Członek, bez osłonek
Kim będą partyjni weryfikatorzy szeregów SLD? Na początek pod dziennikarską lupę "Gazeta Wrocławska" wzięła prominentnych
członków tego ugrupowania z zagłębia miedziowego. Bez trudu
ustaliła, że mogą być kłopoty ze znalezieniem arbitrów bez skazy...
28.07.2003 | aktual.: 28.07.2003 06:25
"W najbliższą środę zarząd krajowy przyjmie regulamin weryfikacji i jej kalendarz. Wskaże też ludzi odpowiedzialnych za nią w województwach. Słowem, od środy ruszamy" - zapewnia sekretarz generalny SLD, wałbrzyski poseł, Marek Dyduch.
"Rządzenie degeneruje. W Polsce nie ma instynktu państwowego. Lokalne sitwy, bo uciekałbym od słowa mafia, funkcjonują w większości polskich miast i miasteczek. Gruntem są związki nieformalne"- zauważył ostatnio minister spraw wewnętrznych i administracji, wiceprzewodniczący SLD, Krzysztof Janik.
Legnicką wizytę ministra obrony i partyjnego numeru jeden na Dolnym Śląsku, wiceprzewodniczącego SLD Jerzego Szmajdzińskiego, kończyły oklaski o intensywności i świeżości naci ubiegłorocznej pietruszki. "Możecie być pewni, że trafi to do gazety" - zauważył bohater spotkania z SLD-owską czołówką regionu. Godzinę wcześniej bez powodzenia próbował namówić swoich partyjnych kolegów do samooceny i dyskusji na temat zasad jakie powinny towarzyszyć weryfikacji szeregów. Odpowiedzią było grobowe milczenie. Z jednym wyjątkiem.
"Jurku. Mówiłeś, żeby nie powoływać się w naszej partii na znajomości z wyżej postawionymi, bo to patologia i oznaka słabości. Nie zgadzam się. Czy będę mogła powołać się na ciebie i powiedzieć naszym członkom w Legnicy, że my wszyscy jesteśmy uczciwi. Że nie musimy tworzyć +bloku ludzi uczciwych+" - te słowa rzeczniczki legnickiego SLD Anny Szefer ostatecznie zamknęły dyskusję. Sprawy kto, według jakich kryteriów i kogo ma weryfikować już nie podjęto.
Tymczasem o "weryfikatorów" może być trudno. Wielu członków SLD z legnickiego ma bowiem sporo "za uszami" i problemy, które windują ich na czołówki gazet w wielce kontrowersyjnym kontekście. Partyjni liderzy mają kłopoty nie tylko z etyką, ale (to już gorzej) także z wymiarem sprawiedliwości.
Ma je np. szef dolnośląskiego sądu partyjnego SLD Andrzej Krug. Co prawda, lubińska prokuratura umorzyła (z uwagi na "niską szkodliwość społeczną czynu") śledztwo w sprawie tajemniczego zaginięcia 50 tys. niemieckich marek z klubowej kasy Zagłębia Lubin (Krug był prezesem Sportowej Spółki Akcyjnej) za prawa do transmisji telewizyjnej pucharowego meczu z AC Milan, ale ma już nową zagwozdkę.
Prokuratura okręgowa będzie musiała rozstrzygnąć czy jej rejonowa odpowiedniczka słusznie umorzyła kolejne postępowanie karne związane z tą osobą. Chodzi o słynną w Lubinie sprzedaż jednej z kamieniczek w Rynku z czasów, gdy Krug był prezesem jej właściciela, gminnej spółki Mundo. Rzecz w cenie i nabywcy. Kamieniczka trafiła bowiem w ręce zaprzyjaźnionego z SLD (i posłem Ryszardem Zbrzyznym) przedsiębiorcy Mariana Urbaniaka, w cenie o 260 tys. zł niższej od ceny (niewiele wcześniejszego i bardzo wątpliwego) zakupu.
Naturalni liderzy lokalnego SLD, do jakich niewątpliwie należą parlamentarzyści, też nie mają czystych kart. Poseł Ryszard Maraszek będzie musiał pożegnać się z immunitetem, bowiem wrocławska prokuratura chce mu postawić zarzuty związane z jego bankową przeszłością w PKO BP i protekcyjnym działaniem na szkodę lubińskiej placówki, którą parę lat temu kierował.
Sporo problemów z etyką ma też jego legnicka koleżanka z sejmowej ławy. Posłanka Bronisława Kowalska, upomniana już raz przez Komisję Etyki SLD, była niedawno sprawczynią wyciszanego skandalu związanego z publicznym rzucaniem wyzwisk pod adresem kolegów, którzy odmówili jej mandatu na zjazd krajowy partii. Sprawa utknęła w partyjnym sądzie. Nigdy jednak partia nie zajęła się protekcyjnym (wykorzystującym lokalne układy i znajomości) spekulowaniem przez posłankę nieruchomościami, które "GWr" opisała w tekście "Kręci kasę"?.
Jesienią na ławie oskarżonych legnickiego sądu znajdzie się sekretarz miejskiej organizacji SLD Andrzej Szymkowiak. Prokuratura oskarża go o przestępstwo urzędnicze, dzięki któremu znany polkowicki biznesmen może bezkarnie i bezkoncesyjnie wydobywać żwir pod pretekstem budowy stawów rybnych.