Czy potrafimy zrozumieć Unię Europejską?
Może się zdarzyć, że Polska w najbliższym czasie poprzez swe stanowisko co najmniej utrudni dalsze prace nad unijnym traktatem konstytucyjnym. Oczywiście, system głosowania, na którym możemy stracić siłę naszego wpływu jest kwestią ważną i warto bronić korzystnych dla nas rozwiązań. Ale czy za wszelką cenę? Czy powinno to przysłaniać inne szanse, jakie daje aktywna obecność w Unii? Czy poprzez nieprzejednane stanowisko nie ryzykujemy tego, że staniemy się członkiem drugiej kategorii, że zostaniemy zmarginalizowani, a ci, którzy chcą silniejszej integracji pójdą szybciej do przodu? A może rządząca koalicja liczy się z tym i wcale by się nie martwiła w przypadku osłabienia procesów integracyjnych?
14.06.2007 | aktual.: 14.06.2007 06:17
Dziś nie znamy odpowiedzi na te pytania. Nie znamy między innymi dlatego, że publiczna debata o sprawach europejskich i w ogóle świadomość tego, jak ważna jest kwestia miejsca Polski w Unii nie jest u nas dobrze rozwinięta. W konsekwencji nie zawsze potrafimy zrozumieć Unię Europejską, a politycy często w tym nie pomagają. Wygląda to trochę tak, jakby cała energia została zużyta w okresie przedakcesyjnym i po zakończeniu tego etapu z sukcesem, z polskich polityków uszło powietrze. A to właśnie teraz przecież potrzeba jak najwięcej aktywności i kreatywności, aby dobrze zdefiniować nie tylko polskie miejsce w Europie ale i nasze stanowisko na temat tego, jaka ta Europa ma być. Obawiam się, że stosunek Polski do Unii – i tu już nie chodzi mi tylko o polityków, sporo tzw. „zwykłych ludzi” myśli podobnie – sprowadza się w sporym stopniu do podejścia konfrontacyjno – konsumpcyjnego. A więc: dawajcie dotacje, bo nam się należą, bo cierpieliśmy, wy nas zawsze zdradzaliście, płaćcie teraz. Nasza trudna historia
wyjaśnia tu wiele, ale też trzeba wciąż pamiętać, że mamy w tej historii od setek lat szansę wyjątkową. I dlatego właśnie optyka, w której po jednej stronie jesteśmy „my”, a po drugiej Unia jest szkodliwa. To buduje ową konfrontacyjność. W sumie jest to postawa mocno roszczeniowa. Co trzeba zrobić, aby porzucić taką optykę, zgodnie z którą jest to gra typu: jeśli więcej my skorzystamy, to tylko kosztem Unii, a jeśli ona skorzysta, to naszym kosztem. Przecież my jesteśmy częścią Unii i może być tak, że co służy całej Unii, służy też i Polsce.
Unia to nie tylko wymiar ekonomiczny. To przecież także szansa na unowocześnienie instytucji i sposobu rządzenia. Co prawda cała Unia ma tu swe problemy – silniej jest rozwinięta współpraca w płaszczyźnie ekonomicznej, a tożsamość polityczna jest wciąż niedookreślona. Jeśli pierwszy traktat konstytucyjny miał grubość sporej książki, to coś tu było nie tak. Pokazuje to, że nie było zgody co do pewnych spraw podstawowych. I w dyskusji na ten temat Polska powinna być aktywna. Naprawdę, Polska i inne kraje, które potrafiły same odrzucić komunizm (tak, same, w istocie bez pomocy reszty Europy) powinny wnieść do Unii cały swój ładunek kreatywności, pomysłów – udało im się przecież to, o czym większość myślała, że jest niemożliwe. Unia nie jest tu więc bez winy, czasami mam wrażenie, że miała bardziej koncepcję, jak funkcjonować w konfrontacji z wrogim komunizmem, niż jak wykorzystać szanse powstałe po jego upadku. Ale musimy cisnąć, aby pokazać, że potrafimy coś wnieść, że możemy mieć nowe pomysły, a nie być tylko
biorcą i to nieufnie nastawionym.
Być może pewna nadzieja w młodym pokoleniu. Może część z nich, którzy wyjeżdżają teraz za granicę, do pracy, na studia, będzie kiedyś wracać bogatsza o nowe doświadczenia i ich aspiracje wymuszą powstanie mniej konfrontacyjno – konsumpcyjnej, a bardziej kreacyjnej postawy wobec Unii. To właśnie ci młodzi ludzie mają przecież szanse zrozumieć Unię przez swe codzienne, życiowe doświadczenia. Oby chcieli wracać.
* Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski*