"Człowiek poleci na Marsa w 2026. I to jest pewne"© Getty Images | Jemal Countess/Stringer

"Człowiek poleci na Marsa w 2026. I to jest pewne"

Artur Zaborski

Tylko na Marsie możemy przetrwać zmiany klimatyczne na Ziemi - przekonuje Stephen Petranek. Gdy ukazała się jego książka "Jak będziemy żyć na Marsie" powątpiewano w jego teorię. Pod lupę wzięli ją naukowcy. Werdykt: Petranek może mieć rację.

Artur Zaborski: Podróż ludzi na Marsa jest realna czy to nadal pole do popisu dla autorów literatury popularnonaukowej?

Stephen Petranek: Jest pewna i musiałoby stać się coś naprawdę poważnego, żeby się nie odbyła.

I nie grzmią o tym media? Nie odliczamy miesięcy, dni i godzin?

Temat zelektryzował gazety i portale kilka lat temu, kiedy pracowałem jeszcze jako redaktor w magazynie "Discover". Potem wydałem książkę "Jak będziemy żyć na Marsie" bo wydawnictwo, które mi zleciło napisanie jej, założyło, że w związku z tymi rewelacjami taki tom zainteresuje czytelników.

Ukazała się w 2015 roku, zyskała dość szerokie grono odbiorców. Zanim trafiła na rynek, wygłosiłem kilka referatów na temat tego, o czym pisałem. Przywykłem do tego, że moje referaty słuchacze nagradzają gromkimi brawami. Kiedy mówiłem o treściach z publikacji, klaskały pojedyncze osoby.

Dlaczego?

Mało kto traktował mnie poważnie. Opis nadchodzącej ekspedycji na Czerwoną Planetę uznano za wymysł, nie dawano wiary w to, co jest pewne.

Przecież oparł się Pan wyłącznie o fakty?

Ale słuchacze nie mogli tego zweryfikować. Dopiero kiedy książka trafiła na rynek, zaczęło się pieczołowite sprawdzanie tego, co zapowiadałem, przez dziennikarzy i naukowców.

Nie wytknięto mi żadnego błędu, co do tej pory nie zdarzyło się w mojej karierze przy okazji żadnej tak obszernej publikacji. I kiedy znów zaczęto interesować się tematem, do księgarń trafił "Marsjanin" Andy’ego Weira, a do kin ekranizacja Ridleya Scotta z Mattem Demonem, które znów odwróciły uwagę od faktów na rzecz bajdurzenia o życiu człowieka na Marsie.

Znów zaczęto podchodzić do tematu z uśmiechem. Dopiero kiedy stacja National Geographic przygotowała dokumentalny serial "Mars" w 2017 roku, na powrót zaczęto podchodzić do sprawy poważnie i interesować się faktami.

W serialu grupa ludzi buduje kolonię na Marsie w 2030 roku. Naprawdę tak będzie?

To bardzo pesymistyczna wersja. Dotrzemy tam znacznie wcześniej, w 2026 roku, a przed 2050 rokiem na Marsie zamieszka więcej niż 100 tys. osób. Firmy, które zajmują się produkcją kosmicznych rakiet, nie schodzą poniżej 8,2 tys. miejsc pokładowych, a żadna z nich nie ogranicza się do jednej, produkcja jest masowa.

Zakładają, że międzyplanetarne podróże zrobią furorę?

Chodzi raczej o świadomość, że bez przewiezienia tam miliona ludzi ekspedycja nie ma sensu.

Milion ludzi na Marsie?

Tyle potrzeba, żeby stworzyć samowystarczalną cywilizację, w której nie będzie brakowało specjalistów z żadnej z podstawowych dziedzin - elektryki, techniki, medycyny.

Najważniejsze są oczywiście piony odpowiedzialne za zapewnienie ludziom wody i miejsc do życia i pracy, które nie dopuszczą do ich napromieniowania, a w konsekwencji śmierci. Wszystko, co znamy z nowoczesnych miast na Ziemi, musi być odtworzone na Marsie, a do tego potrzeba siły roboczej, a przede wszystkim specjalistów.

Ludzie będą chcieli ryzykować i przeniosą się na niepodbitą planetę?

Na świecie jest aktualnie miliony uchodźców. Gdyby zaproponować im, że mogą dostać zupełnie nowe, niezasiedlone miejsce do życia, ilu z nich przyjęłoby taką propozycję? Na pewno uzbiera się grubo ponad te milion osób. Jestem przekonany, że chętnych będzie znacznie więcej.

Kto będzie dowodzić konkwistą - USA, Rosja, Chiny?

Jeszcze do niedawna podbój kosmosu był tak drogi, że tylko mocarstwa miały środki na programy kosmiczne. Teraz pałeczkę przejęły prywatne firmy, które posuwają się znacznie dalej, niż którykolwiek rząd do tej pory. Jeff Bezos, szef Amazona, buduje rakiety, Elon Musk, dyrektor Tesli, buduje rakiety, Richard Branson, twórca Virgin Group, też buduje takiety.

Żaden z nich nie potrzebuje rządu, NASA., programu kosmicznego Japonii ani Rosji do realizacji swoich projektów. Mają nieograniczone środki, dysponują gigantycznym kapitałem i są samowystarczalni. To oni zdecydowali, kiedy człowiek stanie na Marsie, a nie prezydent Ameryki, Rosji czy Japonii. Ten biznes stoi ponad polityką.

Ktoś jednak odbędzie dziewiczą podróż. Kto?

Pierwsi ludzie, jacy staną na Marsie, zostaną tam wysłani przez SpaceX, który jest w rękach Elona Muska. To on ich wybierze, a nie żaden rząd. Jego rakiety wyruszą w 2026 roku. Musiałoby stać się coś naprawdę poważnego, żeby do tego nie doszło.

I mocarstwa na to pozwolą? Nie będą ingerowały w taką misję?

A kogo obchodzi ich zdanie? Kolonizacja Marsa stała się faktem, a nie planem, w który można jeszcze zaingerować. SpaceX zdobył wszystkie wymagane pozwolenia, cofnięcie ich wiązałoby się z gargantuicznymi karami umownymi dla rządów.

Tego procesu nie da się już już zatrzymać. Firmy, które budują rakiety, wyślą je w kosmos, jeśli tylko będzie je na to stać. Nic innego tego nie zmieni. Tak samo stanie się z podróżującymi - kogo będzie mógł pozwolić sobie na bilet na Marsa, ten tam poleci. Międzyplanetarne usługi przewozowe są wyjątkowo egalitarne - pochodzenie, poglądy polityczne ani rasa nikogo nie dyskwalifikują z ich świadczenia ani korzystania.

Taki jest cel konkwisty Marsa - zarabianie kasy przez wielkie korporacje?

Nie wszystkie. SpaceX ma tylko jeden cel - wybudować samowystarczalną kolonią ludzi na Marsie. To jest jedyny powód istnienia tej firmy. Elon Musk wierzy, że ludzkość potrzebuje ubezpieczenia, które zapewni nam schronienie, gdy Ziemia przestanie być bezpieczna. Jego zdaniem to jedyny sposób na przetrwanie ludzkiego gatunku.

Idealista czy cynik, który chce zbić fortunę na ewakuacji ludzi z Ziemi?

Poza programem kosmicznym Musk rozwija także produkcję supersamochodów elektrycznych, najdoskonalszych, jakie kiedykolwiek powstały. Nie robi tego, żeby mieć władzę ani pieniądze, bo tych mu nie brakuje, tylko chce ratować naszą planetę.

Chce powstrzymać spalanie benzyny w silnikach samochodów, co w jego opinii jest największą tragedią, jaka dotyka Ziemię codziennie, a emisję dwutlenku węgla do atmosfery uznaje za najważniejszą przyczynę umierania naszej planety. Jest jedyną osobą ze świata magnatów i potentatów szczerze przejmującą się losem globu, jaką w życiu poznałem.

Ziemia jest zagrożona do tego stopnia, że powinniśmy rozważać przeprowadzkę na Marsa?

65 milionów lat temu androida, która uderzyła w Ziemię, spowodowała powstanie pyłu tak gęstego, że ponad 100 lat na naszej planecie panowała ciemność. Niemal wszystkie rośliny wyginęły, a żadne zwierzę większe niż królik nie przetrwało.

Gdyby ludzie żyli wtedy na Ziemi, każdy, ale to każdy człowiek by zginął. Taka sytuacja na pewno znów się powtórzy. Na 100 proc. Ziemia zostanie uderzona przez podobną asteroidę wcześniej czy później. To się może stać za milion lat albo za trzy miesiące.

Możemy jutro otworzyć gazetę i przeczytać, że w naszą stronę zmierza asteroida o średnicy 11 kilometrów, zauważona przez amatorskich astronomów, którzy najczęściej odkrywają asteroidy. Nie mamy zasobów ludzkich, które by się tym profesjonalnie zajmowały. Wyręczają nas amatorzy. Kiedy dokonują odkryć, asteroidy są w odległości Plutona od Ziemi. Okrążają Słońce i uderzają w naszą planetę. W końcu trafi nas naprawdę wielką i to jest nieuniknione. Nie wiemy tylko kiedy.

Nie jesteśmy w stanie ich powstrzymać?

Mamy arsenał środków, które mogą nam pomóc przetrwać. Lądowaliśmy już na asteroidach i wysadzaliśmy je, likwidowaliśmy je z użyciem rakiet, przekierowywaliśmy je też na inne orbity. Nie mamy jednak systemu obronnego, który nas podwójnie zabezpieczy, bo jego koszt przekracza nasze możliwości finansowe.

Może się więc okazać, że obudzimy się jutro rano i będziemy się przyglądać, jak ginie gatunek ludzki - to jedna sprawa. Druga to mutujące wirusy. Jeśli wirus, który spowodował Ebolę, zacznie mutować, to w krótkim czasie będzie w stanie zabić całą ludzkość. Jeszcze w XIX wieku tempo przemieszczania się człowieka po świecie skutecznie blokowało gwałtowne rozprzestrzenianie się epidemii po całym globie, choć już w 1918 roku co piąta osoba na Ziemi zmarła na hiszpankę.

Dziś taka epidemia rozprzestrzeniłaby się dziesiątki razy szybciej. Nie da się zostać na jednej planecie i trwać. Musimy znaleźć miejsce, gdzie będziemy mogli przetrwać zagrożenie, a potem znaleźć kolejną planetę, która będzie odpowiadała jak najbardziej naszym wymaganiom.

I przetrwamy w takim schronieniu bez wojen i bez konfliktów?

W sytuacji, kiedy ludzie zmagają się z zagrożeniem, współpraca na rzecz przetrwania wychodzi im naprawdę dobrze. Nikogo nie stać na to, żeby czyjeś ego pchało się na pierwszy plan. Dowodzi tego sytuacja na Arktyce.

Ludzie kochają tam być, chcą wracać co roku, chociaż to okropne miejsca, w którym nie ma nic poza paroma pingwinami i wieloma górami lodowymi. W dwa dni możesz zobaczyć wszystko, co jest tam do zobaczenia. Piątego dnia powinieneś marzyć o powrocie do domu, a mimo to wszyscy chcą tam zostać jak najdłużej, bo między ludźmi wytwarza się specyficzny rodzaj więzi, kiedy przetrwanie grupy zależy od każdego jej członka. To wręcz magiczna sytuacja, której doświadcza się na polu bitwy, gdzie przyjaźnie zawiera się na całe życie.

Kumple z frontu pielęgnują znajomości przez dekady. Ludzie, którzy walczyli u swojego boku podczas II wojny światowej, wciąż się ze sobą spotykają. Patrząc na nich, jestem optymistą co do tego, jak ludzie dogadają się na Marsie. Zwłaszcza że to prywatne korporacje założą swoje miasta i one będą dowodzić, a nie ideologowie ani nacjonaliści.

Co może zagrozić takiemu systemowi?

Kolonie narodowe, które mają się pojawiać obok kolonii korporacyjnych. Rosjanie mają taką założyć po 2030 roku, Chińczycy przed 2040. Jeśli do nich dołączą Amerykanie, Europejczycy i Hindusi, to będziemy mieć taki sam bałagan jak na Ziemi, gdzie mamy dziś 194 kraje walczące o swoje terytorium, które nie potrafią się dogadać, chociaż grozi nam zagłada ze względu na zmiany klimatyczne. Na Marsie kolonie mogą pracować na siebie.

Na tym etapie korporacje i rządy też pracują na siebie?

Nie ma wyścigu pod tym kątem - informacjami na temat Marsa się handluje, więc każdy kto chce mieć dostęp do nich, może go uzyskać. Nie grozi nam sytuacja, że Chińczycy wiedzą więcej niż Amerykanie albo odwrotnie, bo to sprawa kapitalizmu, a nie polityków.

Mamy jakieś prawo, które to reguluje?

Mamy Traktat o przestrzeni kosmicznej z 1967 roku, który zakazuje podboju militarnego jakiegokolwiek obiektu w przestrzeni kosmicznej. Według niego nie ma też możliwości nabycia prawa własności do obiektu w kosmosie. Oznacza to, że nawet jeśli zbudujemy kolonie na Marsie, to nie będziemy w posiadaniu prawa własności tego, na czym zostały zbudowane.

Dotyczy to także kolonii budowanych przez rządy państw?

One dotrą na Marsa ostatnie i wtedy będą już miały niewiele do powiedzenia na temat panującego tam porządku.

Serial "Mars" można oglądać w National Geographic premierowo we wtorki o 23:00

Stephen Petranek. Amerykański pisarz, który pracował jako redaktor w "Discover", "The Washington Post", "Time" i "Life", w których zajmował się kwestiami nauki. W 2015 i 2016 roku przemawiał na konferencjach TED, na których przedstawił projekt podróży człowieka na Marsa planowanej na 2026 rok. Szczegółowy opis ekspedycji zawarł w książce "Jak będziemy żyć na Marsie", która stała się podstawą serialu "Mars" wyprodukowanego przez National Geographic.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)