Czego boi się Bronisław Komorowski?
Bronisław Komorowski ocalił stanowisko marszałka, ale znów zbierają się nad nim czarne chmury. Z przecieków z zeznań, które w prokuraturze składał poseł PO Paweł Graś, wynika, że Komorowski powiedział mu, iż płk Aleksander L. miał związki z rosyjskimi specsłużbami. Jeśli to prawda, oznaczałoby to, że marszałek Sejmu w celu zdobycia ściśle tajnego dokumentu państwowego – Aneksu do raportu o WSI – świadomie współpracował z osobą uwikłaną w kontakty z obcymi służbami.
09.12.2008 | aktual.: 09.12.2008 13:50
To niejedyny problem marszałka. Jak poinformowała „Gazeta Polska”, członkowie Komisji Weryfikacyjnej WSI przygotowali zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie o istnieniu związku przestępczego, utworzonego przez Bronisława Komorowskiego, szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofa Bondaryka, szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego Grzegorza Reszkę, wiceszefa sejmowej komisji ds. służb specjalnych Pawła Grasia i negatywnie zweryfikowanego oficera b. WSI, ppłk. Leszka Tobiasza. Celem przestępców, działających według autorów zawiadomienia wspólnie i w porozumieniu, miało być m.in. „nielegalne dotarcie do ściśle tajnego dokumentu państwowego – Uzupełnienia Nr 1 do Raportu Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej WSI, skierowanie na członków Komisji Weryfikacyjnej ścigania za przestępstwa korupcyjne, wykorzystania funkcjonariuszy ABW do popełnienia tych przestępstw, podżegania do ich popełnienia, a także innych nielegalnych działań wobec członków Komisji, tj. czynów określonych w art. 258 § 1 i 3
kk, zagrożonych karą pozbawienia wolności do lat 10”.
Szef ABW szoferem Tobiasza
W ubiegłym tygodniu pojawiły się nieoficjalne informacje dotyczące zeznań złożonych kilka dni wcześniej w Prokuraturze Krajowej przez wiceszefa komisji ds. służb specjalnych Pawła Grasia. Miał on podobno powiedzieć, że jesienią 2007 r. Bronisław Komorowski powiedział mu, jakoby płk Aleksander L. był współpracownikiem rosyjskich specsłużb. Zapytany o to przez prokuratorów szef ABW Krzysztof Bondaryk, miał zasłonić się tajemnicą służbową. Graś i Komorowski nie chcą rozmawiać z dziennikarzami na ten temat. Marszałek niejednokrotnie wypowiadał się, także dla „GP”, że do czasu zakończenia śledztwa w sprawie podejrzeń o korupcję w Komisji Weryfikacyjnej nie będzie udzielał na ten temat wywiadów. Zapytaliśmy o zeznania Grasia adwokata Wojciecha Sumlińskiego, Romana Giertycha, na którego wniosek prokuratura przesłuchała zarówno Grasia, jak i Bondaryka.
– Nie potwierdzam tej informacji ani jej nie zaprzeczam. Zdaję sobie sprawę, że to niezwykle ciekawy wątek. Prokuratura prowadzi czynności w sprawie przecieków ze śledztwa – powiedział Roman Giertych. Afera aneksowa zaczęła się od zatrzymania dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i byłego oficera WSW i WSI płk. Aleksandra L. pod zarzutem korupcji – mieli rzekomo oferować za pieniądze spółce Agora Aneks do raportu o WSI. A powołując się na znajomości Sumlińskiego wśród członków Komisji, obiecywać także za 200 tys. zł pozytywną weryfikację ppłk. Leszkowi Tobiaszowi. Z czasem okazało się, że dowodów korupcji członków Komisji prokuratura nie ma, natomiast coraz więcej faktów przemawia za tym, że była to prowokacja wobec Komisji.
Najpierw jednak odbyło się tajne spotkanie u marszałka Komorowskiego. Jak napisał „Nasz Dziennik”: „Nie spotkanie Bronisława Komorowskiego z Aleksandrem L [...], ale ściśle tajna narada marszałka Sejmu, szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, wiceszefa sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych Pawła Grasia (PO) i ppłk. Leszka Tobiasza, negatywnie zweryfikowanego oficera WSI. Tak w rzeczywistości wyglądał początek rzekomej afery korupcyjnej w Komisji Weryfikacyjnej WSI i związanego z nią śledztwa. Fakt owej zaskakującej narady ujawnił w trakcie prokuratorskiego przesłuchania Leszek Tobiasz. Te informacje potwierdza uczestniczący w owej naradzie poseł Paweł Graś”.
„Rzeczpospolita” ustaliła, że o sprawach, które poruszano na naradzie u marszałka Komorowskiego, zeznawał w prokuraturze także Bondaryk. Potwierdził on, jak pisała gazeta, że po zakończeniu spotkania u marszałka zawiózł ppłk. Tobiasza swoim autem do siedziby ABW. Towarzyszyli im oficerowie kontrwywiadu. Na miejscu Tobiasz złożył zeznania, od których rozpoczęło się śledztwo dotyczące podejrzenia o korupcję w Komisji Weryfikacyjnej.
Obawy Komorowskiego
W tzw. aferze aneksowej kluczową osobą jest marszałek Sejmu RP. Bronisław Komorowski mógł się obawiać Aneksu do raportu o WSI. Dlaczego? Już treść raportu z weryfikacji WSI wskazywała, że jego rozszerzenie może mieć istotne znaczenie dla przyszłości politycznej Komorowskiego. Chodzi o jego działalność w okresie, gdy pełnił funkcję ministra obrony narodowej. Komorowski wiedział, że weryfikatorzy sprawdzali wątki dotyczące działania fundacji Pro civili i inwestycji Komorowskiego w parabanku Palucha, które wskazywały na jego wcześniejsze bliskie związki z oficerami rozwiązanych WSI. To Komorowski, jako jedyny polityk PO, głosował w Sejmie przeciwko rozwiązaniu tej służby. W raporcie opisano, że na koncie Komorowskiego w Banku Palucha (przedsięwzięciu przypominającym pomysł Lecha Grobelnego – Bezpieczną Kasę Oszczędności, na której oszukał on tysiące ludzi) pojawiła się bardzo duża jak na owe czasy kwota 250 tys. marek.
– W jaki sposób wszedł w jej posiadanie i na jakiej zasadzie po jej utracie w tym banku próbował odzyskać gotówkę, angażując oficerów kontrwywiadu WSI – marszałek dotąd nie wyjaśnił – mówi były urzędnik MON. – W ministerstwie mówiło się, że Komisja Weryfikacyjna interesowała się też szefami WAT, którzy w imieniu uczelni zawierali różnego rodzaju umowy handlowe z fundacją Pro civili opiewające łącznie na co najmniej 400 mln zł, zajmowała się również akceptacją tych transakcji przez MON. Były to nie do końca jasne operacje – dodaje.
Czy to przypadek, że ABW dokonała przeszukań właśnie w mieszkaniach członków Komisji Weryfikacyjnej: Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka, którzy zajmowali się Pro civili, WAT i innymi interesami WSI? Po opublikowaniu raportu powszechnie mówiło się, że Komisja zajmowała się dalej sprawą Pro civili i innych wojskowych inwestycji, m.in. prywatyzacji wojskowych sklepów w Warszawie, przekazywania przez MON gruntów należących do instytucji wojskowych (np. szpitala przy ul. Szaserów w Warszawie) do Agencji Mienia Wojskowego, która z kolei odsprzedawała je wybranym deweloperom warszawskim, wykazując jednocześnie w swoich bilansach rocznych straty. Lub wnosiła grunty jako aport do spółek, na czym tracił skarb państwa. Wiele z tych nieprawidłowości stwierdziła NIK po kontroli działalności AMW przeprowadzonej w latach 2002–2005.
– Minister Komorowski w 2002 r. bronił w Sejmie interesów Agencji, argumentując, że straty AMW spowodowane są dekoniunkturą gospodarczą, a nie błędnymi decyzjami – mówi były urzędnik MON. Weryfikatorzy komisji Macierewicza sprawdzali, na ile decyzje MON w tych sprawach były zasadne i na ile miał z nimi związek minister Komorowski. Na przykład, czy miał wpływ na decyzję dotyczącą gruntów należących do wojskowego klubu sportowego Legia, które przejęła spółka Pol-Mot, kierowana przez byłych oficerów SB.
Protegowani ministra
Komorowski, jak mówi Macierewicz, wiedział o operacjach handlu bronią WSI z arabskimi terrorystami, a także sprzedaży broni mafii rosyjskiej. Marszałek zaprzecza, że osłaniał działalność WSI. Macierewicz utrzymuje, że to Komorowski mianował szefem kontrwywiadu płk. L. Jaworskiego, który niszczył prasę podziemną, rozpracowując m.in. „Wiadomości” – pismo NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze, inwigilował Ryszarda Bugaja, tropił „obce pochodzenie” członków opozycji, zakładał podsłuchy, werbował agenturę. To na skutek działań Jaworskiego w więzieniu znalazła się m.in. Hanna Rozwadowska, kierująca logistyką „Wiadomości”. Wysokie stanowiska otrzymali za Komorowskiego także inni zasłużeni w stanie wojennym, jak płk Janusz Sekuła. Ci ludzie w latach 90. rozpracowywali rząd Jana Olszewskiego, podsłuchiwali, podglądali i osaczali siecią agentów Radosława Sikorskiego i Janusza Szpotańskiego.
– To w wyniku rekomendacji Komorowskiego w 1990 r. minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski mianował szefem jednej z delegatur UOP późniejszego szefa WSI – byłego dowódcę kompanii czołgów, przygotowanej do pacyfikacji kopalni „Wujek”, który do pacyfikacji zgłosił się jako ochotnik – mówi były urzędnik MON. Wyjaśnienie tych wątków mogło znaleźć się w Aneksie. Marszałek mógł również interesować się Aneksem w związku z przetargami na zakup sprzętu dla wojska w latach 1999–2001, wokół których było dużo kontrowersji, podobnie jak w związku z oskarżeniami o korupcję byłego zastępcy ministra Komorowskiego, Romualda Szeremietiewa i jego asystenta Zbigniewa Farmusa.
– Marszałek wiedział, że Komisja Weryfikacyjna przesłuchała oficerów WSI prowadzących operację wobec Szeremietiewa, a przecież to on jako minister musiał zatwierdzić ramowy plan działań, w wyniku których zamierzano doprowadzić do usunięcia Szeremietiewa z MON – mówi były urzędnik MON. W październiku 2007 r. Komisja przesłuchała kilku szefów specsłużb i ministrów, m.in. Szmajdzińskiego, Siemiątkowskiego, Dukaczewskiego i Szeremietiewa. Wezwała też Komorowskiego, ale nie stawił się. I znów zbieg okoliczności – w zespole roboczym, mającym wysłuchiwać jego zeznań, obok szefa Komisji Antoniego Macierewicza mieli zasiadać Bączek i Pietrzak, którzy śledzili jego związki z oficerami WSI. Po rozpoczęciu przez prokuraturę i ABW w czerwcu 2008 r. działań wobec Bączka i Pietrzaka ppłk Maciej Smojlik, żołnierz b. WSI, który kilka miesięcy wcześniej składał przed nimi wyjaśnienia w związku z weryfikacją, odebrał im, a także Antoniemu Macierewiczowi certyfikat dostępu do informacji niejawnych.
Śmierdzące jajo z kosza PO
- Być może marszałek wiedząc, że nie ma możliwości zatrzymania procesu opracowania Aneksu, chciał dotrzeć do zawartej w nim wiedzy, aby móc przygotować linię obrony – zastanawia się informator gazety.
W końcu października 2007 r. do marszałka dotarł dobrze mu znany płk Aleksander L. i powiedział o możliwościach dotarcia do Aneksu. Gdy w listopadzie 2007 r. doszło do kolejnej rozmowy z Komorowskim, L. nie wiedział, że wcześniej ze skargą na niego przyszedł do Komorowskiego – ppłk Tobiasz, mówiąc, że L. kieruje grupą przestępczą mającą czerpać zyski z obietnic załatwienia pozytywnej weryfikacji. – Podobno Tobiasz dał L. jakąś kwotę jako zadatek za pozytywne zweryfikowanie jego osoby, co L. obiecywał mu załatwić – mówi informator "Gazety Polskiej". – Komorowski nadal nie wiedział, czy L. może zdobyć Aneks, wiedział jednak, że wziął pieniądze od swojego kolegi ze służby, Tobiasza. Wówczas marszałek zadzwonił do szefa ABW Krzysztofa Bondaryka i posła Pawła Grasia, aby się poradzić w nietypowej sprawie. W końcu listopada doszło do narady u Komorowskiego. Bondaryk przejął sprawę w swoje ręce, uruchamiając w ABW dwie sprawy. Jedną, której celem było rozpracowanie Komisji Weryfikacyjnej, drugą mającą potwierdzić
jej skorumpowanie – dodaje informator. Wówczas, jak mówi, Tobiasz złożył doniesienie w prokuraturze o podejrzeniu korupcji w Komisji i podjął współpracę z ABW. W czerwcu 2008 r. funkcjonariusze tej służby przeszukali mieszkania Bączka i Pietrzaka, a także L. i Wojciecha Sumlińskiego, szukając tajnych dokumentów z Aneksu.
– Wiceszef ABW Jacek Mąka na odprawach przed akcją krzyczał: „musicie działać tak, aby się was bali” odnosząc się do ewentualnego udziału mediów w sprawie, ponieważ funkcjonariusze mieli zatrzymać dziennikarza. To dlatego posunęli się do wydania polecenia ściągnięcia spodni przez dziennikarza „Misji specjalnej” obecnego w trakcie przeszukania domu Bączka – mówi informator. Według niego współpracę z ABW podjął też płk L. Pojawia się pytanie, czy L. zgodził się na współdziałanie z ABW w sprawie korupcji Komisji Weryfikacyjnej, gdyż bał się, że mogą być wyciągnięte jego związki z rosyjskimi specsłużbami? Dziś, po kilku miesiącach śledztwa, planiści i uczestnicy prowokacji przeciwko Komisji Weryfikacyjnej gubią się w zeznaniach, nie mogąc uzgodnić nawet daty tajemniczej narady u marszałka. Niektórzy, jak Paweł Graś, nie chcą mieć już z tą sprawą nic wspólnego. Niemały kłopot ma prokuratura. Dowodów korupcji w Komisji Weryfikacyjnej nie ma, a postawienie zarzutów Komorowskiemu oznaczałoby polityczne tornado, nie
tylko w Platformie.
Leszek Misiak