ŚwiatDiabeł nie ucieka do piekła, lecz do Europy

Diabeł nie ucieka do piekła, lecz do Europy

Mają na rękach krew tysięcy ludzi. Mimo to wiele państw udziela im schronienia i broni przed gniewem tych, których upodlili. Byli dyktatorzy, ludobójcy i zbrodniarze wojenni często uciekają do tych samych krajów. Wiele z nich leży w Europie.

Diabeł nie ucieka do piekła, lecz do Europy
Źródło zdjęć: © AFP | Pascal Guyot

19.05.2010 | aktual.: 12.07.2011 14:11

Idi Amin uwielbiał wydawać wyroki - zwłaszcza śmierci. Później wielu ludzi chciało wydać wyrok śmierci na Idiego Amina. Nie udało się im jednak nigdy sprowadzić "rzeźnika Ugandy" przed oblicze sądu. Nim zdążyli go złapać, tyran uciekł do Libii, a potem Arabii Saudyjskiej, gdzie przez ponad 20 lat żył w spokoju i dostatku na koszt gospodarzy.

Ugandyjski dyktator to już przeszłość, demon historii, który splunął ludzkości w twarz, lecz nigdy nie odpokutował za żadne z setek tysięcy istnień zmiażdżonych na jego rozkaz.

Czytaj więcej o zbrodniach Idiego Amina!

Niestety, śmierć Amina w 2003 roku nie zakończyła epoki bezkarnych zbrodniarzy. Ciągle jest ich wielu. Jedni są ścigani przez najróżniejsze międzynarodowe organizacje, ale jeszcze cieszą się wolnością. To wilki podczas obławy. Inni żyją znacznie spokojniej. Opuścili zniszczone przez siebie kraje i osiedlili się w państwach, które - z różnych przyczyn - nie mają zamiaru ani stawiać im zarzutów, ani ekstradować do ojczyzny, by tam odpowiedzieli za swoje zbrodnie. Tyrani często nawet nie ukrywają swojej tożsamości. Czasami tylko odwarkną uciążliwym dziennikarzom, że "wszystkie oskarżenia to wymysły naszych wrogów".

Ludobójca woźnym w szkole

Czego obawiają się ludobójcy? Przede wszystkim świadków. Tylko całkowita eksterminacja "wrogów" gwarantuje, że nikt później nie wskaże sprawcy palcem mówiąc: "to on zabijał". Nikt nie będzie o tym wiedział, a martwi nie mogą rzucać oskarżeń.

W 1994 roku w Rwandzie prawie się to udało. Ekstremiści Hutu zabili około 75% żyjących tam Tutsich. Niektórzy ocaleli tylko dzięki temu, że tygodniami ukrywali się w ciasnych norach, na strychach lub pokryci błotem pod stertami liści w bagnistych lasach. Rzadko widzieli oblicza oprawców. A jeśli nawet tak, to często potrzebowali wielu lat, by zebrać odwagę i opowiedzieć o twarzach, które udało im się zobaczyć. Zbieranie dowodów trwa więc nadal, 16 lat po tragedii.

Zobacz galerię "Poczet zbrodniarzy"!

Pierre-Claver Karangwa w czasie rzezi był majorem w armii Hutu. Gdy partyzanci Tutsi zatrzymali masakry, wojskowy wraz z rodziną przeniósł się do Holandii. Tam otrzymał azyl, a kilka lat później holenderskie obywatelstwo. Aktualnie pracuje jako woźny w szkole.

Przez wiele lat Karangwa uważany był za jednego z tych oficerów Hutu, którzy nie brali udziału w zbrodniach na ludności cywilnej. Wyrażał nawet gotowość zeznawania przeciwko swoim dawnym przełożonym.

Mit "szlachetnego żołnierza" pękł niedawno. W kwietniu African Rights i Reddress - organizacje praw człowieka - opublikowały obszerny raport opisujący okrucieństwa, których dopuścić miał się były major. Dokument powstał na podstawie informacji potwierdzonych przez kilkudziesięciu świadków, w tym członków bojówek Interhamwe - głównych egzekutorów.

Karangwa oskarżany jest o kierowanie masakrą ponad 20 tysięcy ludzi i własnoręczne zastrzelenie kilku osób w swojej rodzinnej miejscowości Mugina. Według doniesień, ponosi również odpowiedzialność za śmierć lokalnego burmistrza, który sprzeciwił się ekstremistom.

Autorzy raportu domagają się od holenderskiego rządu postawienia Karangwy przed trybunałem z zarzutem popełnienia ludobójstwa. Przy takim oskarżeniu prawo międzynarodowe dopuszcza jurysdykcję uniwersalną - przestępstwo może być sądzone przez każde państwo, niekoniecznie to, na terenie którego popełniono zbrodnię.

African Rights i Reddress uważają, że w Europie ukrywa się kilkuset ważnych morderców z Rwandy. W samej Holandii ma przebywać ich kilkudziesięciu. Rwandyjskie Ministerstwo Sprawiedliwości przekazało już Holendrom dokładną dokumentację dowodową przeciwko 16 zbrodniarzom mieszkającym na ich terytorium.

W rozmowie z dziennikiem NRC Karangwa bronił się, twierdząc, że raport jest zemstą rwandyjskiego prezydenta Paula Kagame. Były żołnierz udzielił swojego poparcia Victorii Ingabire, opozycyjnej polityk, która chciała wystartować w zbliżających się wyborach prezydenckich. To miało zesłać na niego gniew rządu.

Dyrektor African Rights, Rakiya Omaar, zaprzecza. - Pierwsze zeznania świadków na temat majora dotarły do nas w 2005 roku, na długo przed pojawieniem się Ingabire po opozycyjnej stronie - powiedziała mediom.

Co robią w tej sprawie Holendrzy? Nic - dosłownie. W 2007 roku African Rights zaprezentowało rządowi w Hadze "teczkę" Karangwy z prośbą o zainteresowanie się sprawą. Odpowiedzią było milczenie. Podobna cisza wśród holenderskich polityków panuje po publikacji kwietniowego raportu.

Obojętność jest tym, co chroni zbrodniarzy jak najtwardsza tarcza.

Dowiedz się więcej o ludobójstwie w Rwandzie!

Dyktatorów dzisiaj nie serwujemy

Podążając szlakiem "tyranów na emeryturze", trzeba się przenieść z Holandii do Francji. Nad Sekwaną od 1986 roku żyje Jean-Claude Duvalier, były dyktator Haiti i syn poprzedniego władcy tego karaibskiego państwa - Françoisa Duvaliera.

Piętnastoletnie rządy "Baby Doca" nie były aż tak okrutne, jak te jego ojca. W salach tortur ginęło mniej ludzi, a tajna milicja Tonton Macoute rzadziej mordowała politycznych przeciwników = może dlatego, że niewielu z nich dożyło lat 70. Niemniej, liczba ofiar jego reżimu i tak szacowana jest na ok. 10 tysięcy osób. Potwór? Owszem. Jednak Jean-Claude to przede wszystkim przykład nieudolnego hegemona. Sprawy gospodarcze i polityczne Haiti nie miały dla niego większego znaczenia. Zajmowały go wystawne przyjęcia i kosztowne zakupy. Czy był zdziwiony, gdy zmęczony 32-letnimi rządami dynastii Duvalierów naród powstał przeciw niemu? Być może. Miał jednak szczęście, bo Amerykanie - ze względu na dawny sojusz z jego ojcem antykomunistą - wyciągnęli go z kotła i zapewnili bezpieczny azyl we Francji.

Od 24 lat Duvalier mieszka więc nad Sekwaną. Tuż po przeprowadzce radził sobie bardzo dobrze. Na początku lat 90. francuska policja przeszukiwała jego rezydencję pod Cannes. Funkcjonariusze przyłapali ówczesną żonę Jeana-Claude’a na tym, jak próbowała spuścić w toalecie notatnik, w którym para zapisywała swoje ostatnie wydatki - setki tysięcy funtów na ubrania, biżuterie i noclegi w hotelach. Dziś były dyktator żyje ponoć skromnie, wynajmując dwupokojowe mieszkanie w Paryżu. Czasami, jak sam utrzymuje, musi prosić swoich dawnych zwolenników o pomoc, żeby opłacić rachunki. Przeciwnicy Duvaliera uważają, że to farsa. "Baby Doc", uciekając z Haiti, miał wyciągnąć kilkaset milionów dolarów z państwowej kasy. Czyli praktycznie wszystko, co się tam znajdowało.

Po niedawnym trzęsieniu ziemi Jean-Claude zwrócił się do władz szwajcarskich z prośbą, by przekazały osiem milionów dolarów znajdujących się na koncie jego fundacji na rzecz Czerwonego Krzyża, który pomaga Haitańczykom. To kolejne przedstawienie. W 2002 roku Szwajcarzy zamrozili środki Duvaliera w związku z zarzutami o kradzież. Formalnie więc pieniądze te i tak należą do Haiti, a były władca nie ma do nich żadnych praw. "Baby Doc" nie porzucił jednak marzeń o powrocie do ojczyzny, a deklaracja pomocy dla zrujnowanego kraju jest świetnym zabiegiem PR-owym.

Niektóre haitańskie rządy po 1986 roku zapowiadały, że poproszą Francję o ekstradycję dyktatora. Upadały jednak tak szybko, że nigdy nie udało im się załatwić wszystkich formalności. Francuzi z kolei nie chcą powoływać się w przypadku Duvaliera na jurysdykcję uniwersalną.

Spokojna emerytura

Kilka lat po "Baby Docu" z Haiti uciekł inny zbrodniarz. Generał Raoul Cedras kierował wojskowym rządem, który w 1991 roku przejął władzę w wyniku przewrotu. Haitańskie siły zbrojne i paramilitarne bojówki FRAPH od razu rozpoczęły kampanię terroru wymierzoną w ludność cywilną, która sprzeciwiała się militarnej kontroli. Normą stały się egzekucje, tortury, uprowadzenia i gwałty - te ostatnie były prawdziwą specjalnością milicji. Dokładna liczba ofiar pozostaje nieznana, ale najprawdopodobniej sięgnęła kilku tysięcy zabitych.

W 1994 roku Amerykanie zmusili Cedrasa do oddania władzy. Za ustąpienie miał otrzymać od Waszyngtonu milion dolarów i gwarancje bezpieczeństwa w Panamie. W stolicy tego państwa żyje komfortowo do dzisiaj. Korzysta z pieniędzy odłożonych w dyktatorskich czasach na amerykańskich kontach i dochodów, które przynosi mu firma zajmująca się grafiką komputerową.

Haitański sąd w 2000 roku skazał zaocznie byłego generała na karę dożywotnich robót przymusowych za popełnieni zbrodni przeciwko ludzkości. Mimo to panamskie władze regularnie odmawiają wydania go Haitańczykom z powodu braku umowy ekstradycyjnej między tymi krajami.

Panama jest zresztą etatowym schroniskiem dla kontrowersyjnych latynoskich władców. Od wielu lat mieszkają tam Abdalá Bucaram z Ekwadoru i Jorge Serrano Elías z Gwatemali - byli prezydenci oskarżani w swoich krajach o kradzież milionów dolarów. Oni również nie muszą się martwić, że gospodarze oddadzą ich w ręce rozgoryczonych rodaków.

Swój swego broni

Schronienie niektórzy zbrodniarze znajdują także w Afryce. Robert Mugabe, despotyczny prezydent Zimbabwe, znany jest z tego, że nie wymaga od swoich gości nieskalanych życiorysów. Wręcz przeciwnie.

Od 1991 w dawnej Rodezji przebywa Mengistu Haile Mariam, były komunistyczny dyktator Etiopii, którego rządy doprowadziły do śmierci około 1,5 miliona ludzi. Rozpętana przez niego kampania "Czerwonego Terroru" przypominała czystki przeprowadzone przez Stalina, a blokada zbuntowanych prowincji wywołała jedną z najgorszych klęsk głodu w historii. Mengistu wspomagał Mugabe, gdy ten był jeszcze partyzantem walczącym z rasistowskim rządem białych w latach 70. Zimbabweńczyk nie zapomniał o swoim długu.

Dowiedz się więcej o zbrodniach Megistu Hajle Mariam!

Tyran z Etiopii mieszka w willi w prestiżowej dzielnicy w Harare. Gospodarz zapewnia mu ochronę i opłaca jego horrendalnie wysokie rachunki telefoniczne. W zamian Mengistu wciela się w rolę prezydenckiego "konsultanta od spraw bezpieczeństwa". W tym przypadku brzmi to bardzo złowieszczo. W 2007 roku etiopski sąd wydał na byłego satrapę zaoczny wyrok śmierci za ludobójstwo. 73-letni dziś Haile Mariam nie musi jednak obawiać się, że zostanie poproszony o opuszczenie Zimbabwe. Despoci chętnie pomagają kolegom po fachu. Dzięki temu mogą wierzyć, że gdy to im przyjdzie uciekać przed oszalałym ludem, ktoś z klubu dyktatorów udzieli im schronienia.

Nawet gdyby Mugabe z jakiś powodów wyprosił swojego gościa, Mengitsu będzie miał gdzie się udać. Kim Dzong Il już wcześniej zapraszał go do Korei Północnej.

Przydatny kat

Prezydent Zimbabwe z otwartymi ramionami przywitał także innego potwora. Protais Mpiranya to jeden z najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy świata. Amerykanie wyznaczyli za niego pięć milionów dolarów nagrody. Ścigają go także Belgowie, Rwandyjczycy i prokuratorzy Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy.

Mpiranya był bowiem szefem gwardii prezydenckiej, która w trakcie ludobójstwa w 1994 roku pełniła rolę zbliżoną do tej, jaką odegrało kilkadziesiąt lat wcześniej nazistowskie SS. Mpiranya to Heinrich Himmler końca XX wieku.

Kogoś takiego właśnie potrzebował Mugabe. Według belgijskiego rządu, Mpiranya dowodzi bojówkami prezydenckiej partii, które uciszają wszelkich niepokornych. Oddziały Rwandyjczyka miały przeprowadzić brutalne represje na zwolennikach i politykach opozycji przed wyborami w 2008 roku.

Po ludobójstwie do Zimbabwe uciekło około cztery tysiące rwandyjskich Hutu. Większość z nich brała ponoć udział w masakrach na Tutsich, a część należy dziś do najemnych band Mpiranya’i.

Oni także nie muszą obawiać się ekstradycji, a tym bardziej procesu na miejscu - przynajmniej do czasu przyszłorocznych wyborów. Wtedy to może stery przejmą politycy chcący ocieplić wizerunek Zimbabwe. Wydanie poszukiwanych morderców byłoby słuszną decyzją.

Jednak przed głosowaniem, Mpiranya i jego szajka będą mieli wiele zajęć…

Zmiany na lepsze?

Na szczęście, w ostatnich latach coś w kwestii zbrodniarskiej bezkarności zaczęło się zmieniać. W 1998 roku Brytyjczycy aresztowali oskarżanego o łamanie praw człowieka Augusto Pinocheta z Chile. Tak bezprecedensową decyzją Wielka Brytania pokazała, że od odpowiedzialności za niektóre przestępstwa nie powinien chronić nawet polityczny immunitet.

Nowy wiek przyniósł więcej podobnych sytuacji. Chilijczycy zatrzymali i ekstradowali do Limy Alberto Fujimoriego, który jako prezydent Peru zwalczał wrogów przy pomocy szwadronów śmierci. W Senegalu wolność stracił Hissène Habré, były dyktator Czadu. Hiszpanie postawili przed sądem Isabel Peron, kolejną mroczną postać w historii Argentyny. We Francji rozpoczęło się polowanie na żyjących tam ludobójców z Rwandy. W tym roku nad Sekwaną aresztowano m.in. Agathe Habyarimanę, jedną z głównych ideolożek eksterminacji Tutsich.

Jest zdecydowanie za wcześnie, by ogłosić powstanie jakiejś globalnej moralności, która tryumfuje nad chłodnymi kalkulacjami lub obojętnością. Jednak uczyniono pierwsze kroki w słusznym kierunku. Obyśmy nie zawrócili.

Na każdego przyjdzie czas

Arabia Saudyjska odmawiała wydania Idiego Amina, zasłaniając się zasadą beduińskiej gościnności. Głosi ona, że gościa, którego zaprosi się do namiotu, nie można z niego wyrzucić. Tradycyjnie taka życzliwość obowiązywać ma przez trzy dni. Saudowie przedłużyli ją do dwudziestu trzech lat.

Świat się jednak zmienia. Kontury tego pustynnego namiotu stopniowo się rozmazują. Pewnego dnia, gdy kolejny zbrodniarz będzie chciał do niego wejść, schronienie może okazać się zwykłą fatamorganą.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Czytaj więcej na bloogu autora: Blizny świata!

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)