Cudem przeżyła - wstrząsająca relacja Polki z piekła
Trzęsienie się nasilało. Rzuciliśmy się do ucieczki. W takiej sytuacji nie można korzystać z windy, więc wszyscy rzucili się do schodów. Pamiętam tylko, że spojrzałam za okno, za którym normalnie widać panoramę całego miasta. Zobaczyłam ogromne kłęby kurzu unoszącego się znad walących się budynków - relacjonuje Anna Gurczyńska, Polka mieszkająca w Christchurch w Nowej Zelandii. We wtorek zginęło 75 osób, a 300 jest rannych.
23.02.2011 | aktual.: 23.02.2011 16:10
Monika Szafrańska, Wirtualna Polska: - Czy wśród ofiar trzęsienia ziemi w Nowej Zelandii mogą być Polacy?
Anna Gruczyńska: - Nic konkretnego w dalszym ciągu nie wiadomo. W miarę możliwości kontaktujemy się z Polakami, o których wiemy i mamy z nimi kontakt, czyli z Polonią, która na stałe mieszka w Christchurch. Z naszych informacji wynika, że wszyscy są cali i zdrowi, nikomu nic się nie stało. Natomiast nie można wykluczyć możliwości, że w Christchurch przebywali akurat w tym czasie turyści. Któryś z nich mógł ucierpieć w trzęsieniu ziemi. Niestety nie ma opublikowanych list ofiar lub osób poszukiwanych.
- Wciąż trwają poszukiwania. Czy ratownicy mają nadzieję na odnalezienie jeszcze żywych osób spod gruzów?
- Dzisiaj do Christchurch dostały ekipy ratownicze z Japonii, Tajwanu, USA, Wielkiej Brytanii, które zaoferowały swą pomoc. W dalszym ciągu szukają osób, które mogły to trzęsienie przeżyć. Podobno jest taka możliwość, że wskutek trzęsienia ziemi utworzyły się pewnego rodzaju jaskinie, do których jest dopływ powietrza i ludzie są w stanie w nich przeżyć. Dlatego nadal trwają poszukiwania ofiar i jest nadzieja, że ktoś przeżył.
- Jak obecnie wygląda sytuacja w Christchurch? Gdzie trafiają ranni?
- Jest klika polowych punktów medycznych, które utworzono w centrum miasta. Już teraz większość rannych została przewieziona do szpitali. W zależności, jak ciężkie doznali obrażenia, część została na miejscu w Christchurch, a część przewieziono lub przetransportowano helikopterami do innych szpitali w Nowej Zelandii, gdzie poddawani są leczeniu.
Dziś już nie było tak wielu rannych w ciągu dnia. Odnaleziono tylko trzy żywe osoby, więc nie ma dużego napływu rannych do szpitala. Z tego, co wiem, szpitale dają sobie radę.
- Gdzie znaleźli schronienie ludzie, którzy stracili domy? Podobno ewakuowano także część mieszkańców z zagrożonych dzielnic.
- Urząd miasta udostępnił jako tymczasowe punkty schronienia sale gimnastyczne, ośrodki sportowe. Mogą się do nich zgłaszać ludzie, którzy zostali pozbawieni domów lub z takiego czy innego powodu nie chcą wracać do domu. Niektórzy po prostu boją się nocować u siebie, mimo że ich dom stoi. Tacy ludzie także mogą skorzystać z takiego miejsca schronienia.
Zwykle ci, których domy zostały uszkodzone i ci, którzy nie mogą do nich wrócić, zaczynają właśnie w takim miejscu, jeśli nie mają możliwości zatrzymania się u rodziny czy u znajomych. Później los takich osób przejmuje firma ubezpieczeniowa, która zapewnia im tymczasowe zakwaterowanie.
- Gdzie Pani przebywała podczas wystąpienia wstrząsów?
- Pracuję w centrum miasta i byłam wtedy w biurze na 6. piętrze. Wstrząsy były bardzo silne. Początkowo wszyscy myśleli, że to kolejny wstrząs wtórny, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Jednak te bardzo szybko wygasają, więc w zasadzie od razu było wiadomo, że to jest coś poważniejszego. Trzęsienie się nasilało, a nie słabło. Rzuciliśmy się do ucieczki. W takiej sytuacji nie można korzystać z windy, więc wszyscy rzucili się do schodów. Pamiętam tylko, że spojrzałam za okno, za którym normalnie widać panoramę całego miasta. Zobaczyłam tylko kłęby kurzu unoszącego się znad walących się budynków. Zgromadziliśmy się w jednym z parków, aby być jak najdalej od budynków. Istniały obawy, że mogą się zawalić, na szczęście do tego nie doszło.
- Jak zachowywali się ludzie?
Niektórzy panikowali, inni byli bardziej w stanie szoku. Panika raczej panowała wśród ludzi, którzy znajdowali się na ulicach, na które spadały cegłówki. Po ich twarzach było widać, że płakali lub krzyczeli. Wśród ludzi, z którymi jak byłam w budynku, raczej było niedowierzanie. Nikt nie mógł zrozumieć, co się dzieje.
- Z jakimi problemami zmagają się mieszkańcy obecnie?
- Jest mnóstwo problemów. Powoli przywracają prąd, ale połowa Christchurch wciąż jest go jeszcze pozbawiona. Wody nie ma praktycznie nikt - ok. 80% miasta jest jej pozbawione. Najprawdopodobniej ta sytuacja potrwa jeszcze kilka dni, ponieważ wodociągi są bardzo poważnie uszkodzone. Także systemy kanalizacyjne - w związku z czym dostęp do toalety też jest utrudniony. Cała infrastruktura jest uszkodzona dość poważnie. Drogi są zalane i zniżone, także kilka mostów. Są problemy z dotarciem w rożne części miasta.
Rozmawiała Monika Szafrańska, Wirtualna Polska