Diler, czyli nikt
Najczęściej diler ubiera się i czesze jak inni. I zachowuje się jak inni. Dlatego kiedy dyrektorce gimnazjum z Górnej w Łodzi strażnik miejski przyprowadził Ryśka do gabinetu niezmiernie się zdziwiła.
02.10.2003 08:00
Nigdy nie sprawiał kłopotów. Mały, z blond loczkami na głowie, z miną aniołka. Gdy strażnik wyjął rękę z kieszeni miał w niej dwie torebki z czymś, co z daleka przypominało zeschniętą trawę.
Chrzest...
Wojciech Stręgiel, dyrektor gimnazjum na łódzkim Radogoszczu, był pewien, że jego uczniowie nie biorą.
Pewnego ranka do gabinetu przyszły dwie uczennice. Znalazły coś przed szkołą. To była dilerka (maleńka torebka zapinana od góry), a one twierdziły, że nie wiedzą co to jest.
Dyrektor nie uwierzył. Dlaczego przyszły prosto do niego? W torebce była amfetamina. Jego uczniowie mają zaledwie 13 – 16 lat. Dyrektor wezwał policję, ale dilerów nie złapano.
– To nieliczne przykłady racjonalnego myślenia pedagogów – mówi policjant ścigający w Łodzi handlarzy narkotyków. – Najczęściej nauczyciele uważają, że o narkotykach mówić nie należy, bo to tylko źle świadczy o szkole. Ale kiedy wybucha skandal, jest zwykle za późno. Okazuje się wówczas, że pod okiem pedagogów od kilku lat połowa uczniów szkoły brała narkotyki. I nikt o tym nie wiedział, albo tylko udawał, że nie wie.
Dzieciak jest najlepszy
Hurtownicy odkryli już dawno, że narkotyki najlepiej rozprowadzają rówieśnicy narkomanów. Uczeń zna świetnie środowisko (klasa, szkoła), a kontakt z nim jest prosty i mniejsze jest też ryzyko wpadki. Wystarczy podejść do kolegi i uśmiechnąć się szeroko, przybić „piątkę”, wymienić się piórnikiem. Umawiają się na „lekcję zielarstwa”. Wszyscy w szkołach wiedzą, co to znaczy.
Mylą się ci, którzy sądzą, że dilerzy przychodzą na lekcje z kieszeniami pełnymi narkotyków. W jednej z łódzkich szkół łapanie dilera trwało prawie miesiąc. Nauczyciele od dawna wiedzieli, kto handluje, ale nie sposób było go złapać na gorącym uczynku. – Wystawił go jeden z kolegów, który zamówił u niego narkotyki. Musieliśmy cały czas go obserwować. Chłopak w trakcie lekcji wychowania fizycznego opuścił salę gimnastyczną, błyskawicznie dotarł do jednej z szafek, w których uczniowie chowają rzeczy. Tam miał „towar”. Był tak szybki, że jeszcze chwila zawahania „wuefisty”, a znów by się nam wymknął – opowiada dyrektorka.
Młodociany diler w swoim interesie oraz w interesie „pracodawców”, nie może rzucać się w oczy. Każdy stara się ryzyko wpadki ograniczać do minimum: kontakty przez komórki na znane tylko wtajemniczonym hasła, kontakty dzięki „esemesom” wysyłanym z aparatów komórkowych na karty (namierzenie takiego komunikatu nic nie daje), sprzedaż „towaru” po zajęciach, skomplikowana sieć powiązań.
Odbiorcy ułatwiają mu zadanie lub chronią, w zależności od okoliczności. W jednym z najlepszych liceów w Łodzi wybuchł skandal, bo wśród uczniów znaleziono sporą ilość marihuany. Policjanci zorientowali się, że w sprawę „umoczona” jest spora część uczniów klasy, a zatrzymani mieli tylko pecha. Narkotyk był przekazywany na przechowanie od osoby do osoby.
Handlarz potrafi
Do niedawna handlarze bez przeszkód wchodzili do szkół i tam sprzedawali towar, praktycznie nie niepokojeni przez nauczycieli. Szkoły jednak zaczęły się zamykać. Strażnicy, ochroniarze, mundurki, identyfikatory. Obcemu trudno dziś wejść z towarem.
– Teraz do szkoły wchodzi znany wszystkim absolwent, albo uczeń, który ma kontakt z handlarzem – mówi funkcjonariusz operacyjny policji. – Wnosi jedną, dwie działki. Nie można mu nawet zarzucić sprzedaży narkotyków – najwyżej „udzielenie”, bo kolegom da darmo.
Handlarz zatrzymany na Górnej w Łodzi w mieszkaniu prowadził sklepik. Handlował marihuaną co najmniej od 4 lat. Towar trzymał w piwnicy, w dodatku nie we własnej.
Interes zorganizował tak sprytnie, że trzeba było długotrwałej obserwacji i szeregu działań, by zebrać dowody. Tylko jednego dnia obsłużył kilkudziesięciu klientów, w tym uczniów liceów i gimnazjów w rejonie ul. Przybyszewskiego i Kilińskiego. Byli tacy, którzy przychodzili po towar już w drodze do szkoły. Inni wybiegali na przerwie i palili skręta z kolegami w ubikacji albo na boisku. „Najarani” wracali na lekcje.
– Wiemy, że ten konkretny handlarz sprzedawał od 20 do 50 gramów marihuany dziennie – mówi policjant. – Łatwo obliczyć, że mógł sprzedawać nawet półtora kilograma narkotyku miesięcznie.
Policja szacuje, że w Łodzi aktywnie działa co najmniej kilkudziesięciu handlarzy narkotyków. To detaliści, którzy każdego dnia sprzedają co najmniej kilka kilogramów narkotyków. We wrześniu policjanci z sekcji kryminalnej KMP w Łodzi zlikwidowali dwie narkotykowe meliny z marihuaną, amfetaminą i heroiną. Od początku roku zatrzymano kilkunastu handlarzy.
– To coraz trudniejsze, bo wypracowują nowe metody, konspirują się, stosują różne chwyty – mówi policjant z KMP w Łodzi. – Transakcja dla postronnego obserwatora jest niezauważalna. Odbiór narkotyków odbywać się może nawet w szkolnej szatni i podczas lekcji.
Jeśli szkoła milczy...
Jeden z nauczycieli łódzkiego gimnazjum przyznał, że odbierał uczniom narkotyki. Towar wyrzucano, a z uczniami sprawy załatwiano po cichu. W zaciszu gabinetu dyrektora.
– To przykład niezawiadomienia o przestępstwie, a takie działanie jest krótkowzroczne – mówi oficer policji. – Wyciszanie spraw rozzuchwala handlarzy, którzy wychwytują u nauczycieli obawę przed ujawnieniem narkotyków. W szkole tworzy się konspiracja. Zwykle tam, gdzie ukrywa się narkotyki, dochodzi do grubych afer i zamiast wyłowić jednego handlarza, po kilku miesiącach zabieramy na przesłuchania całe klasy, a lekcja wychowawcza kończy się w areszcie.
– Niezawiadomienie przez szkołę o fakcie zatrzymania młodego człowieka z narkotykami jest niezgodne z prawem – mówi nadkomisarz Mirosław Micor, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Łodzi. – Obowiązkiem szkoły jest wręcz kontakt w takiej sytuacji z policją. Trudno nam nawet komentować zatajanie takich zdarzeń przez nauczycieli.
Marek Juśkiewicz, Robert Kozubal