Dlaczego potrzebujemy wstrętu
Wstręt to paradoks. Obnaża zwierzęcą, wstydliwą część naszej natury, ale jednocześnie czyni nas bardziej ludzkimi. Trzyma nas razem, dba o zdrowie naszych dzieci, wpływa na nasze poglądy polityczne i na zawartość sklepowych koszyków. Zawdzięczamy mu wiele. Także sumienie.
13.09.2007 | aktual.: 21.09.2007 14:48
Co jest bardziej obrzydliwe: odgryźć kawałek śliwki i zobaczyć w niej robaka czy odgryźć kawałek śliwki i zobaczyć w niej już tylko pół robaka? A może wcale cię to nie brzydzi? Nasza wrażliwość na wstręt zależy od bardzo wielu zmiennych – w tym od wieku, płci oraz kultury, w jakiej się wychowujemy. Przez tysiąclecia, które zajęło udomowienie człowieka, poczucie wstrętu przeszło bowiem niesłychaną ewolucję: od zwykłego absmaku skłaniającego nas do unikania niesmacznych rzeczy do czegoś o znacznie głębszym, moralnym znaczeniu.
Wstręt to odczucie, którym naukowcy długo brzydzili się zająć. Kiedy wreszcie doczekało się specjalistów o wytrzymałych żołądkach i odpornej psychice, okazało się, że to emocja niemal tak skomplikowana i abstrakcyjna jak miłość.
Zapraszam na wycieczkę po meandrach ludzkiej psychiki. Ale uprzedzam: gdzieniegdzie może być obrzydliwie.
Genetycznie obrzydliwi
Każdy się czegoś brzydzi. Jednak kto pierwszy zwrócił na to uwagę "naukowo"? W annałach psychologii zapisano, że tą osobą był Karol Darwin. Kiedy badacz podczas swych naukowych wędrówek odwiedził Ziemię Ognistą, przeżył coś, co opisał później w swej słynnej książce "O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt". Wyglądało to tak: przyrodnik posilał się zimnym peklowanym mięsem, czemu z dużym zainteresowaniem przyglądał się jeden z tubylców. Niesłychanie fascynował go posiłek białego człowieka. Był tak intrygujący, że Indianin nie mógł się powstrzymać i dotknął jedzenia palcami. Dotknął i natychmiast cofnął się z wyrazem głębokiego obrzydzenia na twarzy, podczas gdy Darwin poczuł z kolei wstręt do własnego posiłku, którego dotykał jakiś "brudny i goły dzikus".
Ta sytuacja natchnęła naukowca do opisania identycznego dla wszystkich kultur wyrazu twarzy znamionującego wstręt: zmarszczenie nosa, zwężenie oczu, wykrzywienie ust i często wysunięcie języka połączone z dźwiękiem, który ma imitować wymioty – wszyscy robimy to tak samo. Czy to oznacza, że poczucie wstrętu jest emocją wrodzoną?
Znany amerykański psycholog Steven Pinker uważa, że tak. Jesteśmy genetycznie zaprogramowani do wstrętu, tak samo jak rodzimy się ze zdolnością do opanowania mowy. Jednak to, jakim w końcu językiem będziemy się posługiwać i co będzie wywoływać w nas obrzydzenie, jest już pochodną kultury, w której dorastamy.
Jak zatem obrastamy we wstręt? Dzieci bez zahamowań
Wszystkie matki dzieci w wieku poniżej trzech lat wiedzą dobrze, ile energii pochłania interweniowanie, kiedy maluch pakuje sobie coś do buzi. Jednym z ulubionych zajęć mojego rocznego syna jest organoleptyczna analiza różnego rodzaju podłóg – przy czym równie atrakcyjna może okazać się wybłyszczona posadzka w babcinej kuchni, jak i lepiący się od brudu peron Dworca Warszawa Śródmieście. Wakacje nad morzem służyły zaś głównie do porównywania smakowych doznań płynących ze ssania znalezionych na plaży drewienek, muszelek, śmieci oraz petów. Nie trzeba długiej obserwacji, by utwierdzić się w przekonaniu, że małe dzieci wstrętu nie znają. Owszem, mają upodobania smakowe – nie przepadają mianowicie za pokarmami gorzkimi czy zbyt słonymi – ale nie ma rzeczy, która wywołałaby u nich obrzydzenie.
Paul Rozin, psycholog z University of Pennsylvania, czołowy amerykański badacz wstrętu (zawdzięczający swej naukowej pasji przydomek Dr Wstręt), przeprowadził kiedyś na dwulatkach eksperyment, oferując im do zjedzenia masło orzechowe przypominające swoją formą psie kupy. Aromatu przekąsce nadawał dojrzały francuski ser. Myślicie, że dzieci długo się wahały? 62% "obiektów badawczych" zjadło te "ekskrementy" bez cienia refleksji. Jedna trzecia zakąsiła je konikiem polnym.
Sytuacja zmienia się dramatycznie wraz z ukończeniem przez dziecko trzeciego roku życia. Nie bez powodu mądrość ludowa nakazuje jak najintensywniejsze rozszerzanie dziecięcej diety przed osiągnięciem tej magicznej cezury. Po tym czasie eksperymentator zmienia się bowiem w wybrednego niejadka, który ku rozpaczy swych rodziców może żywić się jedynie bułką z dżemem. Włącza się wtedy genetyczny program rygoryzmu pokarmowego, który u wielu ludzi działa długo po wyjściu z okresu dziecięcego.
Dlaczego tak się dzieje? By wyjaśnić to zjawisko, Steven Pinker odwołuje się do badań Rozina. Wynika z nich, że w najbardziej podstawowej postaci wstręt jest ewolucyjną adaptacją, która odstraszała naszych przodków od zjedzenia czegoś, co mogłoby zagrażać zdrowiu: dotyczy to zwłaszcza pokarmów pochodzenia zwierzęcego. "To, które części zwierzęcia są bezpieczne" – pisze Pinker w książce "Jak działa umysł" – "zależy od lokalnych gatunków i ich endemicznych chorób, a więc konkretny smak nie może być wrodzony. Dzieci posługują się starszymi krewnymi tak jak królowie degustatorami: jeśli zjedli coś i przeżyli, to nie była to trucizna. W ten sposób dzieci akceptują to, co pozwalają im zjeść rodzice, a kiedy są wystarczająco duże, by zaopatrywać się same, unikają wszystkiego innego".
Ta wstrętna zwierzęcość
Po trzecim roku życia rozwijamy zatem zmysł wstrętu, który jest czymś innym niż niesmak. Czym ten późniejszy wstręt różni się od wczesnej odrazy opartej jedynie na zmyśle smaku? Wróćmy do robaka w śliwce z początku tego artykułu. Czy on w ogóle ma jakiś smak? Dlaczego zatem się go brzydzimy?
Paul Rozin przeprowadził kiedyś następujący eksperyment. Postawił przed ochotnikami trzy identyczne szklanki z wodą i powiedział: – W pierwszej znajduje się bezbarwna i bezwonna, zupełne niegroźna, ale za to dość gorzka substancja. W drugiej jest śmiertelna dawka arszeniku. Woda w trzeciej szklance jest zaś zupełnie czysta, ale w tej szklance przechowywano wcześniej próbki psich odchodów. Zanim nalano do niej wody, naczynie oczywiście starannie umyto i zdezynfekowano. Po którą ze szklanek byś sięgnął, gdyby dręczyło cię ogromne pragnienie?
Zawsze wybierano gorzką wodę. Ten test pokazuje, że wstręt jest czymś więcej niż tylko reakcją na obrzydliwy smak, zapach czy widok. – Wstręt jest wyzwalany przez wiedzę o naturze czegoś, a nie przez doznania zmysłowe – wyjaśnia Rozin w piśmie "Psychology Today".
– Wstręt faktycznie zaczął się od jedzenia – komentuje tam doktor Jonathan Haidt, psycholog z University of Virginia. – Dlatego jego głównym wyrazem w ludzkiej mowie ciała jest mina nasuwająca skojarzenie z wypluwaniem, wymiotowaniem, usuwaniem czegoś z ust i – często niezależny od naszej woli – odruch wymiotny.
Poza jedzeniem brzydzą nas jednak różne rzeczy, takie jak wydzieliny ciała, niektóre zwierzęta, defekacja, umieranie, poród, kiepska higiena, dewiacyjne praktyki seksualne, naruszenie powierzchni ciała – na przykład piercing – i łamanie norm obyczajowych. Czy mają one jakiś wspólny mianownik? W czym tkwi istota wstrętu?
– W zwierzęcości – uważa Haidt. Nie tylko odrażające substancje są niemal zawsze pochodzenia zwierzęcego, ale także substancje pochodzące od zwierząt są niemal zawsze odrażające. Zwierzęta, części ich ciała, produkty przemiany materii (proszę zwrócić uwagę, że właściwie jedynym "cielesnym płynem", który nie wzbudza odrazy, są łzy; ale też zdolność do płaczu jest cechą niemal wyłącznie ludzką), rozkładające się ciała – wszystko to uważamy za wstrętne i nieczyste. Tymczasem rośliny – nawet obrzydliwe w smaku – nie są uważane za ohydne i zanieczyszczające.
Ludzie także wywołują w nas wstręt, gdy zbyt eksponują zwierzęcą część swej natury: jedzą jak zwierzę, śmierdzą jak cap, są brudni jak świnia czy zostali nieludzko okaleczeni.
Brzydzą nas fakty świadczące o naszej zwierzęcości, mięsności, niedoskonałości. Dlaczego? Bo w ten sposób wyznaczamy sobie granice naszego człowieczeństwa. Wstręt pozwala nam się w nich utrzymywać – twierdzą naukowcy. – Najbardziej przerażającą cechą świata przyrody jest śmierć – mówi Haidt. Świadomość własnej cielesności jest więc także świadomością śmiertelności. Dlatego przez ograniczanie tej pierwszej staramy się trzymać tę drugą na dystans.
Wiele badań pokazuje, że ludzie, którzy są wrażliwsi na wstręt, bardziej boją się śmierci. Moralnie zepsuci
Nasze obrzydzenie przejawami zezwierzęcenia sięga jednak o wiele dalej. Za nieludzkie i obrzydliwe uważamy kazirodztwo (wcale nierzadkie w świecie zwierząt), pedofilię, bezczeszczenie zwłok (co czuliśmy, słuchając o łowcach skór?), dzieciobójstwo czy inne wysoce antyspołeczne zachowania (nie należy do nich jednak oszukiwanie urzędu skarbowego: to raczej wyraz naszej ludzkiej natury i w niektórych środowiskach jest powodem do chluby). Poznajmy więc teraz wstrętnego człowieka.
Chodzi o Jeffreya Lionela Dahmera, amerykańskiego przestępcę zamordowanego przez współwięźniów za to, czego się dopuścił. Dahmer stracił życie w 1994 roku, wcześniej jednak zabił kilkanaście osób. Pierwsze morderstwo popełnił w wieku 18 lat. Jego ofiarą padł autostopowicz, którego Dahmer zaprosił do domu. Gdy gość chciał wyjść, Dahmer go udusił. Zrobił to, bo "nie chciał, aby ten sobie poszedł". Zwłoki poćwiartował i przez następny dzień pod schodami swego domu oddzielał tkankę od kości. Wnętrzności i skórę zapakował do worków na śmieci, które wywiózł na wysypisko, a kości pokroił i porozrzucał w pobliskim lesie.
Kiedy wskutek przypadku po wielu latach podobnych praktyk Dahmera nakryła policja, w jego domu znaleziono zdjęcia przedstawiające różne stadia ćwiartowania ludzkich zwłok. W lodówce była odcięta ludzka głowa, a po domu leżały porozrzucane ludzkie członki, dłonie i inne części ciała – niektóre zakonserwowane w formalinie. W szafie odkryto ludzki szkielet. Dahmer okazał się także kanibalem i nekrofilem.
Jakie uczucia wywołuje w was taka osoba? Większość zbadanych języków ma na to takie samo określenie jak na widok rozkładającego się mięsa: wstręt. A jednak jedna z tych emocji dotyczy sfery materialnej, druga zaś duchowej (pomijam kanibalizm). Czy to wciąż ten sam wstręt?
– O tak – zapewniają badacze. Uczucie niesmaku i obrzydzenia, które odczuwamy wobec pewnych niemoralnych aktów – kazirodztwa czy nieposzanowania ciała ludzkiego – jest w swych przejawach tak zbliżone do wstrętu żywionego do „nieczystych” pokarmów, że koledzy Rozina, psychologowie Jonathan Haidt i Carol Nemeroff, nazywają je tak samo, dookreślając jedynie dopowiedzeniem „wstręt socjomoralny”. – Jeśli wstręt fizyczny ma swe źródło w naszym usiłowaniu oddzielenia się od zwierząt, to taką samą funkcję pełni wstręt moralny – argumentują. – Brzydzimy się najczęściej zachowaniami człowieka, które nazywamy zwierzęcymi.
Takie uczucie wstrętu wobec pewnych postaw moralnych trzyma razem grupy społeczne i pozwala wykluczać z nich tych, którzy przekraczają przyjęte normy. Mówi się nawet o „zepsuciu moralnym” nieakceptowanych osób, tak samo jak mówimy o zepsutym mięsie.
Nasze poczucie wstrętu socjomoralnego tak bardzo zmienia postrzeganie ludzi, do których się odnosi, że wykorzystuje się je często do politycznych manipulacji. W walce politycznej przeciwnikom często zarzuca się czyny budzące społeczną odrazę (na przykład pedofilię czy donosicielstwo). Nie bez powodu także naziści porównywali Żydów do karaluchów i szczurów. Wstręt bowiem skutecznie hamuje empatię i współczucie. Niedawno potwierdziły to zaawansowane metody badania ludzkiego mózgu.
Grupie ochotników, których mózgi „podglądano” za pomocą magnetycznego rezonansu funkcjonalnego, pokazywano zdjęcia przedstawiające zapuszczonych i brudnych bezdomnych. Uaktywniały się u nich wtedy obszary mózgu odpowiedzialne za wstręt, ale i takie (to było zaskoczeniem), które odpowiadają za rozpoznawanie obiektów, a nie ludzi. „Śmieć nie człowiek” – myśli nam się bezwiednie. Okropne, prawda?
A czy wiecie, że rasiści i ludzie o skrajnych poglądach prawicowych są podatniejsi na wstręt? W świetle tych badań trudno się temu dziwić. Skażenie wstrętem
Jedną z wielu twarzy wstrętu jest nietolerancja. Istnieje teoria, która mówi, że nasza poprawność polityczna zakazująca stygmatyzowania kalekich, biednych czy chorych jest kulturową walką z głęboko zakorzenionym w nas wstrętem, który każe omijać takich ludzi. I o ile obrzydzenie w stosunku do zakaźnie chorych można łatwo wytłumaczyć obawą przed zarażeniem się, dlaczego wolimy trzymać się z dala na przykład od ludzi okaleczonych?
Bo wstręt ma jeszcze jedną ciekawą cechę, która nieco przybliża go do magii. Odrażający obiekt czy osoba zanieczyszcza wszystko, czego dotyka, niezależnie od tego, jak krótki był dotyk i niewidzialne efekty. Przypomnijmy sobie doświadczenie z wodą w szklankach. Paul Rozin przeprowadził więcej podobnych eksperymentów. Rozdał ochotnikom miękkie, przyjemne, pachnące proszkiem do prania swetry i poprosił, by je założyli. Poczynił przy tym pewną uwagę: części osób powiedział, że sweter należał wcześniej do seryjnego mordercy. I co? Okazało się, że wiele osób wolałoby włożyć brudny, zabłocony łach należący do „kogoś przyzwoitego” niż pachnące ubranie przestępcy. Podobnie reagowali ludzie, którym mówiono, że wyprany sweter należał do chorego na AIDS. Dlaczego? Bo boimy się rzeczy, które kiedyś pozostawały w styczności z osobą lub przedmiotem wzbudzającym wstręt.
Tak działa „prawo przenośności” – cokolwiek człowiek uczyni z przedmiotem materialnym należącym do danej osoby, „przeniesie” on pewne cechy tej osoby na inną, której dotknie. Myślicie, że mogą w to wierzyć tylko prymitywne ludy z egzotycznych krajów? A czy ty, czytelniku, założyłbyś ubranie Jeffreya Lionela Dahmera?
Przekonanie, że wstrętem „można się skazić”, ma także bardziej wymierne konsekwencje. Jest obecne w wielu zakazach religijnych (uznających na przykład za nieczystą miesiączkującą kobietę). Powinny się nim jednak przejąć także instytucje tak świeckie jak... supermarkety. Dlaczego?
Badania Andrei Morales i Gavana Fitzsimonsa z Duke University i Arizona State University pokazują bowiem niezbicie, że nie lubimy, by obok siebie na półce stało jedzenie i rzeczy potencjalnie kojarzące z czymś obrzydliwym – tampony, pieluchy, papier toaletowy czy chusteczki do podcierania pupy niemowlętom. To wpływa na postrzeganie leżących obok nich towarów. Widząc chleb w pobliżu nocnika, podświadomie zaczynamy postrzegać go jako nieczysty.
Tylko skąd właściwie bierze się w nas przekonanie, że odrażające rzeczy „prątkują ohydą” na wszystko, z czym się stykają? Zjawisko to próbuje wyjaśnić Steven Pinker. „Wstręt jest intuicyjną mikrobiologią – pisze. – To adaptacja do świata, w którym mogą nam zagrażać nie tylko rzeczy widoczne, ale nawet tak małe jak zarazki. Pojedynczy, niewidzialny, pozbawiony smaku zarazek mnoży się i jest w stanie szybko nasycić każdą substancję. Ponieważ zarazki przekazuje się przez kontakt, nie jest niespodzianką, że cokolwiek dotyka ohydnej substancji, samo jest zawsze ohydne, nawet jeśli wygląda i smakuje tak samo”. Ochraniacz duszy
Nie można żyć bez wstrętu. To on zmienia preferencje żywieniowe ciężarnych kobiet i sprawia, że już sam zapach jedzenia (najczęściej mięsa), które mogłoby potencjalnie zagrozić rozwijającym się w nich dzieciom, wywołuje u nich mdłości. Ten sam wstręt, który hamuje nas przed rzucaniem się w objęcia trędowatego, każe nam pogardzać osobami, które jawnie zachowują się antyspołecznie (w tym także wykazują się nietolerancją wobec chorych czy kalekich). Wrażliwość na wstręt modyfikuje postrzeganie rzeczywistości, ba! decyduje nawet o poglądach politycznych czy wpływa na to, co kupujemy w sklepie.
Wiele wskazuje też na to, że wstręt odpowiada za powstanie u ludzi wyższych uczuć moralnych, czyli sumienia. „Uczucie wstrętu – pisze psycholog Paul Rozin w piśmie „Nature” – pojawiło się, by ochraniać nasze ciało przed szkodą, ale z czasem zmieniło się w mechanizm chroniący przed uszczerbkiem naszą duszę”. Potwierdzają to badania Andrew Caldera z Cambridge Brain-Unit. Obserwował on ludzi dotkniętych chorobą Huntingtona z uszkodzonym „centrum wstrętu” w mózgu i stwierdził, że nie tylko nie czują oni fizycznego obrzydzenia, ale także nie reagują z odrazą na antyspołeczne czyny zwykle budzące oburzenie. A zatem wstręt chroni. Pozwala przeżyć. Jednoczy. Czyni nas ludźmi.
Brzydzisz się? Więc żyjesz.
Olga Woźniak