Dlaczego chłopcy rzucili się pod pociąg?
Prawie dwa tygodnie minęły od tragedii pod Kaczkowem w powiecie leszczyńskim, gdzie pod kołami pociągu zginęli dwaj młodzi mieszkańcy Jabłonnej. Jednak śledztwo prokuratury, przynajmniej oficjalnie, nie posunęło się wiele do przodu.
06.01.2010 | aktual.: 07.01.2010 10:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W sprawie dość tajemniczej śmierci 14 - letniego Mariusza i jego 17-letniego kolegi Mateusza nadal więcej jest pytań i domysłów niż odpowiedzi.
- Nie posiadamy w obecnej chwili żadnych nowych informacji poza tymi, które zostały już upublicznione - wyjaśnia Michał Smętkowski, pełniący obowiązki zastępcy prokuratora rejonowego w Lesznie. - Nadal wszystkie okoliczności wskazują, że śmierć nastolatków z Jabłonnej była aktem samobójczym, który nie był przez nich wcześniej planowany.
A więc impuls? Czym jednak mogła być spowodowana tak szokująca decyzja? Co kierowało dwoma młodymi chłopcami, którzy w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia w piątek 25 grudnia około 21.00 rzucili się pod pociąg osobowy? Maszynista składu relacji Szkolarska Poręba - Poznań zeznał, że niespodziewanie wyszli zza słupa trakcyjnego i stanęli odwróceni plecami do lokomotywy. Nie reagowali na sygnały dźwiękowe. Pędzący około 100 kilometrów na godzinę pociąg wyhamował kilkaset metrów dalej. Chłopcy nie mieli najmniejszych szans na przeżycie. Zginęli na miejscu.
- Sekcje zwłok nastolatków wykonano w poniedziałek 28 grudnia. Jednak wyjaśniły jedynie mechanikę zgonu obu ofiar. Chłopcy umarli śmiercią nagłą w wyniku wielonarządowych obrażeń ciała, co w przypadku tego typu zdarzenia było raczej sprawą oczywistą i nie budzącą wątpliwości - mówi prokurator Smętkowski.
Bardziej interesujące dla śledczych są wyniki badań krwi, których wykonanie zlecono laboratorium kryminalistycznemu Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Wyniki badań toksykologicznych odpowiedzą na pytanie, czy Mariusz i Mateusz byli w chwili śmierci pod wpływem alkoholu lub innych substancji odurzających. Wyniki dotrą do Prokuratury Rejonowej w Lesznie dopiero za około dwa tygodnie.
Co wiadomo o ofiarach tej tragedii? Obaj chłopcy mieszkali w niewielkiej wsi Jabłonna w powiecie leszczyńskim. Uczęszczali do gimnazjum w pobliskiej Rydzynie. Mieli drobne problemy z nauką i wymiarem sprawiedliwości. Obaj znajdowali się pod dozorem kuratora sądowego, ale w rodzinnej miejscowości uchodzili za dobrych chłopaków. Od roku grali w piłkę nożną w klubie Korona Czernina. Mariusz, młodszy z chłopców uczęszczał także do szkółki żużlowej działającej przy Klubie Sportowym Unii Leszno.
Sołtys Jabłonnej Marian Andrzejewski znał ich od dzieciństwa i przyznaje, że aniołkami raczej nie byli, ale nie sądzi też, by śmierć nastolatków była przypadkowa. Podobnego zdania są inni mieszkańcy, którzy coraz mniej chętnie rozmawiają o tragedii, ale doszukują się jej przyczyn w alkoholu lub głupiej zabawie.
Chłopcy mieli podobno ciągoty do szukania adrenaliny i nagrywali telefonami komórkowymi filmy ze swoich ekstremalnych wyczynów. Przy torach, nieopodal miejsca tragedii, śledczy znaleźli trzy telefony. Prokuratura nie udziela jednak informacji dotyczących tego, czy na którymś z aparatów telefonicznych uwiecznione zostały ostatnie chwile życia chłopców.
Policjanci, która na zlecenie Prokuratury Rejonowej w Lesznie badają okoliczności w jakich zginęli gimnazjaliści, przesłuchali kolegów Mariusza i Mateusza. Wszyscy w dniu tragedii byli w Rydzynie. Mieli siedzieć w tamtejszym barze i pić alkohol. Kilka dni po śmierci chłopców jeden z kolegów zamieścił na swoim profilu w portalu "nasza klasa" zdjęcie Mateusza trzymającego znicz.
Już zostało usunięte, ale czy zmarły chłopak prosił o jego upublicznienie i czy znicz może sugerować, że już wtedy myślał o samobójstwie? Dlaczego zginęli dwaj młodzi chłopcy? Prokuratura nadal szuka odpowiedzi na te najważniejsze pytania. Pogrzeby Mariusza i Mateusza odbyły się w środę 30 grudnia na cmentarzu w Jabłonnej.