Cuda Papieża
Po śmierci Jana Pawła II z całego świata płyną do Watykanu świadectwa ludzi, którzy doznali uzdrowienia za jego, jak wierzą, wstawiennictwem. Z licznych relacji wiemy, że nasz Papież miał szczególny dar modlitwy. Wierzymy też, że jako
święty nadal wstawia się za nami – zawsze, kiedy go o to prosimy.
30.03.2006 | aktual.: 30.03.2006 10:58
Klękając tutaj, przy Grocie Massabielskiej, ze wzruszeniem odczuwam, że dotarłem do kresu mej pielgrzymki” – mówił Jan Paweł II w Lourdes 14 sierpnia 2004 roku. Nie mylił się. Wizyta w słynącym z cudownych uzdrowień sanktuarium przeszła do historii jako jego ostatnia podróż zagraniczna.
Kobieta z Marsylii
Wkrótce po wyjeździe Ojca Świętego z Lourdes pewna kobieta z Marsylii zgłosiła się do miejscowego Biura Medycznego, które zajmuje się analizowaniem przypadków niewytłumaczalnych uzdrowień. – Dwadzieścia lat wcześniej uległa poważnemu wypadkowi samochodowemu – mówi dr Patrick Theillier, dyrektor biura w Marsylii/Lourdes?. – Doznała urazu kręgosłupa. Od tego czasu nosiła gorset, co dwa dni miała ciężkie migreny. Przed snem musiała zażywać lekarstwa uśmierzające ból i za każdym razem specjalnie ustawiać poduszkę, aby zminimalizować dolegliwości.
Kobieta oświadczyła, że dolegliwości znikły w chwili, gdy usłyszała Papieża mówiącego: „Ja was błogosławię”. – Tego wieczoru po raz pierwszy od 20 lat zasnęła bez lekarstw i bez ustawiania poduszki – wspomina dr Theillier. – 17 sierpnia, czyli dwa dni po wyjeździe Ojca Świętego, przyszła do nas, aby zgłosić swoje uzdrowienie. Jestem z nią w kontakcie. Minął rok od tamtego wydarzenia, a ona nadal jest zupełnie zdrowa. W jej życiu wiele się zmieniło. W swoim mieście opiekuje się chorymi w szpitalach. Służy też pomocą w czasie pielgrzymek chorych do Lourdes.
Kardynał i dziecko
Doniesienia o nagłych uzdrowieniach w obecności Papieża za sprawą jego modlitwy lub w czasie uroczystości z jego udziałem pojawiły się wkrótce po 2 kwietnia 2005. Już tydzień później, w czasie mszy w Bazylice św. Piotra, kardynał Francesco Marchisano, archiprezbiter bazyliki wyznał, że kiedyś stracił głos, by potem odzyskać go – jak twierdził – za sprawą Jana Pawła II. – Pięć lat temu miałem operację tętnicy szyjnej – mówił Marchisano podczas homilii. – Po przebudzeniu się z narkozy stwierdziłem, że nie mogę wydać z siebie głosu. To był błąd lekarzy. Kilka dni później Papież zaprosił mnie na obiad. Słuchał z wielką uwagą, kiedy z trudem usiłowałem coś powiedzieć. Wstał, zbliżył się do mnie, dotknął miejsca, w którym byłem operowany, i powiedział: „Nie martw się, szybko wyzdrowiejesz, Pan pomoże ci, abyś na nowo mógł mówić”. Byłem bardzo wzruszony, mocno go objąłem, tak jak obejmuje się ojca. Z kolei on wzruszył się i powiedział: „Dziękuję”.
Po tym spotkaniu kardynał poddał się terapii i odzyskał głos. Zapytany, czy to był cud, odpowiedział: „Święci mają moc”. Po raz pierwszy usłyszałem o nadzwyczajnej skuteczności modlitwy Papieża w 1999 roku, podczas jego przedostatniej pielgrzymki do Polski. Ks. Henryk Zieliński, ówczesny redaktor naczelny warszawskiej edycji tygodnika „Niedziela”, powiedział mi, że jedno z dzieci wręczających Ojcu Świętemu kwiaty pod warszawską katedrą na Pradze zostało uzdrowione z raka. Chłopiec zachorował dwa lata wcześniej. Lekarze stwierdzili złośliwego guza mózgu. Przypadek uznano za beznadziejny. Wówczas matka i babcia postanowiły napisać do Jana Pawła II list z prośbą, aby modlił się w intencji uzdrowienia dziecka. Po jakimś czasie z Watykanu nadszedł list z informacją, że Ojciec Święty modli się za to dziecko. Wkrótce potem chłopczyk poczuł się lepiej, a badania tomograficzne wykazały, że guz zniknął.
To działa Bóg, nie ja
– Po śmierci Papieża takich doniesień z całego świata nadchodzi bardzo dużo. Australia i Kanada, Włochy i Polska, Rosja i kraje Ameryki Łacińskiej – zewsząd sypały się świadectwa o „cudach Papieża”. Skrótowe, dziennikarskie ujęcie tych wydarzeń narzucało właśnie takie sformułowanie. Tymczasem sekretarz Jana Pawła II, a obecnie metropolita krakowski, kardynał Stanisław Dziwisz powiedział wyraźnie: „Ojciec Święty nawet nie chciał o tym słyszeć. Mówił: »Cuda czyni Bóg, nie ja. Ja modlę się. To tajemnica, nie wracajmy już do tego tematu«”.
Heron Badillo z Meksyku
„Bóg czyni rzeczy wielkie i cudowne” – powiedział w 1990 roku, gdy pokazano mu fotografię chłopca, którego kilka miesięcy wcześniej pobłogosławił na lotnisku Zacatecas w Meksyku. Heron Badillo znalazł się tam przy pomocy swojej matki. Przywiozła ona chorego na białaczkę syna i ustawiła się wśród osób witających Papieża. Miała nadzieję, że Jan Paweł II do nich podejdzie. I udało się. Chociaż droga, którą Papież miał przejść, znajdowała się w pewnym oddaleniu od miejsca, gdzie stali. Jednak Jan Paweł II, jak to miewał w zwyczaju, i tym razem spontanicznie zmienił trasę. Zbliżył się do Herona i jego mamy. Chłopiec kurczowo ściskał małego gołąbka, którego miał wypuścić na cześć Ojca Świętego. Papież uniósł rękę, po chwili powtórzył gest. Mały zrozumiał. Gołąb zatrzepotał skrzydłami i uniósł się nad tłumem. Jan Paweł II uśmiechnął się szeroko, pochylił się i ucałował pozbawioną włosów główkę dziecka. – Mamo, jestem głodny – oświadczył chłopczyk, gdy znaleźli się już w samochodzie. – Chcę kurczaka. Kilka miesięcy
później biskup Javier Lozano Barragan pokazał Papieżowi dwa zdjęcia – jedno z lotniska i drugie zrobione niedawno. Na pierwszym widać było Jana Pawła II obok łysego chłopca, na drugim – zdrowego Herona. Biskup dostrzegł, że Papież spoważniał. „Bóg czyni rzeczy wielkie i cudowne” – powiedział. Heron Badillo jest dziś dorosłym, zdrowym mężczyzną.
Znaki i cuda
Do tych wydarzeń można podchodzić na różne sposoby. Możemy szukać dowodu nadzwyczajnego działania tzw. taumaturga (tak nazywa się w teologii człowieka, za sprawą którego dzieją się cuda). Chcemy wiedzieć, że to było zdarzenie niezwykłe, niemożliwe z ludzkiego punktu widzenia i najlepiej, aby było to tak ewidentne, że nie pozostaje nic innego, jak tylko otworzyć szeroko usta i wyszeptać: CUD. – Kiedyś twierdzono, że cud jest pieczęcią Boga, podobnie jak pieczęć królewska – mówi ks. prof. Marian Rusecki z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Jeśli król stawiał na dokumencie swój znak, wiadomo było, że dokument jest autentyczny. Podobnie traktowano cud: jako pieczęć Objawienia. Uważano nawet, że jest to argument przymuszający do wiary. Dziś teologowie nie twierdzą, że cud przymusza do wiary (choć na przykład ojciec Herona Badillo, wcześniej lewicowy agnostyk, po uzdrowieniu synka stał się człowiekiem głęboko wierzącym). Chętniej niż o cudach, mówi się dziś o znakach.
– Jest to zdarzenie mające związek z Bogiem, który chce dobra ludzi – mówi dr Theillier. – Potocznie uważamy, że cud to coś niemożliwego, co jednak się wydarza. Przede wszystkim jednak to znak od Boga, który działa wśród nas. Uzdrowienie fizyczne to fakt, ale to tylko część zjawiska nazywanego cudem. Drugą jego częścią jest znaczenie, jakie mu nadajemy. W słowniku „Petit Robert” czytamy, że „Cud jest to fakt nadzwyczajny, w którym rozpoznaje się życzliwą interwencję Bożą i któremu nadaje się znaczenie duchowe”. W naszej kulturze Boga traktuje się często jak wielkiego zegarmistrza, który kiedyś nakręcił mechanizm świata i wyłączył się z niego. Tymczasem chrześcijaństwo twierdzi, że jest inaczej. Człowiek jest kochany przez Boga czyniącego wszystko, aby okazać swoją miłość do nas, szczególnie przez znaki. Takimi znakami są m.in. cuda.
Kay Kelly z Liverpoolu
Mieszkanka Liverpoolu i matka czworga dzieci Katherine Kelly zachorowała na raka w drugiej połowie lat 80. Po pierwszej fazie leczenia pojawiły się przerzuty. Była na sesji chemioterapii, kiedy dowiedziała się, iż Karol Wojtyła został Papieżem. Wiedziała wtedy, że jeśli chemioterapia się powiedzie, ma przed sobą najwyżej rok życia.
Katherine, na którą od dziecka wołali Kay, nie czekała biernie. Zaangażowała się w zbiórkę pieniędzy na szpital onkologiczny w Liverpoolu. W uznaniu jej zasług organizacja charytatywna „Rycerze Kolumba” zorganizowała jej krótki wyjazd do Rzymu w marcu 1979 roku. Na audiencji generalnej z Janem Pawłem II był wraz z nią kleryk David Lowis.
– O 12.15 Ojciec Święty ruszył przez aulę. Towarzyszyła mu kanonada lamp błyskowych. Ludzie wyciągali ręce – opowiadał Lowis. – To zajęło mu pół godziny. Kay siedziała w części sali dla osób chorych. Audiencja zbliżała się już ku końcowi. Papież zszedł z podium i ruszył w kierunku chorych. David Lowis podszedł i zapytał: – Ojcze Święty, czy mógłbym przedstawić panią Kay Kelly? – O, pani Kelly z Liverpoolu – odparł Papież po angielsku. – Wiele o pani słyszałem.
– W pierwszej chwili przestraszyłam się – wspomina Kay. – Co on o mnie wiedział? Czyżby znał moje grzechy? Ale potem okazało się, że opowiedział mu o mnie arcybiskup Liverpoolu Derek Worlock. Przez chwilę rozmawiali. Papież złożył autograf na swoim zdjęciu przyniesionym przez Kay. Na pożegnanie ją objął. Poszedł dalej, ale po chwili zawrócił.
– Jestem z pani bardzo dumny. Jest pani wspaniałą matką – powiedział i odszedł.
Pobyt Kay w Rzymie trwał kilkanaście godzin. Po audiencji wsiadła do samolotu i wróciła do domu. Znowu trafiła do szpitala. Ale badający ją lekarze przeżyli szok. Rak znikł! Nie było śladu ani po pierwszym ognisku choroby, ani po przerzutach. Sprawa stała się głośna, a wiadomość z Anglii dotarła i do Watykanu. „To jej wiara ją wyleczyła” – spokojnie oświadczył Ojciec Święty. Dlaczego ja? To pytanie Kay zadawała sobie nie w czasie choroby, lecz po uzdrowieniu. Kiedy z nią rozmawiałem, powiedziała, że stało się tak, aby wszyscy zobaczyli, że Jan Paweł II to Papież zwykłych ludzi. – Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że spotkam się z Janem Pawłem II, ja, zwyczajna gospodyni domowa z Liverpoolu – mówiła. – A jednak...
Kay dodała, że chociaż zawsze miała wiarę, to w młodości krytykowała papieży.
– Nie mogłam zrozumieć, dlaczego oni są tacy niedostępni, tacy oderwani od ludzi – mówiła. – Przecież papież ma być ojcem, a ja wcale tego nie czułam. Ale Jan Paweł II to zmienił.
Ciekawym zbiegiem okoliczności (o ile założymy, że takowe istnieją) było to, że na 10 dni przed spotkaniem z Kay Kelly Jan Paweł II podpisał swoją pierwszą programową encyklikę „Redemptor Hominis” (Odkupiciel człowieka). Napisał w niej, że „człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa”. On jako pasterz Kościoła tą treścią wypełnił cały swój pontyfikat. Dziś widzimy wyraźnie, że wydarzenia zwane skrótowo cudami Jana Pawła II były możliwe, ponieważ Papież z Polski świadomie przyjął styl pracy maksymalnie zbliżający go do człowieka. Znakami tego zbliżenia były jego modlitwa za konkretnych ludzi, niestrudzone pielgrzymowanie po całej ziemi i spotkania z tysiącami gości przybywających do Watykanu.
Tony, Paula i Konrad z Kanady
Po śmierci Papieża w kanadyjskim piśmie polonijnym „Rodzina” ukazało się świadectwo Polaka o imieniu Konrad. Pisał o swojej wielkiej miłości do Pauliny (Polki mieszkająca w Kanadzie). Poznali się pod koniec 1999 roku. Rok później dowiedzieli się, że Paulina ma raka węzłów chłonnych. „Paula, jak to jest przy chemioterapii, straciła włosy i nie miała w ogóle siły – pisze Konrad. – Były to straszne dla nas wszystkich chwile”.
W 2002 roku w Toronto odbywały się Światowe Dni Młodzieży, którym przewodniczył Papież.
„Całą rodziną wraz ze znajomymi pojechaliśmy z Pauliną na to spotkanie – wspomina Konrad. – Pod gołym niebem przez dwa dni oczekiwaliśmy Jana Pawła II. Strasznie wiało, padało, była bardzo dziwna pogoda, jednak przy śpiewie i wspólnych rozmowach trzymaliśmy się dzielnie. Gdy Papież już podjeżdżał, te ciemne chmury na niebie się rozstąpiły i wyszło słoneczko. Poczuliśmy, że dzieje się coś niesamowitego. Paulina marzyła o spotkaniu z Ojcem Świętym. Już Go widziała we Włoszech, nawet wtedy pogłaskał ją po głowie i rozmawiał z nią, miała wówczas cztery latka. Gdy zobaczyła Ojca Świętego teraz, po tylu latach, zaczęła bardzo płakać. Zawierzyła wtedy siebie i swoje życie. (...) Po kilku dniach pojechaliśmy na badania. Stał się cud! Raka już nie było! Nie było nawet śladów po nim. Od tamtej pory Paulina miała wiele badań, jednak nic nie wykryto”.
O. Tom Rosica, koordynator Światowego Dnia Młodzieży, poinformował mnie, że słyszał o dwóch przypadkach uzdrowień z czasu, gdy Papież był w Kanadzie: jeden dotyczy zakonnicy w Morrow Park, gdzie mieszkał Ojciec Święty, a drugi – młodego człowieka biorącego udział w uroczystościach. Ojciec Rosica opowiedział jeszcze jedną historię. Jej bohaterem jest Tony, 17-letni wówczas chłopak z bardzo biednej rodziny. Tony doznał paraliżu z powodu wylewu, poruszał się na wózku. Był jednym z witających Papieża na lotnisku Pearsona w Toronto. Patrzył, jak w drzwiach pojawiła się przygarbiona sylwetka Jana Pawła II. Także ojciec Rosica obserwował tę scenę. On był szczególnie zdziwiony. Wiedział, że przygotowano już windę, na której schorowany Papież miał zostać przetransportowany z pokładu samolotu na ziemię. Tymczasem Ojciec Święty zdecydował się samodzielnie zejść po schodach. Powoli zmierzał ku płycie lotniska, a wszyscy z zapartym tchem obserwowali jego zmagania z własną słabością.
– Byłem w szoku, patrząc na tę walkę Papieża przy pokonywaniu każdego stopnia – mówi Rosica. – Wiem, że on podjął świadomie taką decyzję. W czasie ceremonii powitalnej Tony podjechał na wózku do Papieża. Ich spotkanie trwało bardzo krótko, przyniosło jednak wielką zmianę w życiu chłopca.
– Jestem z nim w stałym kontakcie – mówi ojciec Rosica. – Dziś Tony porusza się o własnych siłach.
Czy to cud? – Tamto spotkanie było dla niego niewątpliwie wielkim przeżyciem – dodaje ksiądz. – Podobnym przeżyciem był także widok Ojca Świętego, który z takim wysiłkiem pokonywał schody, aby zejść na ziemię. Tony powiedział mi potem: „Skoro on mógł tak walczyć, to ja też mogę”. Podjął bardzo trudną, forsowną i wymagającą wysiłku terapię. Po kilku latach przyniosła ona efekty.
– Są cuda zwyczajne i nadzwyczajne – mówi doktor Theillier z Lourdes. – Cudem jest, że Bóg podtrzymuje świat, cudem jest, że słońce wstaje codziennie o przewidzianej godzinie, i to, że żyjemy. Tych cudów nie dostrzegamy, z przyzwyczajenia. Są też cuda nadzwyczajne, które robią, że się tak wyrażę, więcej hałasu. Uzdrowienia za sprawą Jana Pawła II z pewnością przykuwają uwagę, budzą naszą ciekawość, niektórzy ludzie odczuwają potrzebę ich weryfikacji „mędrca szkiełkiem i okiem”. Ale jest też inny cud – czyż nie była nim świadoma walka Papieża aż do końca, jego heroiczna – możemy to jasno powiedzieć – decyzja wytrwania mimo postępującej choroby, mimo słabości tak wielkiej, iż nie mógł nawet w czasie ostatniej Wielkanocy wypowiedzieć słów błogosławieństwa „Urbi et Orbi”?
Za życia i po śmierci
Cuda zaistniałe za życia Papieża Polaka są niewątpliwie świadectwem jego bliskości z Bogiem, żywej wiary ludzi, którzy ich doświadczyli, a także – jak to zauważyliśmy – pewnego stylu tego człowieka.
Jak wiadomo, do beatyfikacji też potrzebny jest cud. Musi się on wydarzyć już po śmierci kandydata na ołtarze. W przypadku Jana Pawła II chodzi najprawdopodobniej o przypadek uzdrowienia francuskiej zakonnicy z choroby Parkinsona. Po nagłym powrocie do zdrowia wznowiła pracę, przypuszczalnie na oddziale noworodków w szpitalu. To cud „nadzwyczajny”. Ale także znak. – Dlaczego Bóg używa znaków? – zapytałem doktora Theilliera.
– Ponieważ chce, abyśmy byli wolni i mogli wybrać – odpowiedział. – Daje znaki, ale do niczego nie zmusza. Cud nie przymusza nikogo do wiary, może natomiast pomóc tym, którzy są na nią otwarci. Znak jest wskazówką skierowaną do naszej wolności: można go wziąć pod uwagę i można go też odrzucić. Tylko od nas zależy, czy go zauważymy, czy też nie.
Paweł Zuchniewicz