Dla pieniędzy został zakatowany młotkiem i podpalony
Jan T. został zakatowany młotkiem, oblany benzyną i podpalony. Prawdopodobnie konał 10 minut. Czy żył jeszcze, gdy ogarnęły go płomienie, tego nie da się dziś jednoznacznie ustalić. Bezpośrednia przyczyna śmierci to uduszenie krwią.
09.12.2010 | aktual.: 10.12.2010 10:48
Jego ciało znaleziono 4 października w lesie między Słupem a Kobylnikami koło Środy Śląskiej. Policjantom szybko udało się ustalić, kim jest ofiara. - Cichy, spokojny, żadnych kłopotów nie sprawiał - mówią jego sąsiedzi z kamienicy.
Jan T. miał 61 lat. Był wdowcem. W budynku, gdzie mieszkał, bardziej znają jego żonę, która zmarła dwa lata temu na raka. - Kryśka mieszkała tu od trzydziestu lat. Była wdową. Kilka lat temu poznała go - opowiada jedna z sąsiadek.
Jan T. był z zawodu operatorem maszyn budowlanych. Miał koparki, spycharki, ładowarki. Stare, używane. Ale dzięki nim czasem zatrudniał się na budowach. Zajmował się też remontowaniem samochodów. Miał działkę na peryferiach Wrocławia. Tam w altance trzymał cały skład samochodowych części. Były też psy, kury.
- Pytałam kiedyś jego żonę, gdy będąc ciężko chora, jeździła na działkę karmić psy, po co im ten ogródek. A ona mówiła, że gdyby chcieć ją sprzedać, to najpierw trzeba byłoby wywieźć ciężarówkę części z altanki - uśmiecha się jedna z sąsiadek.
Jan T. był bardzo otwarty, towarzyski. Łatwo nawiązywał znajomości. Wszyscy wiedzieli, że nie jest biedny. Wiedzieli też, że gotówkę trzyma w domu, bo nie ma zaufania do banków. Potwierdzają to jego sąsiedzi.
Nie miał we Wrocławiu żadnej rodziny. Sąsiedzi wiedzieli tylko, że pochodził ze wschodnich regionów Polski, tam miał siostrę. Ostatnio widzieli, że przychodzi do niego jakaś kobieta. Podobno Ukrainka.
Rok temu na jednej z budów, gdzie pracował, poznał Andrzeja P., a za jego pośrednictwem - kolejnego mężczyznę. Obaj są podejrzewani dziś o udział w morderstwie Jana T. Przy czym Andrzej P. miał tylko być świadkiem zbrodni.
Rzekomy morderca obiecywał Janowi T. sprzedaż jakiejś budowlanej maszyny. Żadnej maszyny jednak nie było. Był plan rabunku. Prowadząca śledztwo wrocławska Prokuratura Okręgowa nie ujawnia, jak 30 września Jan T. trafił do lasu między Kobylnikami a Słupem. Wiadomo, że w nocy z 30 września na 1 października spłonęło jego wrocławskie mieszkanie. Straż pożarna dostała zgłoszenie o godz. 3.40. Ogień udało się szybko opanować. < br />
- Może ktoś czegoś tu szukał i zacierał ślady? - zastanawiają się sąsiedzi. - Splądrowali całe mieszkanie, a nie zauważyli walizki z gotówką - dodaje jeden z nich.
Ludzie w kamienicy mówią też, że spod domu zniknęły dwa samochody, którymi jeździł zamordowany sąsiad. - Widzi pan, chyba pralkę nową kupił tuż przed śmiercią. Bo tego dnia, którego go ostatni raz widziałam, wystawił na korytarz starą pralkę - pokazuje sąsiadka.
W bębnie pralki walają się śmieci, puste plastikowe butelki i koperta z pieczątką wrocławskiego Zarządu Zasobu Komunalnego. Obok pieczątki napis: "Lokal zamknięty po pożarze w dniu 30 września 2010 roku".
Inna tajemnica
Sprawa Jana T. to niejedyna zbrodnia, którą policja ma do rozwikłania.
W marcu w Michałowie koło Środy Śląskiej na posesji jednego z domów znaleziono ciało kuratorki sądowej.
Jeszcze żyła. Mimo błyskawicznej akcji ratunkowej i przewiezienia do szpitala zmarła. Kobieta była zmasakrowana. Napastnicy zaatakowali ją prawdopodobnie siekierą na schodach domu, w którym mieszkała jedna z rodzin, jaką opiekowała się zamordowana kuratorka.
Później zaciągnięto ją do komórki na podwórku. Pierwsze podejrzenia padły na mieszkańców domu. Zostali zatrzymani. Byli przesłuchiwani. Szczegółowo badano ich ubrania. Ale nie znaleziono żadnych śladów wskazujących na ich związek z morderstwem. Śledztwo utknęło na razie w martwym punkcie.
Polecamy w wydaniu internetowym:
Wrocław: Policja wzywa na pomoc psychologów
NaSygnale.pl: Najsłynniejsze zamachy na gwiazdy