Polska"Cudem przeżyłem wieczór kawalerski w klubie go-go"

"Cudem przeżyłem wieczór kawalerski w klubie go‑go"

Marek idzie do "private roomu" z prawie nagą blondynką, w koronkowych majteczkach. To jego wieczór kawalerski. My zostajemy na czerwonej kanapie i przewracamy oczami. Wokół -jak na złość - non stop rozbiera się któraś z 40 zatrudnionych tu dziewczyn. Pocieszamy się wódką i żartami. Nagle staje przed nami prawdziwa herod-baba, z wypiętym, okazałym brzuchem. - No co jest chłopaki? Co to k... za miny?! - pisze Adam Przegaliński w reportażu Wirtualnej Polski.

"Cudem przeżyłem wieczór kawalerski w klubie go-go"
Źródło zdjęć: © AFP | Menahem Kahana

13.07.2010 | aktual.: 04.10.2011 20:54

Organizacja wieczorów kawalerskich to ogromny, konkurencyjny rynek. Po wpisaniu hasła w internecie, pojawia się - bagatela - 5 mln 90 tys. wyników! Jeden z klubów go-go w Warszawie chwali się np. 57 zniewalająco pięknymi dziewczynami (które podobno mają wysokie zarobki)
i 4… „dość brzydkimi”. Kobiety też mają w czym wybierać. Chippendalesi, „źli chłopcy, niepokorni” i inni w wyzywających strojach oferują „niezapomniane” wieczorki panieńskie oraz tańce (10-12 minut) na „najwyższym europejskim poziomie”. Po Warszawie można podróżować „barbusem, partybusem”, hummerem, a jak kogoś nie stać na takie szaleństwa, to zwykłym tramwajem. Oryginalny prezent na wieczór kawalerski? Można np. "zaaplikować sobie feromony na ubranie i to sprawi, że będziesz wyjątkowy" - zachwala jedna ze stron.

„Chłopaki do wzięcia” w „stolycy”

Oślepia nas neon nocnego klubu. Niecierpliwe przebieranie nogami, „no wchodźmy już, wchodźmy!”. Każdy wyciąga z portfela po trzydzieści złotych i wślizguje się w długi, czerwony korytarz zakończony świecącymi schodami. Wyglądają niczym w „amerykańskim” filmie, tak jak zachwalano na stronie internetowej.

Z wnętrza lokalu dobiega rytmiczne dudnienie, przeplatane męskim bełkotem. Szatniarz wyglądający z pakamery pobiera opłatę – aż pięć złotych. Brakuje mu jednej monety, stoi uparcie z wyciągniętą ręką. Chłopak z „naszej” paczki gmera niechętnie w kieszeni i płaci za innego cwaniaka, co już czmychnął na główną, dość ciemną salę ze sceną i metalową rurą. Na jej szczyt wspięła się zręcznie jedna ze striptizerek, ubrana teraz już tylko w stringi. Po zejściu na scenę pożegnała się również z tą częścią garderoby. Panowie z drinkami w dłoniach, siedzący wokół sceny, wpatrują się w dziewczynę jak w święty obraz. Łysy goryl pilnuje, by nie doszło do ekscesów lub zbyt wylewnych wyznań miłosnych. Pod sufitem kręci się lustrzana kula. Na sali – wśród różowych ścian - organizowanych jest kilka wieczorków kawalerskich, widać, że stało się to w Polsce popularne. Ktoś mnie potrąca, ktoś inny wytacza się zygzakiem z ciemnej wnęki niczym „gawry”, gdzie można prowadzić obserwacje przed „polowaniem na zwierzynę”. Przy stołach
trwa zażarta dyskusja nad butelkami (drink: wódka z colą – 17 złotych).

Dla bardziej zamożnych klientów są dwie sale VIP-owskie. Dla nas jest rezerwacja standardowa - wdrapujemy się na piętro, siadamy na długiej, czerwonej kanapie. Jest nas w sumie jedenastu. Kelnerka po chwili przynosi butelki. Przy fotelu obok, dwa metry od nas, wysoka, ruda dziewczyna wykonuje dla klienta „prywatny taniec”. Najpierw inkasuje 50 złotych, potem zaczyna striptiz, podczas którego klient może ją dotykać. Chłopaki milcząco patrzą na tę scenę, ktoś wzdycha, ktoś cmoka znacząco. Brak tu osobnych pokoi, brak intymności. Znak czasów?

Po obejrzeniu kilku striptizów nie sposób patrzeć z dystansem na ten spektakl, znany z filmów: obojętne twarze dziewczyn jak manekinów na wystawie, czerwone twarze podpitych mężczyzn i ich nieskuteczne próby zatrzymania dziewczyny na dłużej. Mężczyźni, gdy już jest „po wszystkim”, szepczą kobiecie do ucha, przygarniają do siebie, całują w policzek. A ona ubiera się szybko i odchodzi do następnego klienta. Czas to pieniądz. Po prostu. „Przychodź częściej przed ślubem…”

- Może tak byśmy jakąś dziewczynę zamówili? – pyta nieśmiało jeden z dwudziestokilkuletnich chłopaków. Hasło zostaje bez odzewu. Ładne dziewczyny paradują przed nami w skąpych strojach i próbują skusić wzrokiem. Kawaler, król wieczoru, siedzi w fotelu naprzeciwko nas. Gdy jedna z pań mówiąc „niezłe mięsko” ciągnie go za włosy do góry, on się peszy i duka „nie, dziękuję”. Nie przypadła mu do gustu, choć to koledzy wybrali ją dla niego. No nic, nieporozumienie. Na ekranie telewizora plazmowego, nad naszymi głowami, odbywa się taniec na rurze w rytm romantycznej ballady. Jeden z mężczyzn drapie się obleśnie po spoconym brzuchu, chodzi w te i we wte, jakby był „na dopalaczach.” Marek znika na pewien czas w „private roomie” z wysoką blondynką, nam zostaje oglądanie i wiercenie się na kanapie.

- No i jak, jak było?! – pytają chłopaki, gdy Marek, przystojny blondyn, wraca z wypiekami i wymiętą koszulą. Wszyscy nachylają się spragnieni zmysłowej, pikantnej historii.

- Nieźle. Powiedziała mi, że fajny jestem. Że chciałaby żeby inni klienci byli tacy jak ja. A, i żebym częściej wpadał przed ślubem – Marek wyciera spocone czoło z uśmiechem. Nikt nic nie mówi, ale chłopaki chyba mu trochę zazdroszczą. "Mężczyzna pozostaje zazwyczaj bardzo długo pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie" - pisał Julian Tuwim.

Nagle przed naszą gromadką buchającą testosteronem pojawia się gruba, brzydka blondynka, prawdziwa herod-baba z wypiętym brzuchem. Wygląda jakby ją przywieźli z Trójkąta Bermudzkiego na Pradze. Przyjmuje pozycję bojową, dłonie składa twardo na biodrach i łypie kaprawym okiem na chłopaków. Stado "baranów" milczy.

- No co jest, chłopaki, co to k… za miny?! – mówi jakby chciała splunąć. Zapada krępujące milczenie.

Na szczęście ze strony blondynki nie dochodzi do rękoczynów. Wokół nadal trwa bezustanne ocieranie się ciał i profesjonalna gra pozorów. Widać krople potu i nabrzmiałe żyły na czole łysego, czterdziestoletniego mężczyzny, który dotyka swojej dziesięciominutowej wybranki. Kobieta uderza rytmicznie pośladkami w jego podbrzusze, ociera się naga, zwinna jak kotka. Koledzy klienta pocą się na ten widok, mimo klimatyzacji.

- Pornogrubas – mówi złośliwie jeden z naszych, ale nadal patrzy na wybrankę tamtego. – Równie dobrze mógłby kupić sobie nadmuchiwaną. Efekt byłby prawie ten sam.

- Eee, nieprawda – zdaje się mówić spojrzenie rozgrzanego Marka, który właśnie „zaliczył” drugi prywatny taniec, tym razem na naszych oczach i … naszej kanapie.

"One to chyba lubią…"

Gdy wchodzimy między drzewa na skwerze w centrum, ktoś zauważa, że brakuje jednego z nas. Po chwili tamten pojawia się zdyszany. Może – jak twierdzi – był w łazience, a może się zauroczył w jednej z dziewczyn i poprosił ją o telefon.

- One chyba to lubią – zastanawia się filozoficznie jeden z chłopaków, co ma być przyczynkiem do głębszej analizy tej gałęzi rynku pracy w stolicy. – Wyglądają jakby lubiły…

W tym wszystkim umknęły nam kobiety jako ludzie. Dlaczego nie wyglądały na zadowolone? Ale kto by się nad tym zastanawiał w wieczór kawalerski?

- Dla dziewczyn z prowincji to może być taki… awans społeczny – podkreśla inny chłopak. W jego głosie słychać wyższość kogoś z miasta.

- A nie przyszło wam do głowy, że to wszystko należy do jakiejś mafii? Takich typów jak ci na bramce? – pytam przekornie.

- Eeee, przesadzasz – uspakaja kilku imprezowiczów, myśląc o kolejnym punkcie programu – klubie na Mazowieckiej. Nie wiedzą jeszcze, że podadzą nam tam ciepłą wódkę, kelnerka obrzuci nas wzrokiem bulteriera, a pisuary w męskiej toalecie będą zamontowane niebezpiecznie blisko siebie (kompletnie pijany, ryczący mężczyzna omal mnie nie obsika, opierając się głową o ścianę).

Drepczemy dziarsko dalej. Na Nowym Świecie dużo obcokrajowców. Nazwy sklepów, barów i restauracji – prawie wszystkie zagraniczne, takie „wypasione” i ładne. Te stylowe, przedwojenne latarnie, czysty, równy chodnik, nie jak w innych dzielnicach. Ciągle przybywa tu lokali. Człowiek może się tu poczuć jak za granicą.

- Tu już chyba nikt nie mówi po polsku! – stwierdza Marek, rodzynek wieczoru. Dawno nie spacerował tą ulicą.

I wtedy menel pod sklepem mamrocze bezwstydnie, licząc na czyjś gest: „Money, change! Money, change!”.

Adam Przegaliński, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (358)