Dla nich 1000 euro to dziadostwo - Polki też są "oburzone"?
Siedzimy na plaży w Barcelonie obok znanej rzeźby. „Zraniona gwiazda” to cztery zardzewiałe minipokoiki, ułożone jeden na drugim. Konstrukcja z brudnymi szybkami jest przekrzywiona, jakby zaraz miała runąć. Maria jest zmęczona po pracy w Starbucksie, który sprytnie zarzucił siecią swoich punktów całe miasto. - Oprócz korków z angielskiego tylko to udało mi się załatwić. 7 euro za godzinę, ale tu taka kasa to dziadostwo. Mam skończone dwa fakultety! – mówi odganiając sprzedawcę napojów, też imigranta. Wielu Hiszpanów protestuje przeciwko bezrobociu i marnym pensjom, nazywani są przez media "pokoleniem 1000 euro" (prawie 4000 zł) - pisze Adam Przegaliński w reportażu Wirtualnej Polski.
Uciekinierzy na "spadochronach"
Marokańczyk (zgaduję, nie jestem pewien narodowości) krąży wśród wyluzowanych, kolorowych turystów, oferuje nam piwo po 2 euro. Za pięć minut pojawi się jego kolega z podobną reklamówką, w startych spodniach i szarej bluzie. Następnie Azjatka zaprezentuje nam na obrazku, które części ciała może wymasować, a czarnoskóry na białej szmacie wystawi podrabiane paski Calvina Kleina, torebki Dolce Gabana, prawdopodobnie z Chin. Wszyscy oni są wykluczeni ze społeczeństwa, m.in. ze względu na brak wykształcenia, stereotypy, prawo. Wieczni uciekinierzy, zawsze czujni i nieufni, gotowi w jednej sekundzie zwinąć za pomocą sznurków cały majdan w swój mobilny „spadochron”. Policja depcze im po piętach, turyści obrzucają obojętnym wzrokiem. Są tu obcy.
Zostań fanem Polonii na Facebooku
Według oficjalnych danych statystycznych w Hiszpanii mieszka 6,7 mln osób urodzonych poza granicami kraju, z czego prawie milion uzyskało obywatelstwo hiszpańskie. Pytam 26-letnią Polkę, czy Hiszpanie są tolerancyjni wobec obcych. - Wielu z nich nie przepada za Marokańczykami, Arabami (bez względu na to skąd są), muzułmanami (wszystko jedno, czy czarnymi czy białymi), ale potrafią żyć wspólnie, a ich dzieci chodzą razem do szkoły, bawią się na przerwach i po szkole, czego nie potrafię wyobrazić sobie w Polsce – tłumaczy Maria.
Moja rozmówczyni, mieszkająca na obrzeżach Barcelony, a wcześniej przez rok w Madrycie, chwali sobie „unikalny miks kulturowy” tego kraju. Jej narzeczony, sympatyczny, spokojny Hiszpan, krzywi się trochę, gdy opowiada o masach Cyganów i Latynosów (niektórzy mówią tu o nich z niechęcią „sudacas”). Rumunów jest w Hiszpanii ponad 800 tys. – ich liczba w ciągu ostatnich kilkunastu lat wzrosła 264 razy (!), a np. Ekwadorczyków – 90 razy i jest ich prawie 500 tys.
Anna, inna Polka (też może liczyć tylko na prace dorywcze), mówi dużo i szybko, jak aktorki u Almodovara. Uwielbia teledyski, taniec, książek raczej nie czyta, protesty Hiszpanów niewiele ją obchodzą. To ona gotuje i sprząta w domu, po południu odbiera córkę ze szkoły, gdy mąż jeździ z ofertami po klientach. Jest bardzo o niego zazdrosna, bo jak twierdzi "kobiety hiszpańskie bardzo się narzucają, nie odpuszczą facetowi, który wpadnie im w oko". Dodaje też, że boi się czarnoskórych, ale np. jej narzeczony (nie dał się namówić na ślub) jeszcze bardziej boi się… hiszpańskich kobiet. – One wszystkie chcą rządzić facetami! Taka jest moja matka i siostra. A faceci w Hiszpanii nie mają jaj, żeby się bronić! – wykrzykuje buńczucznie z nieodłącznym, skręconym własnoręcznie papierosem w ustach i żelem na włosach, jak na prawdziwego macho przystało.
Trzydziestokilkuletni Carlos nie należy do tzw. „pokolenia 1000 euro”, zarabia więcej, ale suma ponad 1000 euro, którą musi płacić za wynajem trzypokojowego mieszkania w centrum Barcelony i tak go przeraża. Chwali hiszpańską służbę zdrowia, o politykach nawet nie chce rozmawiać, bo "są tylko od gadania". Prawie osiwiał od prowadzenia własnej firmy. Twierdzi, że w poprzedniej pracy został oszukany przez niemiecką korporację. Jest pracoholikiem, co podobno typowe dla Katalończyków, pracuje nawet w weekendy. Uparł się, że musi zarobić milion euro w ciągu roku, a jak się nie uda, razem z rodziną wyląduje pod mostem. Gdy o tym mówi, bębni nerwowo palcami - południowy temperament daje o sobie znać.
Mój hiszpański rozmówca, w przeciwieństwie do Pablo, który ma dość odwagi, by być kibicem Realu Madryt, jest katalońskim nacjonalistą. Zaperza się, gdy pytam naiwnie, czy lepiej by było, gdyby ten region, będący centrum przemysłowym kraju, był całkowicie niezależny, a nie musiał płacić podatków Madrytowi. - A chciałbyś, żeby Polska była nadal pod zaborem rosyjskim i niemieckim?! - pyta. Aspekt ekonomiczny tego konfliktu dobitnie wyjaśnia Artur Mas i Gavarro, premier regionalnego rządu Katalonii: "Hiszpania żyła ponad swoje możliwości. Katalonia żyła poniżej swoich możliwości. Jesteśmy hiszpańskimi Niemcami". Nadmorska Katalonia jest najbogatszą prowincją hiszpańską - przypada na nią blisko 20% PKB. Jednocześnie jednak jej dług jest najwyższy wśród wszystkich regionów autonomicznych i wynosi blisko 30 mld euro.
"Narzeczony uczy się polskiego, a ja unikam Polaków"
Czy niechęć do obcych wzrasta, ponieważ 20% Hiszpanów jest bezrobotnych, a 45% ludzi poniżej 25. roku życia nie ma pracy? - W tym kraju nastawienie do obcych jest tradycyjnie bardzo otwarte, co dotyczy chyba wszystkich krajów w basenie Morza Śródziemnego. Hiszpanie są ciekawi przybyszów z innych krajów – mówi Kinga Kaspruk-Jankowska, mieszkająca w turystycznym mieście Lloret del Mar, jedna z 85 tys. Polaków w Hiszpanii. – Wcale nie są tacy otwarci i tolerancyjni, jakich na początku udają – ripostuje Maria, częstując mnie pysznym quiche – plackiem z kruchego ciasta z mięsem i warzywami. Nie ukrywa, że drogie życie w Barcelonie i wyobcowanie na peryferiach miasta dało jej w kość. W "wysrajewie", jak mówi pół żartem, pół serio, 45 minut pociągiem od centrum, niewiele się dzieje. Pablo – z powodu sjesty w pracy - wraca dopiero o 21 do domu. Jedzą coś na kolację i kładą się spać. Widują się głównie w weekendy.
Słaba znajomość katalońskiego utrudnia Marii otrzymanie satysfakcjonującej pracy. Po hiszpańsku mówi dobrze, ale to nie wystarcza. - Z pracą jest ciężko, zarówno w przypadku młodych Hiszpanów, jak i obcokrajowców. Dużo Polaków wyjechało już rok temu, przede wszystkim z powodu braku roboty w budowlance. Moja znajoma, Katalonka, od stycznia nic nie może znaleźć – mówi Polka.
Kinga Kaspruk-Jankowska podkreśla, że Polacy, choć zazwyczaj zamknięci i niezaangażowani społecznie (wyjątkiem są działacze polonijni), mają dobrą opinię na hiszpańskim rynku pracy. - W wyborach w Lloret del Mar z pewnością pomogli swoimi głosami, aby burmistrzem został polityk uczciwy (sic! - i tacy się zdarzają) - dodaje.
Darmowe studia i Hiszpanie-plotkarze
Maria chciałaby wrócić do Polski, ale liczy się z tym, że może zostać w Hiszpanii, a jej dzieci będą chodzić do polskiej szkoły w Barcelonie, która cieszy się dobrą renomą. Właśnie dostała się na studia podyplomowe, za które jako bezrobotna nie musi płacić. Na moje pytanie, czy rząd robi coś, żeby zmniejszyć rekordowe bezrobocie, odpowiada: - Na pewno są tu lepsze rozwiązania niż u nas. Osoba, która chce się uczyć, a skończyła studia magisterskie, ma szansę dostać się na studia podyplomowe na państwowym uniwersytecie za darmo. Jeśli spełniasz warunki, to państwo płaci ci za cały rok albo i dwa lata studiów podyplomowych, a nawet i za doktorat. U nas wszystkie studia podyplomowe są płatne, a doktoranci albo nic nie dostają albo dostają 1100 zł. Co za żenada! Nie wiem dokładnie, jak to wygląda, ale jeśli skończy ci się zasiłek (po okresie dziewięciomiesięcznym, który przysługuje każdemu), to jeszcze później przysługują ci nieduże pieniądze. Przede wszystkim, jak jesteś na zasiłku, przysługują ci wszelkiego
rodzaju kursy języków obcych, księgowe, komputerowe etc.
Maria raczej unika Polaków, jest wobec nich nieufna, widuje się z jedną dobrą znajomą. Zaznacza jednak, że większość Polaków, których poznała w Madrycie, to byli ludzie młodzi, wykształceni, ustabilizowani ekonomicznie, mający pracę (nie wie, jak teraz im się wiedzie). - Nie znałam ich zbyt dobrze, ale nie byli z kanonu Polaka emigranta, który utopi cię w łyżce wody za 100 euro więcej - dodaje.
Gdy zachwycam się hiszpańskimi pociągami, 11 liniami metra, czystością i otwartością Barcelony, Maria uważa, że idealizuję to miasto, w którym Zygmunt Bauman widział „bezdomnych nocujących na każdym rogu” (za dnia tego nie zauważyłem, a nocą nie szwendałem się po mieście, więc nie mogę tego potwierdzić). – Nie jest wcale tak bezpiecznie. W domach mają syf i wszyscy potwornie plotkują – krzywi się. Wiem, że w Polsce Maria nie miała problemu ze znalezieniem pracy, podobnie jak Pablo (z wykształceniem ścisłym) w Barcelonie. On w przeciwieństwie do „oburzonych” z wielu miast hiszpańskich, jest w dobrej sytuacji, choć tak jak wszyscy moi rozmówcy uważa, że rząd Zapatero musi odejść.
Kiedy rewolucja kwitnie, a kiedy śmierdzi?
„Europa dla obywateli, nie dla rynków. Nie jesteśmy towarem w rękach polityków i bankierów” – czytamy na stronie „Prawdziwa demokracja już!” stworzoną przez „oburzonych” Hiszpanów. Ruch 15 Maja szykuje kolejny masowy marsz protestacyjny. W zeszły weekend na ulice Madrytu, Barcelony i Walencji wyszło 200 tys. ludzi. Uczestnicy protestów mówią, że sprzeciwiają się m.in. korupcji polityków, cięciom w strefie euro, niesprawiedliwości społecznej. Domagają się odebrania przywilejów elitom politycznym, przejęcia przez państwo mieszkań zbudowanych na zapas, których nie udało się sprzedać, zmian na rynku pracy, zmniejszenia wydatków w administracji publicznej, kontroli banków, podniesienia podatków dla najbogatszych i banków, walki z kontrolą internetu i ochrony wolności informacji, wieku emerytalnego na poziomie 65 lat, redukcji wydatków na wojsko.
Ruch 15 Maja uważa się za obywatelski i apolityczny. Skupia przede wszystkim ludzi młodych, ale również emerytów, bezrobotnych czy niezadowolonych pracujących. Protesty wsparli m.in. jeden z twórców Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka ONZ Stephane Hessel, autor głośnej książki „Czas oburzenia” oraz 94-letni Jose Luis Sampedro, weteran walk z frankizmem, który napisał wstęp do wspomnianej książki.
„Jestem oburzony i odpowiadam na powtarzane kłamstwo, że jedynym sposobem wyjścia z kryzysu są środki neoliberalne” – pisze Sampedro. Pisarz krytykuje sposób uprawiania polityki w Europie. Jego zdaniem pod płaszczykiem „globalizacji” elity polityczne oddały władzę w ręce bankierów, co doprowadziło do osłabienia demokracji i kryzysu. Obaj intelektualiści – Hessel i Sampedro - mówią o tym samym: systemie, który doprowadził nas do ślepej uliczki – kryzysu ekologicznego, energetycznego, finansowego. To oznacza ciągłe upokorzenia. „Ludzkość bardzo rozwinęła się technologicznie, ale wciąż jest zacofana pod względem wiedzy i humanizmu” - pisze Sampedro. W Madrycie podczas protestów był też znany urugwajski pisarz o lewicowych poglądach Eduardo Galeano, dla którego nieobecność 10 milionów Hiszpanów przy urnach podczas majowych wyborów, jest wymownym symbolem niezgody na korupcję polityków.
Wyjaśnienia przyczyn protestów można też szukać u znanego polskiego socjologa Zygmunta Baumana. Pisarz i teoretyk, o którym z uznaniem wspominała ostatnio katalońska gazeta „La Vanguardia”, opisuje rosnące nierówności społeczne, niemoc i obojętność państwa wobec wszechwładzy kapitału. Młodych sfrustrowanych nazywa „pokoleniem wyrzutków”, które mimo wykształcenia nie ma możliwości awansu, rzadko pracuje na etacie.
Maria obserwowała protesty w Barcelonie, od pierwszego dnia przed wyborami samorządowymi, idąc do pracy w Starbucksie. Jej zdaniem w telewizji nie zobaczysz prawdy, to trzeba ujrzeć na własne oczy. - Początkowo rozruchy przyciągały wielu zwykłych obywateli, ale od momentu kiedy Plac Catalunya zaczął przeobrażać się w noclegownię dla bezdomnych pozostali tam – moim zdaniem - głównie „dziwni ludzie”. W pierwszym tygodniu śmierdziało moczem i kałem, mimo że postawiono przenośne toalety. Protestujący utworzyli obozowisko, które szczerze mówiąc nie wiem, co miało oznaczać. I tak jak ten zryw "młodych" początkowo mi się podobał, tak po pierwszych kilku dniach stało się to dla mnie żenujące – opisuje swoje wrażenia.
Kindze Kaspruk-Jankowskiej protesty kojarzą się z demonstracjami hipisów, natomiast wielu Internautom WP sympatyzującym z protestującymi, z rokiem 1968. - Nie powiewają tutaj flagi narodowe, nie wyciera się ust wielkimi słowami typu „honor i ojczyzna”, ale można zauważyć wszechobecną współpracę, zaangażowanie, a nawet radość – mówi z uznaniem. Smuci ją, że Polaków protesty niewiele obchodzą. Pytanie, czy tak masowe pokojowe demonstracje byłyby w ogóle u nas możliwe? Dodaje, że ekscesy podkreślane przez media (demonstrujący nie darzą ich zbytnią sympatią, wolą internet i „niezależnych” dziennikarzy) – są „kroplą w morzu tego masowego zjawiska.”
- W Hiszpanii odczucie stagnacji gospodarczej jest bardzo zróżnicowane w zależności od regionów. Kraj Basków i Navarra zostały dotknięte kryzysem w stopniu znikomym, a autonomie, które oparły gospodarkę ostatnich lat na boomie budowlanym (np. Katalonia, Madryt, Walencja, Andaluzja) ciągle odczuwają jego skutki – tłumaczy korespondentka polonia.wp.pl.
Według niej protestujący to osoby naprawdę zaangażowane, co dziś jest rzadkością, a sam ruch jest „świadectwem, iż wyścig szczurów, w który zostało wciągnięte społeczeństwo, ma ogromną przeciwwagę. - Nie wszystko można kupić za pieniądze, nie wszystkimi da się bezkarnie manipulować, i ci młodzi ludzie dają temu przykład - dodaje.
Zdaniem dziennikarki, „oburzeni”, jak sami siebie nazywają, pokazują w ciągu tych tygodni, że potrafią wspólnie działać, darmowo wymieniać się usługami i towarami. W obozowiskach każdy ma swoje funkcje, robi to, co najlepiej potrafi. Można tam spotkać kucharzy, masażystów, psychologów, artystów, rzeczników prasowych (funkcja przechodnia) itd. Ruch 15 Maja nie miał zbyt dużego wpływu na majowe wybory do władz lokalnych, ale z pewnością przyczyni się do decyzji wyborców w wyborach generalnych - tłumaczy.
Imiona bohaterów reportażu zostały zmienione.