Dama z łasiczką też była w ciąży!
Francuscy i kanadyjscy naukowcy ogłosili ostatnio, że odkryli tajemnicę zagadkowego uśmiechu Mony Lisy. Według nich modelka najsłynniejszego obrazu Leonarda da Vinci z całą pewnością była w ciąży.
02.10.2006 | aktual.: 02.10.2006 09:28
Mają o tym świadczyć jej opuchnięte palce, rzadka przed Leonardem pozycja trzy czwarte (czyli ani zprzodu, ani zprofilu), aprzede wszystkim fragment odzieży. Konkretnie szal z gazy. - Mona Lisa okrywała suknię specjalnym woalem z gazy, jaki niegdyś nosiły kobiety w ciąży lub zaraz po porodzie - powiedział francuskiej telewizji LCI Michel Menu, kierujący grupą badaczy z kanadyjskiego National Research Council. Naukowcy doszli do tej rewelacji, tworząc za pomocą nowoczesnych technologii komputerowych trójwymiarowy model obrazu.
- To prawdopodobna, ale nienowa teoria - mówi Bożena Chmiel z Muzeum Narodowego w Krakowie, w którym znajduje się inny słynny portret Leonarda da Vinci, "Dama z gronostajem" (z łasiczką). - Spotkałam się z takimi przypuszczeniami już w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, choć było to analizowane raczej w literaturze popularnej, niż naukowej. To możliwe, w końcu modelka Leonarda była młodą mężatką. Co więcej, prawdopodobne jest, że w stanie błogosławionym była także nasza krakowska dama, Cecylia Gallerani.
Istnieje na ten temat naukowe opracowanie Krystyny Moczulskiej, oparte na poważnej analizie symbolicznej i mitologicznej. I w tym nie byłoby nic dziwnego, wiadomo, że piękna Cecylia urodziła syna księciu Lodovico Sforza, który zamówił jej portret u Leonarda.
Kanadyjscy naukowcy poszli jednak w rozszyfrowywaniu uśmiechu Mony (czyli Pani) Lisy jeszcze dalej. Dzięki programowi pozwalającemu odczytać emocje człowieka ze zdjęcia (w tym przypadku portretu) na podstawie m. in. układu ust czy zmróżenia oczu ustalili, w jakim nastroju była portretowana. Wyszło, że Gioconda (to nazwisko pani Lisy) jest w 83 procentach szczęśliwa, w 9 procentach znudzona, w 6 - wystraszona i w 2 - rozgniewana. - I to prawdopodobne. Kobieta, której portret malował największy artysta jej czasów, musiała być szczęśliwa, ale mogła też być znudzona żmudnym pozowaniem - mówi Bożena Chmiel. Krakowska muzealniczka uważa, że choć takie badania w sensie naukowym nic nowego nie wnoszą, są całkiem zabawne.
- Dobremu malarstwu nic nie zaszkodzi. Może dzięki tej pop-modzie na Leonarda muzea odwiedzą osoby, które inaczej nigdy by się tu nie wybrały? - zastanawia się dr Chmel. - Choć z drugiej strony wciąganie arcydzieł do pogoni za sensacją umniejsza ich znaczenie ispłyca odbiór. Obie damy Leonarda były pięknymi kobietami, oba portrety to majstersztyki. Niezależnie od stanu ich modelek. BOS