Demokracja milionerów
Platforma Obywatelska chce nam zafundować
demokrację milionerów. Wybory na Litwie pokazały, że postulowane
przez PO okręgi jednomandatowe sprzyjają kandydatom z dużymi
pieniędzmi - pisze w "Trybunie" Piotr Skura.
Listy partyjne przestaną rządzić naszymi wyborami. To obywatele danego okręgu zadecydują, kto powinien ich reprezentować w parlamencie - przekonuje nas partia Jana Marii Rokity i Donalda Tuska, zachęcając do zmiany ordynacji wyborczej.
Jeśliby teorię wyborczą PO traktować poważnie to świeżo wybrany Sejm Litwy powinien być odpartyjniony, z niezależnymi i krystalicznie czystymi posłami wyłonionymi spośród mnóstwa przejętych losem państwa, a nie swoimi karierami kandydatów. Na Litwie bowiem w praktyce zastosowano pomysł z jednomandatowymi okręgami. No i co? Nic.
W nowym litewskim parlamencie nie brakuje demagogów, milionerów i biznesmenów z dziwnymi powiązaniami. Zamiast odpartyjnić państwo - to jeszcze jeden argument PO - wybory na Litwie ugruntowały wpływy partii w polityce, a obywatele w każdym okręgu mieli do wyboru dziesięć razy mniej kandydatów, niż to jest zazwyczaj w Polsce. Litewski przykład dowodzi, że nadzieje rozbudzane w kraju wokół jednomandatowych okręgów są niewiele warte.
W Polsce może być podobnie. "Trybuna" pisała już o zagrożeniu, jakie niosą okręgi jednomandatowe w kontekście wydarzeń, które kilka miesięcy temu działy się na terenie należących do pilskiego senatora Henryka Stokłosy Zakładów Mięsnych Farmutil w Śmiłowie. Przez 13 godzin przetrzymywano tam ekipę telewizji publicznej. Senator uchodzi w regionie za najbardziej wpływową postać - zajmuje 20. miejsce na liście najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost" z majątkiem wycenianym na ok. 650 mln zł.
Majątek jest źródłem jego siły politycznej. Jego firmy są bowiem największym pracodawcą w regionie, zatrudniając ok. 3500 osób. Nic dziwnego, że senator od 15 lat bez większych problemów wygrywa wybory. Nigdy nie kandydował do Sejmu. Zawsze wybierał Senat. Prawdopodobnie dlatego że może wykorzystać większościową ordynację obowiązującą w wyborach do tej izby polskiego parlamentu.
Jednomandatowe okręgi premiują przedstawicieli różnych lokalnych układów. Dochodzi wówczas do bezkompromisowego "wyścigu zbrojeń" między walczącymi o jedyny mandat kandydatami. Szukają wszelkiego poparcia i dojścia do pieniędzy, które gwarantują obecność w mediach. Zachodzi proces, który w pierwszych dekadach ubiegłego wieku obserwowaliśmy w USA, gdzie o składzie Izby Reprezentantów decydowali w dużej mierze lokalni bossowie. Teraz dostrzegamy to w krajach Europy Środkowej i Wschodniej, które zdecydowały się na jednomandatowe okręgi - stwierdza "Trybuna". (PAP)