PolskaCzy ktoś namawiał chorążego do samobójstwa?

Czy ktoś namawiał chorążego do samobójstwa?


Chociaż na ciele Remigiusza Musia (†42 l.) nie znaleziono śladów przemocy i prokuratura za najbardziej prawdopodobną uznała hipotezę samobójstwa, śledczy biorą pod uwagę, że nawigator działał pod silną presją. Skrupulatnie sprawdzają, czy ktoś nie namówił go do desperackiego czynu. Jak dowiedział się Fakt, pod tym kątem analizowane są rozmowy telefoniczne zmarłego. Krok po kroku śledczy odtwarzają, z kim kontaktował się przed śmiercią i kto do niego dzwonił.

Czy ktoś namawiał chorążego do samobójstwa?
Źródło zdjęć: © nk.pl

Medycy sądowi nie znaleźli na ciele wojskowego śladów, które świadczyłyby o tym, że do jego śmierci przyczyniły się osoby trzecie.

Na podstawie badań sekcyjnych prokuratorzy badający okoliczności zgonu Musia jako najbardziej prawdopodobną przyczynę zgonu uznali samobójstwo. Ale teraz kluczowe dla śledztwa jest ustalenie, czy Remigiusz Muś nie został do desperackiego kroku przez kogoś zmuszony lub też nie działał pod presją. Dlatego prokuratorzy szczegółowo sprawdzają ostatnie dni życia chorążego. Ustalają, z kim się spotykał i z kim rozmawiał.

– Badane są bilingi rozmów telefonicznych, trwają przesłuchania osób, z którymi się kontaktował – mówi nam Dariusz Ślepokura z warszawskiej Prokuratury Okręgowej, która prowadzi śledztwo w tej sprawie.

Jak ustalił Fakt, chorąży Muś w dniu śmierci miał spotkać się z kolegami ze zlikwidowanego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego w restauracji jednego ze stołecznych centrów handlowych. Mimo wcześniejszego umówienia się, chorąży nie dotarł na to spotkanie. Wyszedł z domu o godz. 22, nie mówiąc żonie, dokąd się wybiera. Kobieta pół godziny później zeszła do piwnicy po zimowe buty. Tam znalazła męża powieszonego na linie żeglarskiej.

Chorąży Remigiusz Muś był jednym z kluczowych świadków w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej. Był technikiem pokładowym Jaka-40, który lądował w Smoleńsku przed prezydenckim tupolewem. W swoich zeznaniach mówił między innymi o tym, jak Rosjanie po katastrofie nie dbali o ciała ofiar, ale skupiali się na zbieraniu fragmentów tupolewa.

„Nikt się nimi (ciałami – przyp. red.) nie interesował, tzn. nikt ich nie przykrywał, nie zabierał. W trakcie pobytu tam zauważyłem, że do poszczególnych stanowisk utworzonych przez służby znoszono części samolotu. Takich stanowisk już wtedy było kilka. Stanowiska wyglądały w ten sposób, że był to stolik, na nim dokumentacja, laptop itp. ” – czytamy w zeznaniach. To także on powiedział śledczym, że rosyjscy kontrolerzy wydali załodze tupolewa komendę zejścia do 50, a nie 100 m, co byłoby złamaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa.

Polecamy wydanie internetowe Fakt.pl:
Oszust z Amber Gold będzie sypać! Kto za nim stał?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (588)