Człowiek, który wymyślił układ

Od 1993 roku profesor Andrzej Zybertowicz próbuje przekonać Polaków, że krajem rządzi układ. Od niedawna doradza Antoniemu Macierewiczowi przy tworzeniu nowych służb specjalnych. A bracia Kaczyńscy czytają mu z ust.

19.10.2006 | aktual.: 19.10.2006 15:19

Gdy Jarosław Kaczyński w niedawnym orędziu do narodu powołał się na "wybitnego analityka" polskiej rzeczywistości, nie wymieniając jego nazwiska, niektórzy sugerowali, że chodzi o socjologa Tomasza Żukowskiego. W jednym z wywiadów użył on bowiem określenia "pajęczyna". Prawdziwym twórcą "szarej sieci", z którą walkę zapowiedział premier, jest jednak socjolog Andrzej Zybertowicz. Ten sam, który od lat toczy wojnę z "układem" będącą sztandarowym hasłem PiS. Ten sam, który mówił o czworokącie złożonym z przestępców, biznesmenów, polityków i tajnych służb, co w ustach Jarosława Kaczyńskiego przekształciło się potem w stolik brydżowy, jaki trzeba koniecznie wywrócić, by skończyć z nieczystą grą. Kilka dni temu premier znów powoływał się na Zybertowicza, twierdząc, że jest on także twórcą pojęcia Ubekistan. - Tego akurat pojęcia ani nie wymyśliłem, ani nigdy nie używałem. Najwyraźniej premier ma pecha w cytowaniu badaczy - mówi z przekąsem doktor habilitowany Andrzej Zybertowicz, profesor socjologii Uniwersytetu
Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Mimo tej pomyłki nie ulega wątpliwości, że Zybertowicz jest jedną z tych osób, których Jarosław Kaczyński słucha najpilniej i w lot łapie ich teorie, nawet jeśli wybiórczo. I choć nigdy osobiście się nie spotkali, to właśnie diagnozy toruńskiego socjologa można najczęściej odnaleźć w wypowiedziach premiera.

Zybertowicz urodził się w 1954 roku w Bydgoszczy. Matka była krawcową. Zginęła w wypadku samochodowym, gdy zaczynał studia. Ojciec rymarz naprawiał końskie uprzęże.

Ma dwóch synów. Młodszego, dwuletniego Jana Kajetana, z obecną żoną Katarzyną, która również jest pracownikiem naukowym w Instytucie Socjologii na toruńskim uniwersytecie.

Jako socjolog Zybertowicz cieszy się opinią rzetelnego naukowca. Zawdzięcza ją głównie habilitacji (z 1995 roku) na temat języka przemocy wydanej pod tytułem "Przemoc i poznanie: studium z nie-klasycznej socjologii wiedzy". Zastanawiał się w niej, czy przemoc i władza są podstawą kultury i komunikacji społecznej.

Kolanowy odruch mózgu

W III RP stał się znany jako spec od tajnych służb. - Pojęcia "układ" w opisywaniu polskiej rzeczywistości używam od 1993 roku, gdy ukazała się moja książka "W uścisku tajnych służb: upadek komunizmu i układ postnomenklaturowy" - mówi. Wydania książki odmawiały kolejne wydawnictwa, aż wreszcie zadania podjęła się oficyna Antyk, która zaliczyła ją do pozycji Biblioteki Ruchu Trzeciej Rzeczpospolitej Jana Parysa, byłego ministra obrony w rządzie Jana Olszewskiego. Co nie jest bez znaczenia, bo właśnie upadkiem tego rządu inspirowana była książka Zybertowicza. A podczas nocy teczek 4 czerwca 1992 roku Zybertowicz miał przejrzeć na oczy.

Drugi etap piętnowania "układu" w jego publikacjach rozpoczął się wraz z aferą Rywina. Ten przypadek ujawnionej korupcji stał się dla niego koronnym dowodem na to, że "w III RP ukształtowała się antyrozwojowa sieć pasożytniczych układów interesów. Segmenty sieci działają środkami formalnymi i nieformalnymi, jawnymi i tajnymi" - pisał w 2003 roku. Ton ten szybko podchwyciło PiS. Na gruncie społecznej niechęci do aferalnej polityki SLD, obiecując "walkę z układem", PiS budowało swoją siłę. Dzięki temu w 2005 roku odniosło podwójne wyborcze zwycięstwo.

Wydarzenia ostatniego roku polskiej polityki, jak twierdzi dziś Zybertowicz, dodatkowo zmodyfikowały pojęcie "układu": - Analizę układu trzeba wzbogacić o wymiar kulturowy. Czyli układ jako sieć interesów w warstwie kulturowej - definiuje i od razu wyjaśnia, na czym to polega: - Klasycznym przykładem jest narracja "Gazety Wyborczej" dotycząca polskiej transformacji. Sposób selekcji informacji. Sposób ich komentowania. Nie można bezkarnie czytać "Gazety Wyborczej" przez dłuższy czas bez nabawienia się, jak ja to nazywam, "kolanowego odruchu mózgu". Objawia się on tym, że czytelnik na pewne hasła automatycznie reaguje w oczekiwany sposób. Został skażony schematem myślenia lansowanym przez "Wyborczą".

Dlatego Zybertowicz uważa, że w procesie oczyszczania państwa nadszedł już czas na walkę z odruchem kolanowym. Chodzi o wyeliminowanie odruchu bezwarunkowego, takiego jak przy uderzeniu młoteczkiem w kolano. Gleba kulturowa pod ubaw po pachy

Z profesorem spotykam się w jego toruńskim gabinecie w Instytucie Socjologii UMK. W trakcie rozmowy zastanawiam się, czy jako dziennikarz jestem postrzegana przez niego jako część chorego "układu"? I pilnie słucham, na czym ma polegać kuracja, którą proponuje przeprowadzić na mediach. Chcę zrozumieć, gdzie tkwi przyczyna wzajemnej niechęci mediów i PiS przybierająca już rozmiary wojny. Zybertowicz nie jest wprawdzie człowiekiem PiS i lubi podkreślać swoją niezależność, ale jego sposób myślenia znakomicie wpisuje się w PiS-owską wizję rzeczywistości. I z wzajemnością. Rozmowę zaczynamy spokojnie, siedząc po przeciwnych stronach biurka. Mówiąc o mediach, profesor daje się jednak ponieść emocjom. Wstaje, spaceruje po pokoju, gestykuluje. I uparcie krąży wokół "Gazety Wyborczej".

Na pytanie o inne przykłady "kulturowego układu" w Polsce odpowiada: - Wygląda na to, że "Wyborcza" poza tym, że jest ważnym medium, to pełni jeszcze co najmniej dwie role: jej wydawca Agora jest holdingiem, który ma interesy gospodarcze i wykorzystuje przekazy medialne do swoistego interpretowania wybranych afer gospodarczych. Jest też środowiskiem kulturowo-politycznym, które ma interesy polityczne. Niejednokrotnie dziennikarze sygnalizowali tylko te patologie, które nie były na rękę Agorze. Przypomina to pokazywanie żółtych kartek i jeśli gracz przeciwnej strony się wycofuje, "Wyborcza" nie ciągnie sprawy. Jeśli trwa i nadal zagraża interesom holdingu, "Wyborcza" sięga po czerwoną kartkę. Tak jak było w przypadku afery Rywina. Inaczej mówiąc, Agora miała dotychczas zaplecze koncepcyjne, środowiskowe i finansowe, by swej wizji rzeczywistości nadać siłę pozwalającą kształtować zbiorową wyobraźnię. I jest to siła tak wielka, że dzięki niej nawet dowcipy o Kaczyńskich trafiają na podatny grunt - uważa
socjolog. Bo lata kształtowania opinii publicznej przez gazetę Adama Michnika "stworzyły odpowiednią glebę kulturową, w której łatwo zakorzeniają się nawet najbardziej prymitywne żarty o Kaczyńskich. Nawet u ludzi pragnących uchodzić za inteligentów wywołują ubaw po pachy".

Profesor nie kryje swej niechęci do "Gazety Wyborczej". Twierdzi, że przykładów stronniczego osądzania rzeczywistości można wymieniać na pęczki. Jak choćby tekst o Janie Kulczyku balansującym na granicy biznesu i najwyższych władz, który odegrał rolę ostrzeżenia. Po czym tematu nieprzypadkowo nie kontynuowano - uważa.

Media szczekają

- A co z telewizją TVN? - pytam. - Wszak to ona jest w ostatnim czasie wrogiem numer jeden partii rządzącej.

- Wydaje się, że w PiS występuje taki oto sposób myślenia: jeśli ktoś odnosi sukcesy w środowisku międzynarodowym, to jego główną grupą odniesienia staje się właśnie to środowisko. A to nie pasuje do tego, co proponują bracia Kaczyńscy, wspierając politykę historyczną. PiS chce, by głównym punktem odniesienia było nasze dziedzictwo. Środowiska biznesowe, w tym właściciele TVN, przyjmują inną optykę swojej tożsamości.

- Chce pan powiedzieć, że postrzeganie Polski w perspektywie międzynarodowej jest złe? Lepiej widzieć ją zaściankowo? - Gdyby możnowładcy medialni widzieli Polskę w kontekście szerszym, byłoby dobrze. Można się jednak obawiać, że oni widzą ten szerszy kontekst bez Polski jako narodu, który ma przed sobą przyszłość. W ich biznesowej grze Polska znika z pola widzenia - tłumaczy przyczyny niechęci rządzących do TVN. Od takiego stwierdzenia tylko krok do "zbrodni wobec demokracji", jak prezydent Lech Kaczyński nazywał działania mediów po ujawnieniu taśm Beger.

Podobnie zresztą rolę mediów postrzegał brat prezydenta - Jarosław. Winni w aferze taśmowej byli według niego nie partyjni koledzy, ale telewizja, która stała się narzędziem w rękach ludzi próbujących zniszczyć rządy prawa.

Ta interpretacja afery taśmowej brzmi jak lekcja wzięta u Zybertowicza. O destrukcyjnej roli mediów pisał już dwa lata temu: "W warstwie medialno-kulturowej sieć gwarantuje, że funkcje czwartej władzy będą realizowane tylko cząstkowo, w formie igrzysk. Media szczekają, by zachować atrakcyjność rynkową, a karawana bezkarnych zawłaszczeń idzie dalej".

Według wstępnych planów na pierwszy rzut w medialnym ostrzale PiS miały iść "Gazeta Wyborcza" i Agora. To głównie dla nich planowano wytoczyć działa komisji śledczej do spraw mediów, której szefować miał Jacek Kurski. TVN swoją zaskakującą prowokacją wyszedł przed szereg. Nie oznacza to jednak, że medialne polowanie polityków PiS skupi się w związku z Begergate wyłącznie na TVN. Sądząc po pryncypialności wypowiedzi Zybertowicza na temat "Gazety Wyborczej" i po pierwszych balonach wypuszczonych przez media bliskie dzisiejszej władzy o "nagraniach rozmów Adama Michnika z Aleksandrem Gudzowatym (ponoć o wpływie tajnych służb na media), igrzyska z mediami niepublicznymi w roli głównej mamy dopiero przed sobą. Socjologia bezpieczeństwa wewnętrznego

Zadziwiająca jest też zbieżność poglądów Zybertowicza i braci Kaczyńskich, jeśli chodzi o priorytety naprawy Rzeczypospolitej. Dla profesora od lat jednym z głównych jej warunków było rozwiązanie Wojskowych Służb Informacyjnych. Premier również uznał likwidację WSI za jeden z głównych celów. Tak ważny, że jego realizację powierzył osobie tak kontrowersyjnej jak Antoni Macierewicz. Zybertowicz o Macierewiczu mówi tylko: - Działa jak walec, ale nie wiem, czy bez kogoś o takiej dynamice udałoby się zlikwidować WSI.

Likwidator WSI i twórca nowych służb jako jedyny członek rządu docenił Zybertowicza. Zaproponował mu rolę eksperta w komisji weryfikacyjnej. Profesor nie ukrywa, że teraz każdą wolną chwilę spędza w tajnej kancelarii, studiując dokumenty. To spełnienie jego zawodowego marzenia jako badacza tajnych służb.

W zażyłych kontaktach pozostaje także z koordynatorem specsłużb, ministrem Zbigniewem Wassermannem. To właśnie on wygłosił inauguracyjny wykład w utworzonym przez Zybertowicza w tym roku Studium Podyplomowym Socjologii Bezpieczeństwa Wewnętrznego na toruńskim uniwersytecie.

PiS zainfekowane "układem"

Swoje zasługi Zybertowicz ma także w PiS-owskiej koncepcji powołania Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Kreśląc program naprawczy dla Polski, gdy PiS szykowało się do władzy, Zybertowicz pisał o potrzebie stworzenia instytucji "w rodzaju australijskiej Independent Commision Against Corruption - monitorującej działanie władz". Powołanie CBA i likwidacja WSI były ważniejsze niż gospodarka: "A gdzie w pakiecie dla Polski gospodarka?" - pytał jako publicysta i odpowiadał: "Dopiero demontaż układu stworzy przestrzeń instytucjonalną i kulturową, w ramach której będzie można skutecznie zmieniać prawne oprzyrządowanie gospodarki".

Czy nie coś podobnego mówił w exposé premier Kaczyński? Tak. Ale wcześniej napisał to Zybertowicz.

Walka z "układem" to nie tylko rozliczanie grup interesów i służących im mediów, to nie tylko tworzenie systemu kontroli zdolnego wcielić tę walkę w czyn. To także walka z "układem", który jest w każdym z nas. Bo, jak twierdzi Zybertowicz, z "układem" jest jak z mafią, na którą przyzwolenie dają zacni obywatele. "My sami - zacni obywatele - nie chcemy dostrzec, że stoimy w jednym szeregu ze zdemoralizowanym przeciwnikiem" - pisał niedawno w "Europie", dodatku "Dziennika". Idąc tym tropem, można powiedzieć, że zadaniem nowej władzy jest obrona obywatela przed nim samym. Bo obywatel nie jest świadomy, jakim jest dla siebie zagrożeniem.

Zybertowicz posuwa się jeszcze dalej. Mówi, że i PiS, choć ideowo zaprogramowane na obalenie "układu", nie jest od jego wpływu wolne: - Partia, która zwyciężyła dzięki rozczytaniu błędów III RP, zdradza przejawy zainfekowania metodami tego systemu.

Przykłady? Choćby ostatnie negocjacje z Samoobroną. Po aferze z nagranymi przez Renatę Beger taśmami Jarosław Kaczyński na wiecu w Stoczni Gdańskiej zapewniał, że "nigdy więcej nie wolno rozmawiać nam z ludźmi o marnej reputacji". Ale już dwa tygodnie później PiS negocjuje z partią Leppera, która ośmieszyła jego rewolucję moralną. - PiS jak rękawiczki zmienia obietnice i dostosowuje prawdę do własnych potrzeb. Czy to nie jest objaw "układu" w klinicznej postaci? - pytam profesora.

- Istnieje niebezpieczeństwo, że PiS nieodwracalnie zapędzi się w pułapkę III RP, na przykład obsadzania stanowisk wyłącznie swoimi i lekceważenia braku fachowych kadr. W teorii organizacji i zarządzania mówi się, że w miarę awansowania każdy może osiągnąć swój poziom niekompetencji. Być może liderzy PiS już go osiągnęli; stworzyli silną partię, wygrali wybory, ale niemal zupełnie zrezygnowali z budowy niezależnego zaplecza intelektualnego - martwi się profesor. Jest rozczarowany: - Nie próbowali stworzyć grona przyjaznych analityków, którzy nawet bez honorariów gotowi byli jeździć do Warszawy i doradzać ministrom, wykazywać słabe punkty różnych projektów w zamian za poczucie, że ich uwagi będą wysłuchane. Zamiast tego premier Kaczyński i wcześniej premier Marcinkiewicz postawili na optymizm instytucjonalny. Na zapewnienia, że jest tak dobrze, że lepiej być nie może, co grozi uwiedzeniem przez własną propagandę. Na gruncie tego typu myślenia PiS nie zbuduje już nowej RP.

W środowisku naukowym wielu zwolenników idei budowania IV RP pod sztandarami PiS zajęło dziś pozycję wyczekującą. Profesor Zdzisław Krasnodębski już kilka miesięcy temu ostrzegł, że jeszcze nie stracił nadziei, ale jest tego bliski. Obudziła się profesor Jadwiga Staniszkis, która w wyborach lansowała PiS-owską wizję naprawy Polski. Po aferze taśmowej stwierdziła, że premier i jego koledzy "nie są lepsi od postkomunistów i niszczą wszelkie standardy". Profesor Zybertowicz jednak się nie poddaje. W końcu mało kto w Polsce może o sobie powiedzieć, że jest źródłem cytatów premiera i prezydenta.

Aleksandra Pawlicka

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)