Czy polscy politycy są aż tak bogaci? "Wywołam skandal"
Być może polscy parlamentarzyści o tym nie wiedzą, ale ostatnio dużo się mówiło we Włoszech o ich zarobkach, wszystko w związku z reformą oszczędnościową, jaką wprowadził rząd Silvio Berlusconiego. Włosi chętnie odwoływali się do polskiego przykładu - zarówno ci, którzy bronili własnych apanaży, jak i ci, którzy chcieli walczyć z polityczną kastą.
- Wywołam skandal, trudno. Mogę powiedzieć, ze spokojnym sumieniem, że włoski parlamentarzysta wkłada do swojej kieszeni jedynie 3 tys. euro na miesiąc. Bo resztę wydaje na pobyt w Rzymie, pensje swoich współpracowników i dobrowolną składkę partyjną, która wynosi 1 tys. euro - powiedziała ostatnio włoska senatorka Laura Allegrini z partii premiera Berlusconiego Lud Wolności i wzbudziła tym nie lada sensację.
Aby zaprzeczyć powszechnemu przekonaniu, że włoscy parlamentarzyści mają się najlepiej w Europie, a może nawet na świecie, Laura Allgerini dodała: - Kiedy podróżuję za granicę, w samolocie muszę siedzieć w ostatnim rzędzie, bo nam każą latać w klasie ekonomicznej, podczas gdy polscy parlamentarzyści latają zawsze w klasie biznes.
I kto tu jest biedakiem?
"Włoscy parlamentarzyści zarabiają najwięcej w Europie: 144.084 euro rocznie na głowę, podczas gdy niemieccy tylko 84.108 euro, a francuscy 62.779 euro. Nie mówmy już nawet o polskich parlamentarzystach - "poveri cristi" (biedacy), którzy zarabiają 7.369 euro rocznie, czyli trochę więcej niż połowa miesięcznej pensji włoskiego parlamentarzysty i trochę więcej niż równowartość włoskiej rocznej renty socjalnej dla biednych" - twierdzą z kolei włoskie media. Postanowiłam, więc sprawdzić, czy polscy politycy są naprawdę aż tak biedni i czy czują się biedni?
- Niech Pani nie pisze tego artykułu, bo polscy politycy się załamią, wpadną w depresję i nie będą chcieli pracować - mówi mi Adam Szejnfeld, wieloletni poseł PO i były wiceminister gospodarki. - Niestety, porównując pensje poselskie Włochów i Polaków można powiedzieć tylko jedno: polski polityk jest żebrakiem. Dlatego powiedziałem, żeby Pani nie pisała tego artykułu, bo ludzie kompleksów się nabawią - dodaje żartobliwie.
- Nie wiem jak europarlamentarzyści, ale zwykli posłowie i senatorowie RP latają tylko i wyłącznie drugą klasą. Pierwszą klasą możemy polecieć na wizytę zagraniczną na zaproszenie innej strony, gdy ona płaci. Ja mam za sobą już kilkanaście lat pracy poselskiej i nie często latałem w biznes klasie - mówi mi poseł Szejnfeld, obalając tezę włoskiej senator. - U nas mamy jeszcze inny paradoks. Pracownicy strefy budżetowej otrzymują zwykle podwyżki. Tylko w tym roku, ze względu na kryzys, te podwyżki zostały zamrożone, z wyjątkiem pensji nauczycielskich. Polscy politycy mają natomiast pensje zamrożone już od jedenastu lat. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze moc nabywcza pieniądza, bo Włosi zarabiają przecież w euro - dodaje.
Dla pocieszenia dodam, że pakiet cięć, o którym było głośno tuż przed głosowaniem w sprawie reformy oszczędnościowej we Włoszech i który wzbudził takie zainteresowanie dochodami polskich polityków, poszedł szybko w zapomnienie. Berlusconi nie odważył się uszczuplić pensji i apanaży włoskiej kasty politycznej, bo od niej zależy jego przetrwanie na stanowisku premiera. Podwyższył za to podatek VAT - koszty kryzysu poniosą, więc wyborcy.
Cieszmy się, że mamy Palikota
- Ja pracuję w parlamencie za darmo. Nie pobieram pensji poselskiej, więc problem mnie nie dotyczy. Mam inne źródła utrzymania - mówi z kolei Janusz Palikot. - Mogę jednak powiedzieć, że polscy politycy zarabiają mało i za to, co zarabiają trudno im jest dobrze wykonywać pracę. Polski polityk zarabia ok. 10 tys. zł i dostaje drugie tyle na prowadzenie biur poselskich. Za tak małą sumę trudno utrzymać biura, ośrodki, sekretariaty. Jeśli ktoś chce wykonywać swoją pracę dobrze, rzetelnie i wychodzić do swoich wyborców, powinien mieć przynajmniej cztery biura poselskie w różnych regionach - dodaje.
- W moim przypadku to ja tracę na polityce, a nie zarabiam. Na stworzenie partii wydałem już 5 mln złotych. Polskie prawo nakłada jednak wiele ograniczeń na tych, którzy chcą udzielać się w polityce. Dofinansowywane są tylko partie, które znajdują się w parlamencie. To taki oligarchiczny sposób na polityczne przetrwanie największych i najsilniejszych. Nowym i mniejszym podmiotom politycznym jest trudno zaistnieć. Dlatego Ruch Poparcia Palikota ma tak trudną drogę - mówi lider nowej partii. Trudno znaleźć we włoskim parlamencie, polityka, który pracowałby gratis, tak jak Palikot. Nawet premier Berlusconi pobiera swoją pensję parlamentarną, choć w jego deklaracji podatkowej za 2010 r., widnieje astronomiczna suma przychodów – ponad 40 mln euro. Wśród najbogatszych parlamentarzystów włoskich na pierwszym miejscu są adwokaci Silvia Berlusconiego. Deputowany Maurizio Paniz, zasłużony adwokat i autor wszystkich ustaw, których celem jest rozwiązanie problemów prawnych premiera, deklaruje, że zarobił niemal 2 mln
euro w 2010 r. Deputowany Niccolo Ghedini, osobisty adwokat premiera, który broni go we wszystkich procesach deklarował fiskusowi ponad 1 mln euro. Drugi adwokat premiera, deputowany Piero Longo zarobił ponad 530 tys. euro. Wszyscy pobierają pensje parlamentarne i diety, choć obrona w procesach Berlusconiego jest bardzo pracochłonna i pozostaje im niewiele czasu na zajmowanie się problemami wyborców.
Siedem lat temu zmieniono włoską ordynację wyborczą - z większościowej na proporcjonalną z "bonusem wyborczym" dla zwycięzców - i jak mówi włoski komik oraz polityk Beppe Grillo - pozwoliła Berlusconiemu wprowadzić do parlamentu i samorządów subretki, bardów oraz własnych adwokatów. Włoscy parlamentarzyści nie są wybierani bezpośrednio przez wyborców, lecz są nominowani z ramienia partii, więc Silvio Berlusconi może uhonorować "poselstwem", kogo chce.
Włosi ochrzcili tę ordynację wyborczą mianem "porcellum" (chlewik) i chcą ją zmienić poprzez referendum. Mają już 500 tys. podpisów. Choć we Włoszech dzięki referendum z 1993 r. zniesiono dofinansowanie dla partii politycznych, to otrzymują one jednak zwrot kosztów wyborczych. Wystarczy, że partia otrzyma 1% głosów. Tak, więc, wybory w słonecznej Italii to doskonały biznes. Koszty polityki włoskiej w latach 2008-2013 wyniosą 2 miliardy euro i poniosą je wyborcy włoscy.
Ile zarabia polski polityk?
- Jeśli jest zawodowym posłem ok. 10 tysięcy złotych (opodatkowane), plus 2-3 tysiące nieopodatkowanej diety. Poseł jeździ za darmo PKP i PKS, za przejazdy prywatnymi liniami już płaci. Na biuro poselskie otrzymuje 12,5 złotych, wszystkie wydatki muszą mieć pokrycie w rachunkach - opowiada mi poseł Piotr Gadzinowski - ostatni na liście SLD, który przed wyborami prowadzi swoje jednoosobowe biuro wyborcze i szczyci się swoim jedynym bilbordem.
- Czy polski polityk to człowiek bogaty? Jeśli jest biznesmenem i bierze tylko nieopodatkowaną dietę to jest bogaty, ale bogaty dzięki temu, co ma z wcześniejszego biznesu. Na posłowaniu w Polsce nie można się zbytnio wzbogacić, na polityce czasem, jeśli bierze się łapówki. Bez wątpienia czujemy się bogatsi od Litwinów i znacznie biedniejsi od Włochów - dodaje poseł Gadzinowski. Trudno mu nie współczuć, bo 12,3 tys. zł pensji i 12,5 tys. zł na działalność poselską (ok. 6 tys. euro) miesięcznie to zaledwie połowa miesięcznej pensji włoskiego parlamentarzysty, bez dodatków. Na szczęście jednak to nie 7.369 euro rocznie, jak podają media włoskie.
Dla znakomitej większości polskich wyborców takie wynagrodzenie byłoby jednak szczytem marzeń. Zwykły pracownik, w najlepszym wypadku, zarabia średnio 3438,21 zł. (ok. 764 euro przy obecnym, wysokim kursie), a i nawet tyle nie wszyscy mają.
No cóż - mamy biednych parlamentarzystów i jeszcze biedniejszych wyborców. Panie premierze i jak tu żyć?
Z Rzymu dla polonia.wp.p
Agnieszka Zakrzewicz