Człowiek, który wykreślił Auschwitz z programu promującego Polskę, ma następcę. Konkurs był ustawiony?
O Polskiej Organizacji Turystycznej było ostatnio głośno. Dla niej - niestety. Wszystko przez ówczesnego prezesa POT Marka Olszewskiego. Jak zdecydował, zagraniczni goście nie odwiedzą KL Auschwitz, bo "chce położyć nacisk na promowanie tego, co cenne w naszej własnej kulturze". Za te słowa zapłacił stanowiskiem. Czarne chmury wciąż wiszą jednak nad instytucją. Wybór nowego szefa miał być bowiem ustawiony.
Organizacja pozbyła się Olszewskiego, ale nie kłopotów. Jak donosi "Gazeta Wyborcza", konkurs na nowego prezesa POT ciężko nazwać uczciwym. - Nie chcę mówić, że konkurs był ustawiony, więc skomentuję tylko: wyjątkowy zbieg okoliczności - podkreśliła osoba związana z Organizacją.
Konkurs na prezesa Polskiej Organizacji Turystycznej wygrał Robert Andrzejczyk. Co o nim wiadomo? Ostatnio pracował w Ministerstwie Sportu. Wcześniej był konsulem na terenie Malezji, Filipin i Brunei oraz radcą ds. ekonomicznych w ambasadzie w Kuala Lumpur. To również... bezpośredni podwładny Alicji Omięckiej, przewodniczącej zespołu, który oceniał kandydatów na prezesa POT.
Andrzejczyka wybrano bardzo szybko. Na stanowiskp prezesa POT zarekomendował go minister sportu Witold Bańka. Jego rzeczniczka Anna Ulman w rozmowie z dziennikiem zapewniła, że konkurs odbył się zgodnie z prawem - każdy, kto spełnił wymogi ustawowe, mógł się zgłosić, w tym pracownicy resortu. Zwycięzca jest jednak tylko jeden.
- Robert Andrzejczyk okazał się bezwzględnie najlepszym kandydatem, uzyskując najwięcej punktów podczas przeprowadzonej rekrutacji. Jako jedyny spośród kandydatów ma doświadczenie w dyplomacji, stopień naukowy oraz doświadczenie w służbie cywilnej i zarządzaniu finansami. (...) O konflikcie interesów nie może być mowy w sytuacji, gdy prezes POT podlega bezpośrednio ministrowi sportu. Znajomość resortu to dodatkowy atut! - tłumaczyła Ulman.
Dla osoby związanej z POT proces wyboru Andrzejczyka nie jest już taki przejrzysty. - CV nowego prezesa wygląda przyzwoicie, ale sam konkurs przypominał ordynarną ustawkę. 17 kandydatów przepytano w kilka godzin. To mało czasu, by rzetelnie ocenić doświadczenie, umiejętności i wizję każdego z nich - powiedziała "Gazecie Wyborczej". Nie jest w tej opinii osamotniona.
- Wszystko odbyło się w iście sportowym tempie. Do 11 września składaliśmy papiery, dwa dni później były już przesłuchania kandydatów. Każdy po kwadransie. Liczyłem, że zostanę zapytany o moją wizję promocji Polski albo o to, co chciałbym zmienić w dotychczasowej strategii. Nic z tego. Otrzymałem w zamian kilka podchwytliwych pytań dotyczących np. nazwiska byłego prezesa POT czy wiceministra odpowiedzialnego za turystykę. Kilka godzin później wyłoniono zwycięzcę. Czułem się, jakbym uczestniczył w jakiejś farsie - stwierdził z kolei jeden z konkurentów Andrzejczyka.
- Najbardziej zbulwersowało mnie, że wygrał podwładny szefowej zespołu oceniającego kandydatów - dodał.
Zamieszanie wokół słów Olszewskiego
Przypomnijmy, czym były prezes POT "zasłużył" sobie na wyrzucenie. "Gazeta Wyborcza" opublikowała jego komentarz dot. strategii na promocję Polski. Zasugerował, by z programu wizyty grupy dziennikarzy usunąć zwiedzanie Muzeum Żydów Polskich "Polin" w Warszawie, innym razem chciał wykreślenia KL Auschwitz.
Chcemy położyć nacisk na promowanie tego, co cenne w naszej własnej kulturze, pokazać nasz wielki wkład w rozwój Europy. Nie mam potrzeby eksponowania miejsc i zdarzeń związanych z historią innych narodów - w ten sposób tłumaczył się ze swojej decyzji.
Problemy POT nie są "świeże". Nie chodzi bowiem tylko o Olszewskiego czy Andrzejczyka. - Sytuacja w POT wygląda nie najlepiej. Od początku ubiegłego roku kierowało nią już pięciu prezesów. Szefowie zmieniają się co chwila, jeden z wybranych w ogóle nie podjął pracy. Polska wciąż ma jeszcze dobrą passę turystyczną, ale nic nie trwa wiecznie. Nad wizerunkiem trzeba pracować cały czas - podsumował w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" wieloletni pracownik POT.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"/WP