Cudze chwalicie, swojego nie doceniacie
Komisja Europejska ogłosiła rok 2006 Europejskim Rokiem Mobilności Pracowników. Projekt ma na celu podniesienie stanu świadomości pracowników w kwestii przysługujących im praw, wymianę doświadczeń i rozwój mobilności geograficznej (występuje również mobilność zawodowa, która nie jest związana ze zmianą miejsca pobytu - przyp. aut.).
23.03.2006 14:05
Przede wszystkim jednak, inicjatywy związane z przedsięwzięciem zmierzają do zminimalizowania problemu nierówności na terenie Unii Europejskiej. Chodzi zarówno o duże dysproporcje pomiędzy biednymi a bogatymi regionami, jak i o zróżnicowane zasoby wysoko wykwalifikowanej kadry. Ten ostatni aspekt nabiera ostatnio coraz większego znaczenia. Każdy kraj szczyci się szeregami specjalistów i chętnie promuje ich osiągnięcia na arenie międzynarodowej. W Unii Europejskiej wybitne osobistości mają duże szanse na rozwój i wymianę doświadczeń dzięki badaniom, systemom szkoleń i stypendiów. Dlatego też coraz trudniej jest państwom zatrzymać swoich specjalistów, a pojęcie mobilności niewątpliwie sprzyja ich odpływowi.
Polacy od 1 maja 2004 roku mogą korzystać ze swobód gwarantowanych członkom Unii Europejskiej, w tym z możliwości podejmowania legalnej pracy na jej obszarze. Wprawdzie okresy przejściowe są do 2009 roku barierą w pełnym rozwoju zawodowym, jednak nowe państwa członkowskie (z wyjątkiem Malty) oraz trzy kraje tzw. „starej Unii“ (Wielka Brytania, Szwecja i Irlandia) już teraz są otwarte na przypływ pracowników. Dla państw borykających się z problemem bezrobocia mobilność pracowników jest rozwiązaniem polepszającym ich sytuację na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, obywatele są czynni zawodowo i nie zasilają szeregu krajowych bezrobotnych. Po drugie, pracownicy Ci nabierają nowych doświadczeń i wzbogacają potencjał kraju. Oprócz tego, są oni bardziej otwarci na zmiany wykonywanego zawodu, a mobilność zawodowa skutkuje powstawaniem nowych miejsc pracy i nieustanną fluktuacją.
Ten idealny obraz wzajemnych zależności i likwidacji dysproporcji jest kuszący zarówno dla pracowników, jak i pracodawców. Jego efektywność zależy nie tylko od czynników politycznych i ekonomicznych na obszarze Unii, ale także od wewnętrznych mechanizmów w poszczególnych państwach. Sytuacja rysuje się następująco. Jak dotąd poziom migracji wzrósł w bardzo umiarkowanym stopniu, nie zakłócając sytuacji na rynkach pracy UE, w tym również w Polsce. Otwarcie rynków pracy nie doprowadziło do masowych migracji zarobkowych z Polski i innych nowych państw członkowskich, czego obawiały się państwa „starej” Unii. Niezależnie od liberalizacji przepływu nadal dominują krótkoterminowe wyjazdy do pracy sezonowej. Zdziwienie budzi jednak brak oficjalnych danych na temat skali zjawiska. Duży wpływ na statystyki ma fakt, że tylko trzy państwa europejskie otworzyły rynek pracy bez wprowadzania ograniczeń. W pozostałych krajach wiele osób nadal pracuje na czarno. Najwięcej zagranicznych pracowników przyjęła Wielka Brytania.
Według przybliżonych danych 90 proc. Polaków pracuje w tzw. podrzędnym sektorze rynku pracy przy zajęciach nie wymagających żadnych kwalifikacji. Odrębną grupę stanowią pracownicy z wyższym wykształceniem, jak informatycy, lekarze. Również pracownicy służby zdrowia często wyjeżdżają za granicę do pracy, gdyż starzejące się społeczeństwa Europy Zachodniej wymagają coraz większej opieki. Kraje UE, które mając niedobór tego typu specjalistów decydują się na ich „import”. Nie pokrywają przy tym kosztów wykształcenia bo robią to za nich rodzime kraje pracowników. Jest to więc wygodna i tania forma uzupełniania niedoborów na rynku pracy. Cóż wiec spędza sen z powiek politykom w poszczególnych państwach, jeśli ogólne prognozy wskazują na coraz lepszą kondycję na europejskim rynku pracy?
Ostatnio na popularności zyskało określenie „ drenaż mózgów”. Oznacza ono, że osoby opuszczają swój rodzimy kraj, chociaż mają w nim możliwość pracy w wykonywanym zawodzie. Pojęcie dotyczy głównie odpływu wykwalifikowanej kadry. Andris Piebalgs, litewski komisarz UE do spraw energetyki przyznał ostatnio, że martwi go migracja za pracą młodych i wykształconych obywateli . Zjawisko to szczególnie dotyczy wyjazdów do Irlandii i otrzymało nawet określenie „irlandzkiego fenomenu”. Szacuje się, że pracuje tam obecnie od 15 do 40 tys. Litwinów.
Komisarz dodał, że gratuluje Irlandii tak dobrego zaplecza kadry, jednak woli, aby ludzie Ci powrócili do kraju. W związku z tą sytuacją, litewski rząd jest skłonny podjąć działania na rzecz podniesienia atrakcyjności kraju w oczach rodzimych pracowników. Podobne zjawisko ma miejsce również w innych krajach UE. Szacuje się, że od momentu członkostwa pracę za granicą podjęło blisko 500 tys. Polaków. Chęć wyjazdu (według badania Diagnoza Społeczna 2005) deklaruje aż ponad 20 proc. badanych niezależnie od tego, czy mają w kraju pracę, czy są bezrobotni.
Ilość zatrudnionych Polaków w Irlandii oscyluje w granicach od 70 do 120 tysięcy, jednak władze nie okazują silnego zmartwienia tym problemem. Czy wynika to z braku rozwiązań, które mogłyby uatrakcyjnić pracę w kraju czy z braku świadomości wobec straty, jaką niesie za sobą migracja specjalistów? Z pewnością Polska nie dorównuje wielu krajom Unii pod względem rozwoju technologicznego, dlatego wysoko wyspecjalizowani pracownicy mają mniejsze szanse rozwoju, a nawet pracy w zawodzie. Kolejną sprawą jest wynagrodzenie. Bogactwo nie dla wszystkich jest głównym motywem przy podejmowaniu pracy, jednak godne wynagrodzenie i możliwość rozwoju, już tak. Czy sprawdzi się powiedzenie, że „zdrowy ptak zawsze wraca do gniazda”? A może za litewskim apelem pójdą kolejne głosy zaniepokojonych polityków? Wydaje się, że tylko konkretne działania mogą ostudzić zawodowe ambicje, jednak w chwili obecnej pozostaje nam obserwacja budowy świadomości na Litwie.
Joanna Idziak