Czarna niedziela na Starówce. Wybuch "czołgu-pułapki" zabił setki warszawiaków
Przez kilkanaście sekund od wybuchu panowała cisza, podczas której chmura dymu przesłoniła ul. Kilińskiego. Kiedy z góry spadł powyginany eksplozją wrak Borgwarda i ostatnie ludzkie szczątki, dopiero wtedy w niebo uderzył krzyk przerażenia ocalałych i jęki rannych. Cała ulica usłana była zwłokami, fragmentami ludzkich strzępów i mazią krwawego błota. Siła wybuchu była tak wielka, że niektóre szczątki ciał wtłoczyła w pobliskie kamienice tworząc makabryczne płaskorzeźby z kończyn i głów - pisze Szymon Nowak w artykule dla WP.
12.08.2015 14:42
Przed południem, w niedzielę 13 sierpnia 1944 r. pod powstańczą barykadę na ul. Podwale podjechały od strony Placu Zamkowego dwa niemieckie pojazdy pancerne. Większy pojazd - działo pancerne StuG 40 oddało jeden strzał stronę powstańczych stanowisk i przepuściło drugi, mniejszy pojazd. Był on wyglądem zewnętrznym zbliżony do tankietki - poruszał się na gąsienicach i nie miał wieżyczki ani uzbrojenia. Dziś wiemy, że pod polską barykadę nie podjechał żaden czołg, tylko ciężki transporter ładunków wybuchowych Borgward B IV. Ale wówczas dla żołnierzy Powstania była to broń zupełnie nieznana, którą Niemcy ściągnęli do Warszawy trzy dni wcześniej.
Transporter podjechał pod powstańcze stanowiska, wykonał kilka nieporadnych manewrów i zatrzymał się tuż pod samą barykadą. Dopiero wtedy zareagowali Polacy, obrzucając wrogi pojazd butelkami z benzyną. W tym samym czasie z akcji wycofał się niemiecki StuG 40. Kiedy na pancerzu Borgwarda pojawiły się płomienie, wyskoczył z niego kierowca i nie ostrzelany przez nikogo zdołał uciec. Któryś z powstańców krzyknął, by ugasić słaby ogień i po kilku minutach płomienie zostały zdławione. I dopiero wtedy do żołnierzy harcerskiej kompanii batalionu Gustaw z Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW), którzy obsadzali powstańczą barykadę, dotarła konkluzja, że właśnie zdobyli nieprzyjacielski czołg!
Chociaż strzelał niemiecki cekaem z wieży zegarowej zrujnowanego zamku, powstańcy przeprowadzili pierwsze oględziny zdobytego pojazdu. Kiedy na miejscu zdarzenia pojawił się dowódca kompanii ppor. Wojciech Pszczółkowski "Kostka", rozkazał wykonać jeszcze jedno rozpoznanie niemieckiego transportera. Powstańcy, którzy byli w środku stwierdzili, że pojazd nie posiada uzbrojenia, służy prawdopodobnie do przewozu amunicji oraz że znajduje się w nim radiostacja.
Defilada
Meldunki o zdobyciu czołgu dotarły do dowódcy batalionu kpt. Ludwika Gawrycha "Gustawa" oraz dowódcy odcinka mjr. Stanisława Błaszczaka "Roga". Kpt. "Gustaw" chyba przeczuwał możliwość podstępu, gdyż nakazał pozostawienie zdobyczy na miejscu, a nawet wycofał obsadę barykady kilkadziesiąt metrów w głąb stanowisk. Natomiast mjr "Róg" prawdopodobnie od razu uwierzył w wielki sukces swoich żołnierzy, gdyż wystosował taki oto meldunek do dowódcy obrony Starówki płk Karola Ziemskiego "Wachnowskiego": "W godzinach popołudniowych mały czołg rozpoznawczy w rejonie barykady Podwale zatrzymałem. (...) Wieczorem częściowo rozbiorę barykadę i wprowadzę czołg. Czołg jest na chodzie".
Około godz. 16 na Podwalu zjawiło się kilku powstańców, oddelegowanych przez mjr. "Roga" do uruchomienia pojazdu i wprowadzenia go na zajęty przez powstańców teren. Według jednej wersji, żołnierze należeli do Dywizjonu Pancernego "Młot". Według innej, powstańcy ci byli z kompanii motorowej "Orlęta" Zgrupowania "Gozdawa". Udało się im uruchomić transporter i wykonać kilka manewrów. Żołnierze z baonu Gustaw rozebrali barykadę, a pojazd wjechał na polskie Stare Miasto. Praktycznie od początku przejazd zdobytego Borgwarda przekształcił się w radosną manifestację. Kilka osób siedziało na pancerzu, a powstańcy i cywile szli za nim coraz większą gromadą. Pojazd pojechał w Rynek Starego Miasta, pod kwaterę mjr. "Roga", który wyszedł pogratulować powstańcom zdobyczy. Tłum wokół pojazdu gęstniał. Kiedy transporter ruszył w dalszy objazd, kroczyło za nim już kilkaset ludzi. Zdobycie pancernego pojazdu stało się wielkim świętem tej części Starówki, manifestacją radości i zwycięską defiladą. Dalszy przejazd ulicami:
Nowomiejską, Podwale i Kilińskiego poprzedzał powstaniec z biało-czerwoną flagą, a pragnienie zobaczenia polskiego "czołgu" przyciągało powstańców, cywilów i najmłodszych.
Wrak pojazdu Borgward B IV po eksplozji fot. Wikimedia Commons
Janusz Wałkuski, wówczas 10-letni chłopak wspominał: "Nas interesowało głównie jak na niego wejść! Antkowi, który był starszy i większy ode mnie, udało się wdrapać na górę - mnie niestety nie! Silnik już zawarczał, wyrzucając z siebie kłęby spalin - czołg miał za chwilę ruszyć, a ja w żaden sposób nie mogłem się na nim zaczepić! Wreszcie noga moja znalazła na czymś oparcie, ręką chwyciłem krawędź pancerza, za drugą ujął mnie pan Józio, który mieszkał w sąsiedniej piwnicy i jechałem! Jechałem na czołgu! Radość moja nie trwała jednak długo. Przy zwrocie z Podwala w Kilińskiego, obsunęła mi się noga, zawisłem na rękach i mimo rozpaczliwej walki o utrzymanie się na czołgu - odpadłem!"
Godzina 18:05
Zdobyty Borgward skręcił w ul. Kilińskiego, ale zaraz zatrzymała go niewielka barykada. Od razu powstańcy zabrali się do jej częściowej rozbiórki, aby zrobić przejazd dla transportera. W tym miejscu zebrał się naprawdę wielki tłum ludzi. Część już wcześniej słuchała tutaj radia i muzyki puszczanej z płyt. Kwaterujący w pobliskich kamienicach żołnierze powychodzili zobaczyć zdobycz lub wyglądali z balkonów i okien. Z ul. Podwale podszedł dodatkowo kondukt żałoby idący za trumną, mimowolnie powiększając zgromadzenie.
Było kilka minut po 18, kiedy transporter spróbował pokonać pomniejszoną barykadę. To właśnie wtedy z jego przodu odpadła wielka skrzynia w kształcie trapezu i zsunęła się przed pojazd. Prawdopodobnie kierowca zmieniając biegi nieopatrznie pociągnął za dźwignię zwalniającą skrzynię z ładunkiem wybuchowym. Kilku mężczyzn próbowało podnieść ciężar i z powrotem umieścić go na pancerzu, sądząc, że skrzynia stanowi integralną część "czołgu".
I wtedy nastąpił wybuch, straszna eksplozja - błysk jaskrawego ognia wraz z potwornym wstrząsem akustycznym i podmuchem o niespotykanej sile. W jednej chwili zmieniła się sceneria ulicy. Zniknęli zgromadzeni najbliżej powstańcy i cywile. Nie było już młodych chłopców siedzących na pancerzu, powstańca z biało-czerwoną flagą i matek z dziećmi. Ulica Kilińskiego i Podwale zmieniła się w morze bezkształtnej masy ciał, kadłubów bez głów i kończyn, ludzkich szczątków. Siła wybuchu była tak wielka, że fragmenty ludzkich ciał i rozbryzgi krwi pokryły frontony kamienic do wysokości trzeciego piętra. Kilka budynków było zniszczonych, a w bramie przy ul. Kilińskiego 3 wybuchł pożar od zgromadzonych tam butelek z benzyną. Wypalony i powyginany kadłub Borgwarda został odrzucony o kilkadziesiąt metrów, a szczątki ciał znajdowano później nawet w odległości kilkuset metrów od miejsca eksplozji. Rannych znoszono do szpitali powstańczych na Kilińskiego, na Długiej numer 7 i na Podwalu, a specjalne posterunki wstrzymywały
cywilów próbujących szukać pośród ofiar swoich bliskich.
Po wybuchu
Tylko relacje świadków mogą oddać okropność tego zdarzenia.
Janusz Wałkuski: "Nie było nic widać... Kurz i dym... Przewróciłem się na czymś śliskim - to były strzępy ludzkich ciał... (...) Zmasakrowane, porozrywane ciała układano, gdzie tylko był kawałek wolnego miejsca... Wszędzie słychać było płacz i krzyki... Wszystko wokół zbryzgane krwawą mazią... Rumowisko osuniętych ścian, powyginane, rozrzucone żelastwo czołgu..."
Ppor. Wojciech Pszczółkowski "Kostka": "Cała ulica w pyle, gdzieniegdzie zaczątki pożaru, szczątki ludzkie leżące na całej długości Kilińskiego od Podwala do Długiej lub przyklejone do ścian domów. (...) Siła wybuchu była tak znaczna, że wyrzucała ludzi z balkonów na bruk i tym należy tłumaczyć tak znaczne straty. Aby zapobiec epidemii, domy i cała ulica były w pierwszej fazie akcji ratunkowej czyszczone z ludzkich szczątków drewnianymi szuflami do zbierania śniegu w czasie zamieci."
Harcmistrz Witold Sawicki "Andrzej": "Nagle serce ścisnęło mi się ciężkim przeczuciem. Pod murem domu na chodniku leżały czarne berety. Jeden, drugi, piąty - liczyłem. Były to berety chłopców z plutonu łączników. Ich właściciele znikli. Dosłownie. Bez śladu. Zbierałem te żałosne szczątki po naszych dzieciakach. Nie czułem nic."
Janina Gruszczyńska-Jasiak "Janka", "Porzędzka": "Powietrze było kompletnie szare - tyle było w nim pyłu - i był straszny odór spalonej krwi, spalonego ciała z trotylem. (...) Jezdnia była zasłana ludzkimi szczątkami, mazią - krwią zmieszaną z popiołem. Kości leżały wypreparowane jak w laboratorium. Na przykład kości kręgosłupa, widziałam poszczególne kręgi. Na ścianach były przylepione mózgi, kawały mięsa. Potem przybiegli chłopcy z łopatami i wykopali doły. (...) Łopatami zgarniano mięso do kubłów i tam wrzucano."
Podsumowanie
Niemożliwością było (a jest i dziś) dokładne policzenie ofiar wybuchu niemieckiego transportera. W publikacjach pojawiają się różne szacunkowe liczby - od 50 do 500 zabitych. Historyk Robert Bielecki określił liczbę polskich strat na około 300 zabitych, przy czym ustalił imiona i nazwiska lub tylko pseudonimy 210 osób. I to jest chyba najbardziej prawdopodobna skala ofiar "czarnej niedzieli" 13 sierpnia. Rannych lub kontuzjowanych należałoby szacować na tyle samo lub więcej.
Zaraz po katastrofie w powstańczej Warszawie panowało przekonanie, że Niemcy celowo podrzucili Polakom czołg nafaszerowany materiałami wybuchowymi. Według ówczesnych warszawiaków był to taki rodzaj "Konia Trojańskiego", który po wprowadzeniu za barykady miał zniszczyć jak najwięcej ludzkich istnień. Po analizie wszystkich wydarzeń tamtej fatalnej niedzieli, odrzuciłbym tezę o "czołgu-pułapce". I choć podczas Powstania Warszawskiego Niemcy z premedytacją wymordowali dziesiątki tysięcy Polaków, to akurat w tym przypadku bardziej chodziło im chyba o wysadzenie barykady. Ogień na pancerzu wypłoszył kierowcę, który nie zrzucił skrzyni z ładunkiem i nie wycofał transportera. Spanikowany Niemiec uciekając z płonącego pojazdu nie uruchomił również zapalnika czasowego. Nie zadziałał też detonator radiowy mogący wysadzić pojazd na odległość. Dość powiedzieć, że dla naszych wrogów również ta broń stanowiła wtedy nowość. Wybuch Borgwarda na Starówce wiązał się z kilkoma bezmyślnymi decyzjami powstańców i splotem szeregu
nieprzewidzianych przypadków. Niestety wydarzenie to kosztowało życie zbyt wielu ofiar spośród żołnierzy Powstania i cywilów.
Szymon Nowak dla Wirtualnej Polski