Demokracja dla hipokrytów
Za głośnym moralizatorstwem kryje się naznaczona krwawym śladem historia ostatniego półwiecza, która powinna uczyć pokory, a nie arogancji.
Demokracje są jak dwuletnie dzieci. Jeśli są twoje, wielbisz je bezgranicznie, nigdy jednak nie patrzysz na nie obiektywnie. Downing Street ma problem z nowym rosyjskim prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem, bo procedura, w wyniku której został wybrany, miała nieco feudalny charakter. Brytyjski premier Gordon Brown nie mógł przyjacielsko poklepać go po ramieniu i szczerze pogratulować jak zwycięzcy szlachetnych wyborczych zmagań. Dlatego mruknął tylko coś niezobowiązującego i odłożył słuchawkę.
Ustrojowe odurzenie
Jesteśmy świadkami wyborczego festiwalu w krajach tak odmiennych, jak Rosja, Pakistan, Iran, Tajwan, Kenia, Gruzja, Armenia, Cypr, Tajlandia, Serbia, Zimbabwe, Hiszpania, Włochy. No i jest jeszcze matka ich wszystkich – amerykańskie prawybory. Jeśli jednak poszukać dla nich wspólnego mianownika, okaże się, że taki nie istnieje.
Demokracja to nowe chrześcijaństwo. To wybrana wiara zachodnich cywilizacji, które eksportują ją za granicę w duchu wypraw krzyżowych. Reinterpretując Blairowski interwencjonizm, minister spraw zagranicznych David Miliband mówił ostatnio o „misji” Zachodu w promowaniu demokracji zarówno za pomocą środków ekonomicznych, jak i militarnych. Mówiąc o Afganistanie i Iraku, Miliband stwierdził: Nie możemy narzucać (tym krajom) norm demokratycznych. Ale już w następnym zdaniu właśnie tego się domagał.
Simon Jenkins
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".