Czego nie zrobiło BOR ws. wizyty w Katyniu?
Biuro Ochrony Rządu nie wykorzystało całego potencjału formacji do zabezpieczenia wizyty w Katyniu 10 kwietnia 2010 roku - pisze "Nasz Dziennik".
04.07.2011 | aktual.: 04.07.2011 07:21
Wszystko, co dotyczy zabezpieczenia wizyty prezydenta, powinno znaleźć się w teczce operacyjnej. Chodzi o informacje, kto zabezpiecza transport (czyli tzw. logistykę samochodową), strona rosyjska czy polska.
BOR dysponowało możliwością wydania na ten czas płk. Jarosławowi Florczakowi sprzętu zapewniającego łączność z pokładu samolotu. To procedura stosowana przy zabezpieczeniu wizyt VIP-ów: oficerowie BOR dzwonią do grupy na lotnisku z pytaniem, czy wszystko jest dopięte, a kolumna samochodów podstawiona.
Szefostwo Biura do tej pory nie wypracowało procedur zapewniających ciągłą łączność grupy ochraniającej z wyznaczonym do tego zadania oficerem funkcyjnym w Warszawie. Ścieżka działań jest uznaniowa i zależy od woli szefa grupy.
Szef BOR generał Marian Janicki, zamiast wytłumaczyć się z sekwencji działań, które podjął w celu zabezpieczenia ubiegłorocznej wizyty prezydenta w Katyniu, "brnie w kolejne mistyfikacje".
Najpierw przez wiele miesięcy zarzekał się, że funkcjonariusze BOR byli na płycie lotniska Smoleńsk Siewiernyj w kwietniu ubiegłego roku. Później przyznał jednak, że ich nie było. W piątek mówił, że na lotnisku miał czekać opancerzony mercedes klasy "S" z ekipą, która przyjechała wcześniej na rekonesans.
Jak wynika z zeznań i oświadczenia prokuratury, ekipa czekała w Katyniu, a nie w Smoleńsku.