Czasem słońce, czasem deszcz
Ponad połowa z nas narzeka na pogodę. Obwinia się ją o wywoływanie bólów głowy, senności, depresji.
Lekarze jednak coraz częściej przekonują, że to tylko autosugestia i dobry temat do rozmowy.
22.09.2005 | aktual.: 22.09.2005 09:56
Maria Papadopoulos, 36-letnia Greczynka, która cztery lata temu zamieszkała w Krakowie, w sprawach pogody musiała sporo nadrobić. – W telewizji codziennie mówili: „ciśnienie rośnie”, „ciśnienie spada”, a ja nie miałam pojęcia, co oznacza to słowo, które do tego tak trudno jest wymówić – śmieje się. Jeszcze bardziej zdziwiło ją, kiedy zwierzyła się teściowej, że nie ma siły pisać listu do domu, bo strasznie chce jej się spać. „Ciśnienie” – usłyszała. – Myślałam, że chodzi jej o moje lenistwo. Ale dziś to ja tłumaczę wszystko niżem i wyżem – przyznaje. Usprawiedliwiania się temperaturą albo wilgotnością powietrza nauczyli ją Polacy.
Wrześniowe badania SMG/KRC pokazują, że aż 61 proc. Polaków przyznaje się do meteoropatii. Potwierdza to Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Ponad połowa z nas uskarża się na dolegliwości fizyczne i psychiczne związane ze zmiennością aury. Przez deszcz, ochłodzenie albo zmianę ciśnienia cierpimy na bóle głowy (62 proc.), a w pracy tłumaczymy się ospałością (37 proc.). Do tego dochodzi ciągłe uczucie zmęczenia (35 proc.), którego nie możemy się pozbyć, bo przez pogodę mamy przecież pogorszony nastrój psychiczny (30 proc.). Poza tym narzekamy na drażliwość (24 proc.), trudności z koncentracją (15 proc.) i permanentne uczucie rozbicia psychicznego (12 proc.). U niektórych występuje nawet apatia (7 proc.). Co na to lekarze? – Z medycznego punktu widzenia pogoda nie ma znacznego wpływu na funkcjonowanie organizmu – twierdzi Irena Kowalska, lekarz pierwszego kontaktu. Meteoropatia nie jest jednostką chorobową. Mimo to czasami wydaje się, że za sznurki nie pociągamy my, ale aura.
– Wielu moich pacjentów skarży się na pogorszenie nastroju wywołane zmianą pogody, ale często prawdziwa przyczyna jest inna – mówi Magdalena Kluczyńska, psycholog społeczny. – My, Polacy, wykazujemy niezwykłą tendencję do narzekania na złą pogodę, wolimy nawet zajmować się pogodą niż polityką. To u nas popularniejszy temat – przyznaje dr Anna Giza-Poleszczuk, socjolog z Instytutu Socjologii UW. – Mam znajomych Holendrów. Gdy mówię im o meteoropatii, zdziwieni pytają, co to za choroba. W Holandii nie występuje, a przecież jej mieszkańcy żyją w depresji – śmieje się socjolog.
Polakom po prostu wypada orientować się w prognozach pogody, tak samo jak wypada być na bieżąco z prognozami wyborczymi i nowinkami ze świata kultury. Dlatego programy o zjawiskach atmosferycznych cieszą się dużym zainteresowaniem. Według AGB Nielsen Media Research pogodę na pierwszym kanale TVP ogląda prawie co dziesiąty Polak powyżej czwartego roku życia. To, co prawda, trzy razy mniej niż rekordowy odcinek serialu „M jak miłość”, ale prawie tyle, ile jest widzów obserwujących z zapartym tchem losy bohaterów „Klanu”. Na prognozę w TVN codziennie czeka prawie 2 mln widzów, czyli 5 proc. Polaków, a Polsat przyciąga kolejne 2,5 mln, czyli prawie 3 proc. z nas. Zainteresowanie jest na tyle duże, że powstał tematyczny kanał o pogodzie – TVN Meteo ma ponad 4,3 mln widzów. Wielu z nich, tak jak 24-letnia Katarzyna Dobrzańska, ogląda przynajmniej dwie prognozy z rzędu. Chce się upewnić, czy następnego dnia aura będzie korzystna, czy nie. – Codziennie oglądam pogodę – przyznaje Kasia. – W zależności od zapowiedzi
moje życie układa się bądź na plus, bądź na minus. Jeśli wiem, że będzie ciepło, czuję przypływ optymizmu i następnego dnia od razu wstaję prawą nogą.
Czy to przypadkiem nie samospełniające się proroctwo? Jednak psychologowie przyznają, że pogoda, a raczej warunki klimatyczne mają też mniej iluzoryczny wpływ na naszą psychikę. Słabe jesienne nasłonecznienie może wywołać sezonową depresję. Oczywiście u tych, którzy mają też inne powody do załamania. Szwedom i Norwegom zaleca się nawet korzystanie z solarium w okresie jesienno-zimowym. Ostatnio sprawami pogody zainteresowali się też lekarze. Ośrodki medyczne we Freiburgu i w Wiedniu wprowadziły nawet specjalne procedury leczenia uwzględniające wrażliwość pacjentów na stan atmosferyczny. Powoli rodzi się nowa gałąź nauki – biometeorologia, w której biolodzy, meteorolodzy i medycy próbują odkryć związki między samopoczuciem człowieka a aurą. Jednak w Polsce pozostaje to bardziej kwestią obyczajów niż zdrowia.
Na świecie jesteśmy znani jako prawdziwi znawcy meteorologicznej terminologii. Kiedy niezrozumiałe skomplikowane formułki wypowiada prawnik lub psycholog, zwykli ludzie określają to mianem bełkotu. Socjologowie zarzucają im do tego posługiwanie się „kodami ograniczonymi”. Kiedy jednak mówimy o frontach atmosferycznych, chmurach cumulusach i ciśnieniu, sprawa jest jasna. To zwykła wymiana zdań. Zaskoczyło to Kevina Rutherforda, 45-letniego menedżera z warszawskiego British Council, który mieszka w Polsce od 12 lat. Po przyjeździe w ogóle nie rozumiał skomplikowanych wykresów pokazywanych przez pogodynkę. – W Anglii nie przedstawia się tylu technicznych szczegółów – przyznaje. Rutherford, chcąc nie chcąc, przeszedł więc przyspieszony kurs meteorologii.
– Dużo podróżowałem, ale dopiero w Polsce usłyszałem o związku ciśnienia z pogodą i jego wpływie na samopoczucie – dziwi się Rutherford. W Japonii też jest zmienna aura, ale nie przekłada się na rozmowy o humorze. Zbytnie narzekanie na pogodę dotyczy przede wszystkim kręgu kultury zachodniej i mieszkańców miast. Najchętniej przenieślibyśmy klimatyzatory z zamkniętych pomieszczeń do otwartej przestrzeni. Wtedy moglibyśmy regulować temperaturę i nie musielibyśmy martwić się psującą nasz wizerunek przepoconą koszulą. – Dla Peruwiańczyków nie ma większego znaczenia, czy pada deszcz, czy świeci słońce. To zależy od natury, a z nią należy żyć w zgodzie – tłumaczy Luis A. Vilablanca, misjonarz i pielęgniarz z Peru od trzech lat mieszkający w Polsce.
Trudno się jednak dziwić spadkom samopoczucia, kiedy oblewa nas brudna woda z kałuży, w autobusie otaczają mokrzy ludzie, a niebo jest ciągle szare. – Środowisko, w którym żyjemy, marnie nas chroni przed pogodą – tłumaczy dr Anna Giza-Poleszczuk. – Gdyby nie było dziur w ulicach, samochody nie opryskiwałyby nikogo błotem. Jakość życia wpływa bowiem na postrzeganie uwarunkowań pogodowych: im wyższa, tym łatwiej nie zwracać na nie uwagi. Jest jeszcze jedno socjologiczne wytłumaczenie złego humoru związanego z nadejściem jesieni. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale nawet taka zwykła rzecz jak parasol odcina nas od innych ludzi. Jest izolatorem, który zamyka przed nami świat. Zła pogoda zamyka nas w domach. Podświadomie czujemy się przez to bardzo osamotnieni. Chłód, deszcz i brak światła powodują, że nasze złe samopoczucie nieświadomie zamienia się w ból fizyczny. A o to oskarżamy już aurę. Narzekanie na nią wbrew pozorom pozwala na pewien luz. – Według badań jako naród jesteśmy nieuleczalnymi optymistami.
Potrafimy odnaleźć się w każdej sytuacji. Im trudniejsza, tym bardziej entuzjastycznie się mobilizujemy – opowiada Giza-Poleszczuk. Polacy lubią zrzucać odpowiedzialność na czynniki zewnętrzne, choćby deszcz. W ten sposób odseparowują się od tego, co im nie pasuje. A po rytuale narzekań mogą się zająć tym, na co naprawdę mają ochotę.
Nasz organizm odbiera różne komunikaty z otoczenia i na ich podstawie uruchamia mechanizmy przystosowawcze. Jeśli odczuwa chłód i brak światła, to psychika odbiera to jako melancholię. Dziś bardziej nam to przeszkadza, ale kiedyś służyło do obrony. Na przykład jako sygnał dla koczowniczych plemion, które dzięki temu nie ruszały jesienią na długie wyprawy. Pobudzenie i sygnał do wędrówki przychodziły dopiero wiosną.
Vilablanca też przyznaje, że przed burzą czasami boli go głowa, ale określa to jako „polskie przekazywanie samopoczucia”. „Jeśli czuję się źle, muszę to koniecznie powiedzieć następnej osobie, żeby poczuć się lepiej”. Jednak rozmówca po chwili też zaczyna narzekać na łamiące kości albo rwące nogi. Niezależnie od tego, czy odczuwa to naprawdę. I w tym tkwi sedno sprawy.
– Polacy narzekają, żeby podnieść swoją wartość w oczach innych. Narzekanie ma u nas swoistą kulturową wartość, a pogoda stanowi do tego dogodny pretekst – mówi psycholog Magdalena Kluczyńska. Dlatego jeśli podczas rozmowy z sąsiadką stwierdzimy, że co prawda pada, ale wszystko jest dobrze, możemy przez sąsiadkę zostać uznani za gbura. Jeśli natomiast powiemy, że pada i przez to od dwóch dni boli nas głowa, a do tego mamy depresję, nasze notowania wzrosną. Temperatura to pretekst do „small talk”, grzecznościowej wymiany zdań, również w zmiennej pogodowo Anglii, ale tam na temperaturze się kończy. Nie wolno przejść do chorób i dolegliwości, które jej rzekomo towarzyszą.
Chciałoby się mieszkać w ciepłych krajach? Cóż, znając naszą miłość do narzekania na pogodę, nawet w tropikach znaleźlibyśmy klimatyczny pretekst do biadolenia. A jeśli nie, aż strach pomyśleć, co by się stało.
Patrycja Guevara Popławska
Maja Gawrońska