ŚwiatDlaczego czescy nacjonaliści niszczą polskie napisy?

Dlaczego czescy nacjonaliści niszczą polskie napisy?

Lata starań, składania wniosków, biurokratycznych przepychanek. Później montaż, kilka dni radości i... czarna farba. Tak najczęściej wygląda historia tablic z nazwami miejscowości w języku polskim. Jednak niszczenie tych oznak polskości to nie tylko specjalność litewskich wandali, o czym donoszą polonijne media. Taki sam los spotyka wiele oznaczeń w Czechach. Jednak są też i sytuacje wyjątkowe.

Dlaczego czescy nacjonaliści niszczą polskie napisy?
Źródło zdjęć: © AFP | Norbert Millauer

30.09.2011 | aktual.: 02.10.2011 09:41

Fakty są nieprzejednane - podobnie jak na Litwie, tak i na Zaolziu - w wielu miejscach, gdzie zawisły tablice w języku polskim - ich żywot był bardzo krótki. W ciągu kilku lub kilkunastu godzin polskie nazwy były zamalowywane. Do takich incydentów dochodziło na przykład w Gnojniku, Śmiłowicach czy Trzyńcu. Początkowo policja traktowała to, jako wybryki wandali, jednak w ostatnich miesiącach zarówno organy ścigania jak i lokalne władze otwarcie przyznają - trudno już mówić, że to tylko łobuzeria. Tablice są niszczone systematycznie i konsekwentnie. I nie chodzi tylko o drogowskazy, ale też i o inne przejawy polskości (np. szyldy organizacji polonijnych).

Czechów drażnią polskie nazwy?

- Większość Czechów neguje prawa Polaków do dwujęzyczności, bo uważa, że Polacy są nietutejsi, że są w gruncie rzeczy tylko potomkami robotników, którzy przybyli z Galicji. Przejawia się to również w pytaniach, dlaczego nie wracamy do Polski? - mówi prezes Kongresu Polaków w Republice Czeskiej, Józef Szymeczek. Czesi obawiają się też, że z podobnymi żądaniami wkrótce mogą wystąpić osiedli na Śląsku Cieszyńskim Romowie, Wietnamczycy czy Grecy. Dlatego nikogo nie dziwią wypowiedzi niektórych wójtów, że w ich gminach po prostu nie ma klimatu dla wprowadzania podwójnego nazewnictwa. - Wydaje się, że społeczeństwo czeskie nie dojrzało jeszcze w pełni do europejskości i należy się obawiać, że wprowadzanie standardów europejskich nie przysporzy popularności Polakom wśród Czechów, wręcz odwrotnie obudzić może histerię czeskiego społeczeństwa - obawia się prezes Kongresu Polaków.

W Czechach największe skupisko Polaków to Śląsk Cieszyński. Zaolzie (historycznie należące do Polski) znalazło się w granicach Czechosłowacji, a później Czech w wyniku decyzji politycznych. Dlatego zamieszkująca te tereny Polonia często jest bardziej "miejscowa" niż czeskie rodziny, które zostały tu przesiedlone po przejęciu Śląska Cieszyńskiego przez Czechosłowację. W czasach komunistycznej Czechosłowacji dwujęzyczność była wprowadzona ze względu na promowany w tamtych czasach internacjonalizm.

Dwujęzyczne napisy zaczęły pojawiać się na budynkach urzędów oraz sklepach. Gorzej było z używaniem języka polskiego. Przez kolejne lata następowała stopniowa jego marginalizacja. Ostatecznie stało się tak, że pod koniec lat 80-tych język polski dla Polaków na Zaolziu stał się jedynie językiem życia prywatnego. W pracy, w urzędach i sklepach czymś oczywistym było posługiwanie się językiem czeskim. Jeszcze gorzej było po 1989 roku, kiedy to stare tablice na sklepach i urzędach wymieniano na nowe - tym razem jednak już tylko w języku czeskim. Sytuacji tej nie sprzyjało też podzielenie pośród samych Polaków. Po 1989 roku na Zaolziu zaczęły powstawać kolejne organizacje polonijne, jednak ich rozdrobnienie spowodowało, że zabrakło jednego, silnego gracza, który byłby w stanie skutecznie wywierać wpływ lokalne władze.

Europejska odmiana

Trend zmienił się dopiero, gdy Czechy coraz poważniej przygotowywały się do wstąpienia do Unii Europejskiej. Tym samym zmuszone one były dostosowywać swoje prawo do ustawodawstwa unijnego, a więc między innymi przyjąć Europejską Kartę Języków Regionalnych lub Mniejszościowych. Zgodnie z zapisami dokumentu oraz nawiązujących do niej czeskich ustaw, pełny zakres dwujęzyczności (w tym także kompletne podwójne nazewnictwo) może być wprowadzone w tych gminach, gdzie żyje więcej niż 10% Polaków. Obecnie jest to 31 gmin na terenie powiatów Karwina i Frydek-Mistek. O ile rząd czeski wyraził dobrą wolę i chęć przywrócenia dwujęzyczności - o tyle władze lokalne nie zawsze były przychylne tym działaniom. Dodatkowych trudności przysporzył brak przepisów wykonawczych, niespójność poszczególnych ustaw (na przykład brak odpowiednich zapisów w kodeksie drogowym) czy w końcu niejasna procedura refundacji poniesionych kosztów. Nie bez znaczenia pozostaje niska świadomość samych Polaków, a także głoszona od lat "czeska" wersja
historii Zaolzia. To wszystko sprawiło, że w 2007 roku z przydzielonych na ten cel pięciu milionów koron, wykorzystano niespełna 700 tysięcy. Czasami do zablokowania inicjatywy przywrócenia dwujęzyczności wystarczy zła wola burmistrza czy wójta gminy.

- Oczywiście są również przykłady dobrej pracy przedstawicieli gminnych - mówi prezes Józef Szymeczek. Należą do nich między innymi Wędrynia, Bystrzyca, Czeski Cieszyn czy Jabłonków, gdzie dwujęzyczność została wprowadzona w pełnym zakresie. Jednak dwujęzyczność, to coś więcej niż tablice z polskimi nazwami, czy używanie języka polskiego w szkołach i urzędach. - Umożliwiając mniejszości używanie języka narodowego w miejscach publicznych to przejaw dojrzałości obywatelskiej. Dzięki tego rodzaju aktom można poznać nie tylko werbalny, deklaratywny, ale rzeczywisty stosunek Czechów do mniejszości polskiej, rzeczywistą europejskość społeczeństwa czeskiego - uważa Józef Szymeczek.

Chlubny wyjątek

Do niecodziennej wręcz sytuacji doszło w czasie modernizacji linii kolejowej biegnącej przez Bystrzycę. Zgodnie z obowiązującym prawem na stacjach i przystankach wzdłuż linii kolejowej pojawiły się dwujęzyczne tablice, także z polskimi nazwami. W Bystrzycy inwestor poszedł o krok dalej. Umieścił nie tylko „obowiązkowe” tablice z nazwą stacji, ale także zadbał o polskojęzyczne szyldy oznaczające perony. Był to o wiele większy zakres prac niż ten, o który wnioskowały władze Bystrzycy, dlatego pojawienie się polskich tablic było miłym zaskoczeniem.

Jednak i tutaj nie obyło się bez kontrowersji. Ponieważ tablice były regularnie niszczone, część z nich została zdemontowana, a kolej poprosiła o przygotowanie specjalnej analizy prawnej. Miała ona określić, gdzie tablice mogą, a gdzie muszą wisieć. Z opinii prawników wynika jasno, że kolej musi zadbać o obecność polskich nazw na tablicach znajdujących się na budynkach dworcowych oraz w rozkładach jazdy i na biletach. I na szczęście w tej kwestii nie ma żadnych nieporozumień ani złej woli.

Wiele osób ma nadzieję, że przyjdzie czas, gdy taka otwartość jak w przypadku kolejowego inwestora, będzie czymś normalnym. - Standardy europejskie pokazały, że nie wszystkie stare spory zostały uleczone. Na odwrót. Wiele mogłaby tu zdziałać czesko-polska komisja historyków, taka jak ta, która działała przy ministerstwie edukacji. Ta jednak została zlikwidowana - ze smutkiem podsumowuje Józef Szymeczek.

Z Pragi dla polonia.wp.pl
Tomasz Dawid Jędruchów

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)