Czwarty świat
My specjalnie bierzemy na siebie rolę pośredników między nimi (biednymi i bogatymi). Proszę sobie wyobrazić ubogich odwiedzających dom bogatych i od razu te ogromne emocje z gatunku: “dlaczego to nie jest moje życie?”. I odwrotnie. Jak wiele nieporozumień może przynieść wizyta w domu ubogiego - powiedział ksiądz Jacek Stryczek, prezes Stowarzyszenia Wiosna.
Jak zmienia się sytuacja ludzi ubogich w Polsce?
– Najprościej ją opisać poprzez przemiany cywilizacyjne. Kiedyś problemem ubóstwa był brak ziemi. Kto nie miał własnego pola, był zdany na łaskę innych. Dziś o utrzymaniu decydują raczej wiedza i umiejętności. Ubóstwo polega więc na niedopasowaniu do otaczającej rzeczywistości, nieumiejętności radzenia sobie w niej. W związku z tą zmianą powinien się również zmienić sposób reagowania na biedę ze strony tych, którym się lepiej powodzi.
Zatem porozmawiajmy o tym, jak wspierać potrzebujących, by im rzeczywiście pomóc.
– Kiedyś w duszpasterstwie akademickim, które prowadziłem, w ogóle nie mówiliśmy o pieniądzach. Sam wszystko organizowałem i załatwiałem. Do momentu kiedy po dwóch latach zaproponowałem składkowy obóz rowerowy. Reakcją był szok: dlaczego nie jest tak jak zawsze? Musiałem zmienić sposób współpracy – od tej pory studenci za wszystko płacili sami i bardzo korzystnie to na nich wpłynęło. To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie. Już nigdy nie wróciłem do koncepcji, że pomoc polega na dawaniu. Teraz robię coś wartościowego i zapraszam potrzebujących pomocy, by się do tego włączyli. Stwarzam im szansę uczestnictwa, wejścia w inny świat. – Dlaczego w takim razie cały system opieki społecznej jest oparty na dawaniu? Może ubodzy tego właśnie oczekują?
Jak ktoś się znalazł w biedzie, gotów jest przyjąć wszelkie warunki. Dlatego uważam, że życie biednych kreują ci, którzy dzielą środki pomocowe. To od nich w dużej mierze zależy, jacy biedni będą. Łatwiej dać pieniądze i nie myśleć, po co i dlaczego. Problem tkwi nie tyle w mentalności tych, którzy biorą, ile tych, którzy dają.
Jest jeszcze coś takiego, jak ogólnie obowiązujące myślenie o sprawiedliwości społecznej…
Tę obowiązującą wciąż mentalność nazwałem kiedyś socjalistyczno-katolicką. Ewangelia mówi, że należy być wrażliwym na ubogich. Socjalizm wyciąga z tego słusznego założenia fałszywy wniosek, że należy odbierać bogatym i dawać biednym. Myślę, że w wielu polskich głowach pomieszały się te dwa porządki. Mało kto zastanawia się, na czym polega istota ewangelicznego udzielania pomocy, za to większość chodzących do kościoła przejęła wykładnię rozwiązania problemu ubóstwa z systemu, który już dawno przeminął. Istota rzeczy tkwi gdzie indziej. Papież, opisując sferę ubóstwa, mówi o “czwartym świecie” funkcjonującym poza barierą cywilizacyjną, wszędzie, bez względu na szerokość geograficzną. Ludzie nie przeskoczą tej bariery samodzielnie. Ale pomoc nie może polegać jedynie na tym, by dać im pieniądze. Najlepszym tego przykładem jest Afryka, którą zepsuto pieniędzmi, nie proponując żadnego sensownego sposobu wejścia w krąg naszej cywilizacji.
Często mówi się w tym miejscu o “społecznej bezradności”. Czy słusznie? Czy nie jest to kolejny mit? Wielu ubogich wykazuje się dużą zaradnością, potrafi świetnie zaadaptować się do systemu, jaki im zaproponowano, czyli do korzystania z zasiłków.
– Przyzwyczajenie do pobierania stałych zasiłków jest niszczące w tym sensie, że, faktycznie, uzależnia od chorych systemów pomocowych, trzymających ludzi ubogich z dala od rzeczywistości rynkowej. Oni potrafią być zaradni w takich realiach, jakie im się stwarza. Ale zdarzają się też i inne postawy. Mam znajomego, lekko upośledzonego, który wbrew woli swoich najbliższych został zbieraczem i co rano przegląda śmietniki, a potem sprzedaje to, co znalazł. On chce mieć swoje pieniądze, a nikt mu nie zaproponował innej formy ich zdobywania.
Mówi Ksiądz, że istotniejsza od mentalności ubogich jest dziś mentalność tych, którzy pieniądze mają i dają. Jak to się przekłada na wyprowadzanie ludzi z owego “czwartego świata”?
– Przecież to mający pieniądze kreują rzeczywistość, w której biedni sobie nie radzą. Nawet w Polsce jest dziś coraz więcej ludzi bogatych, i to tak, że mogą albo deprawować ubogich, którzy nie są w stanie z nimi konkurować, albo wskazywać im drogę. Kiedyś rzeczywistość była raz na zawsze wykreowana. Był sekretarz partii, który dzielił i rządził. Dziś rzeczywistość można zmieniać. I to ludzie bogaci decydują, kto jest ubogi w danym momencie. Właściciel jakiejś firmy nagle stwierdza, że przenosi produkcję do innego kraju, bo tam ma większe zyski, i z dnia na dzień tysiące ludzi pozostaje bez pracy. Stają się ubodzy. Z dnia na dzień można też zmienić przepisy dotyczące samotnych matek i wykreować całą armię ubogich.
Istnieje teoria, że to całe mówienie o tworzeniu miejsc pracy, ograniczaniu sfer biedy to tak zwane młócenie słomy, bo w gruncie rzeczy wszystko i tak zależy od wzrostu gospodarczego…
– Wyobraźmy sobie, że nastąpił wzrost, ale taki, który daje zysk jedynie wąskiej grupie ludzi. Tak już się w Polsce dzieje. Jedna grupa staje się jeszcze bardziej bogata, inna jeszcze bardziej uboga. Paradoks polega na tym, że ci bogaci wcale na tym nie korzystają, bo w systemie demokratycznym i tak zostaną przegłosowani przez ubogich, a w dodatku w wielu praktycznych sytuacjach będą narażeni na społeczne skutki ubóstwa: na to, że ktoś ich napadnie, okradnie mieszkanie czy wybije szybę w samochodzie. Wtedy bogactwo zacznie być wykorzystywane, by budować mur między tymi społecznościami. Pieniądze – w interesie ich właścicieli – powinny zatem iść na poprawę bytu ubogich, bo w Polsce problem ubóstwa to tak naprawdę problem ludzi bogatych.
Stawianie murów między sferami biedy i bogactwa to nie jest nasz oryginalny patent, ale raczej ogólnoświatowa prawidłowość. Nie można natomiast twierdzić, że nie przeciwdziałamy temu zjawisku. Eksperci edukacyjni alarmują na przykład, by zapobiegać segregacji już na poziomie szkolnym.
– Walka z segregacją szkolną, owszem, jest, tyle że prowadzi do absurdalnych postulatów, by nie robić egzaminów po szkole podstawowej, bo dzieci są w ten sposób dzielone na te lepsze i gorsze. To może, zgodnie z taką logiką, zabrońmy dzieciom startować w zawodach sportowych. Tu zawsze są wygrani i przegrani. Myślę, że problem jest źle zdefiniowany. Wygląda to tak, jakbyśmy się bali prawdy o sobie. Jakbyśmy się wstydzili mówić otwarcie zarówno o tych, którzy pieniądze mają, którym się udało, jak i o tych, którzy są wykluczeni. Wciąż żyjemy w świecie łatwych uogólnień, fałszywie deklarowanej równości. Pozwólmy ludziom startować w zawodach. Niech się okaże, kto jest w czym lepszy, a kto gorszy. Wtedy z każdym będzie można o jego pozycji rozmawiać uczciwie. Nie ma w tej chwili w Polsce dobrych rozwiązań społecznych także dlatego, że nie ma powszechnej zgody, by takie zawody się odbyły. Oficjalnie, przy podniesionej kurtynie. Bo one i tak się odbywają, tyle że bez ustalonych jasno reguł i wtedy niszczą ludzi.
W jaki sposób pieniądze bogatych – w ich dobrze rozumianym interesie – powinny iść na poprawę bytu ubogich, bo przecież nie chodzi o jałmużnę?
– Kiedyś ewangeliczne przesłanie rozumiano dosłownie: należy sprzedać wszystko i rozdać ubogim. W dzisiejszych czasach proponowałbym inną interpretację tego wezwania: jeżeli ja jestem w jakiś sposób bogaty, to pomogę ci, abyś ty też był w jakiś sposób bogaty. Bo to się nam wszystkim opłaci. Im więcej jest ludzi w grupie, która sobie życiowo radzi, tym mniej problemów społecznych. Myślę, że taka powinna być też nowa filozofia nauki społecznej Kościoła. Ze świątyń coraz częściej wycofują się ludzie majętni, bo głosi się tam ewangelię tylko dla ubogich i bezradnych. Sam się spotykam z uwagami ludzi młodych, przebojowych, z aspiracjami, że w Kościele nie ma dla nich przesłania, że to nie są ich problemy.
Czy bogaci, z którymi Ksiądz rozmawia, dają się przekonać, by pomagać inaczej?
– Rozmawiamy z biznesmenami i trafiamy na barierę niezrozumienia, dlaczego mieliby inwestować w naszą działalność, która jest nastawiona na poprawę mentalności ubogich. Ludzie wolą pomagać powodowani emocjami, a nie rozsądkiem. Łatwiej dawać coś z porywu serca niż z mądrej kalkulacji. Jestem przekonany, że obecne podziały społeczne są w dużej mierze spowodowane właśnie tym, że nie umiemy właściwie reagować na ubóstwo.
Co to znaczy “właściwie reagować”?
– Odpowiem nie wprost. Co jest potrzebne, by poradzić sobie na rynku pracy? Motywacja i proste umiejętności. Pierwszy sposób, by pomagać, to wpływać na mentalność, budzić pozytywne nastawienie do życia. Wszystkie prowadzone przez nas akcje ku temu właśnie zmierzają. Kiedy ktoś dostaje paczkę, przygotowaną na podstawie wypełnionej przez niego samego ankiety, przestaje być anonimowy. Ta paczka nie jest jałmużną, przeciwnie, podnosi jego samoocenę. Budzi świadomość, że oto jest ktoś, komu na mnie zależy.
To jest najważniejsze, inwestować w mentalność, bo tu są dziś największe bariery. A kiedy się już ta mentalność obudzi, przychodzi pora dawania ludziom umiejętności. W przypadku osób upośledzonych mogą to być warsztaty terapii zajęciowej. Dla osób pełnosprawnych otwiera się przestrzeń do wykorzystania środków strukturalnych, dofinansowanie szkoleń itp.
Tylko czy taką formę pomocy da się zinstytucjonalizować? A może po prostu musi ona pozostać tylko na poziomie solidarności społecznej?
– Myślę, że nie tylko się da, ale jest to wręcz konieczne. Chodzi o to, by dotrzeć do państwa, które poprzez odpowiednią politykę podatkową, system ulg wpływa na to, jak i przede wszystkim na co ludzie wydają pieniądze. Gdyby państwo stworzyło warunki do takiej pomocy na większą skalę, bogaci szybciej by zrozumieli, że to się wszystkim opłaca. A co do prowadzonych przez nas form pomocy, one już się instytucjonalizują. Na przykład akcja “Świąteczna paczka”…
Toż to jałmużna w czystej postaci. Święta, poryw serca… A po świętach wszystko wraca do normy.
– Kiedy prowadzimy akcję “Twarzą w twarz” [polega ona na tym, że kilkaset osób regularnie opiekuje się rodzinami wskazanymi przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej – PL], chętnych jest dziesięć razy mniej niż wtedy, gdy robimy świąteczne paczki. Wiele osób dzięki tej akcji zostaje jednak z nami, pomaga dalej. Ile takich paczek trzeba zrobić, by w ludziach coś drgnęło? Nie wiem. Ja nie mówię komuś, co ma robić, bo wtedy sam bym się ustawił w roli “pierwszego sekretarza”. Jestem tylko organizacją pozarządową i staram się przez konkretne działanie zmieniać świadomość.
Czy bogaci i biedni powinni się spotykać twarzą w twarz?
– Nie powinni, bo się nie rozumieją. My specjalnie bierzemy na siebie rolę pośredników między nimi. Proszę sobie wyobrazić ubogich odwiedzających dom bogatych i od razu te ogromne emocje z gatunku: “dlaczego to nie jest moje życie?”. I odwrotnie. Jak wiele nieporozumień może przynieść wizyta w domu ubogiego. Jest czysto, schludnie, wszystko pięknie posprzątanie… to po co pomagać? A rodzina od dwóch dni nie jadła, tylko wstydzi się o tym mówić. Albo w domu jest pijany ojciec… czy dzieci są temu winne? Kto ma rozstrzygać te problemy? Dlatego dystans jest w sumie bardzo korzystny. Natomiast spotkanie powinno nastąpić na dalszym etapie, gdy wychodzimy do potrzebujących z konkretną propozycją, na przykład pracy.
A co, gdy taka pomoc wcale nie zmieni mentalności ubogich, natomiast uzależni ich dokładnie w ten sam sposób jak zasiłek? – To jest tak jak z przyjaźnią. Każda przyjaźń jest ryzykiem, pomaganie też. Ale innej drogi nie ma.
Rozmawiał Piotr Legutko
Ksiądz Jacek Stryczek w 2001 założył w Krakowie Stowarzyszenie Wiosna. Inicjator i organizator wielu akcji adresowanych do ludzi ubogich, między innymi: Twarzą w twarz, Podaj dalej, Podzielmy się wiedzą, Podaruj mi czas, Świąteczna paczka i innych.