Danuta Rinn: Bóg wyrwał mnie z rąk śmierci
Danuta Rinn (68 l.), jedna z najbardziej znanych piosenkarek, dziś walczy z
chorobami i samotnością. Mieszka w Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Ale
marzy, żeby zagrać w serialu “Klan”, o tym by wrócić przed kamerę.
03.02.2004 07:05
Fakt: Czy jest pani osobą wierzącą?
Danuta Rinn: Tak, jestem wierząca. Kiedy zdrowie kompletnie mi się załamało, Bóg wykopał mnie z zaświatów, z powrotem na ziemię! Poważnie. Było ze mną naprawdę źle. Do tej pory nie pamiętam, co się ze mną działo. Nagle wszystko przestało we mnie funkcjonować. Miałam szczęście, że stało się to w szpitalu i lekarze byli blisko. Miałam zwidy, że wiozą mnie jakimiś ciemnymi korytarzami. Niestety na końcu nie zobaczyłam żadnego światełka, jak je niektórzy opisują. Bardzo czuję się poszkodowana z tego powodu. Niemniej, gdy wydawało się, że już po mnie, ktoś mnie wykopał na drugą stronę. To musiał być On.
Czy boi się pani śmierci?
Nie. Boję się bólu. Nie zgadzam się też na niepotrzebne zadawanie bólu, które nie prowadzi do uzdrowienia, a jest tylko męczeniem pacjenta. Jeśli ktoś umiera, po co mu robić dziurę w gardle tracheotomię a tułów kroić mu na cztery części? Po co? Żeby dłużej cierpiał?
Jest pani za eutanazją?
Nie. Jestem przeciwna przedłużaniu życia na siłę. Jestem przeciwko dodawaniu cierpień, bo życie i bez tego jest trudne. Po co przedłużać mękę? Po co żyć? Jaką wartość ma to, że rano wkładam majtki, a wieczorem je zdejmuję?!
Gdyby mogła pani wybierać, co zmieniłaby pani w swoim życiu?
Nie zostałabym kaleką, bo w tym stanie muszę angażować innych do pomocy. Mam wiele problemów związanych z chorobą. Na przykład barierą są dla mnie schody. Z dwóch stopni to zejdę, ale wielkie schody w teatrze to nie dla mnie.
Czy nigdy nie żałowała pani, że nie urodziła się jako wysoka smukła blondynka?
To byłoby coś wspaniałego, bo piękno cieszy oko, a poza tym zawsze lepiej być młodym i wspaniałym. Zawsze uważałam, że mam słabe warunki i małe możliwości. Dlatego stałam z boku. Wydawało mi się, że to niemożliwe, by ktoś był o mnie zazdrosny. A tak właśnie było! W powiedzeniu, że “każda potwora znajdzie swego amatora”, jest głęboki sens. Poza tym uważam, że człowiek nie do końca wszystko w życiu wybiera, a sukces nie do końca zależy od urody. Trafia się nam po prostu połówka jabłka: jednemu czerwona z małą ilością pestek, innemu zielona z wielkimi pestkami.
Pani żywiołem były koncerty. Czy trudno było z tego zrezygnować? Wcale nie. Śpiewanie bardzo mnie zmęczyło. Teraz bawiłoby mnie, gdybym miała coś do zagrania w filmie czy serialu. Wystąpiłam w serialu “Samo życie” w roli sekretarki, w “Adamie i Ewie” zagrałam sprzątaczkę. Teraz niestety nie mam propozycji ról. Wymyśliłam sobie, że nadawałabym się do roli matki doktora Dowgiałły w “Klanie”: takiej skrupulatnej odtąd dotąd. Ale tego nie podchwycono.
Jako mała dziewczynka też marzyła pani o tym, by zostać aktorką. Tak, ale mama mi to wyperswadowała. Powiedziała, że nie mam warunków, bo jestem kurdupel.
Potem zmieniła zdanie?
Spuściła nieco z tonu.
Była z pani dumna?
Pewnie tak, ale nigdy tego nie okazała. Mówiła o mnie: “Moja córka to podkasana Muza”.
Rozmawiała Beata Modrzejewska