z innych miejcowości, to wyznaczymy inne terminy. Koszty tej operacji i przerwania pracy sądu będę mógł podać dopiero za dwa dni. Wtedy policzymy wszystko. Ale będzie to spora suma - twierdzi wiceprezes Sądu Okręgowego Dariusz Dumanowski: Czy "dowcipnisiowi" chodziło o to, aby któraś ze spraw nie doszła do skutku? Na to pytanie ani prezes, ani policjanci nie znają odpowiedzi. Wczoraj nie było superważnych wokand. Ale dzień wcześniej sądzeni byli ludzie powiązani z grupami przestępczymi. Czy ktoś pomylił terminy?
Poranny alarm nie był jednak ostatni tego dnia. Pół godziny po zakończeniu akcji pod sądem dyżurny policji znów odebrał telefon o podłożeniu bomby - tym razem w teatrze. Stamtąd także ewakuowano pracowników. Kilkanaście minut wcześniej pomieszczenie teatru opuściło ok. 200 dzieci ze szkół, które przyszły na koncert.
Marcin Kamiński