Cud nad Odrą

Wrocławska knajpka Spiż zasłynęła w połowie lat 90. w całej Polsce. Mieściła się w podziemiach Ratusza, a sami wrocławianie opowiadali o niej cuda. Była to wtedy chyba pierwsza w kraju restauracja w stylu praskiego Novomestskiego Pivovaru, gdzie siadało się między potężnymi metalowymi kadziami, a kelnerzy serwowali warzone w nich piwo.

23.06.2003 07:49

Do dzisiaj Spiż ściąga mnóstwo gości, ale nie cieszy się już takim zainteresowaniem. Utonął w morzu wymyślnych knajp i knajpek, klubów i pubów. Teraz gość we Wrocławiu może zjeść obiad w Piwnicy Świdnickiej, którą z przykurzonego społemowskiego standardu zamieniono w najelegantsze miejsce w mieście. Ostatnio jedli tu prezydent Francji i kanclerz Niemiec. Na kawę można przenieść się parę kroków dalej do uroczej, wielopoziomowej kawiarni Pod Gryfami, zastawionej wspaniałą zbieraniną mebli z różnych epok.

W nocy w centrum kusi P1 - klub muzyczny z dyskoteką, a zarazem oaza hipernowoczesnej architektury wnętrz w starym centrum. I nie ma obaw, że zabraknie wolnych stolików, bo dziś całe wrocławskie stare miasto tętni życiem niczym paryski Montparnasse, londyński Leicester Square czy rynek w Monachium. W przeciwieństwie do Warszawy nikt nie powie tu o godz. 22, że kucharz poszedł właśnie do domu.

Miasto nad Odrą weszło już do Europy. Mimo że leży dość niewygodnie - na uboczu, w kąciku między Czechami a Saksonią. Aż 200 km dzieli je od europejskiej arterii Paryż - Moskwa, biegnącej przez Berlin, Poznań i Warszawę. Ma fatalne połączenie z Warszawą - podróż pociągiem do stolicy trwa dwa razy dłużej niż z Poznania, Krakowa czy Katowic. Ale może dzięki temu Wrocław, któremu bliżej do Pragi i Berlina niż Warszawy, staje się niezależnym centrum gospodarczo-kulturalnym, coraz bardziej znanym i docenianym nie tylko w kraju.

To prawdziwy cud, bo niezależnie od górnolotnych debat o decentralizacji Polska w galopującym tempie się centralizuje. Ograniczanie kompetencji samorządów, dokładanie obowiązków bez zwiększania finansów, dziwna dystrybucja środków - wszystko to hamuje powstawanie silnych centrów lokalnych. Większe i mniejsze firmy kontynuują szturm na stolicę - bo tu bliżej do urzędów i urzędników. Z tej tendencji Wrocław zdecydowanie się wyłamuje. Ma nie tylko własną wizję przyszłości. Stworzył dynamiczny ośrodek finansowo-gospodarczy, niezależny od warszawskiego centrum rozdawnictwa pieniędzy.

Jeszcze kilka lat temu głośno debatowano o głębokiej decentralizacji; w Poznaniu, w Katowicach czy w Gdańsku pojawiały się nawet pomysły autonomii. Dziś te miasta, ale też Szczecin, jeśli nawet nie biednieją, to gwałtownie tracą znaczenie i prestiż. Dobitnie widać to na przykładzie mediów. Lokalne stacje publicznej telewizji już nie próbują integrować regionów wokół swoich programów, bo nałożono im czapę w postaci kanału TVP3. Tygodnik "Wprost" wyniósł się z Poznania i nawet kulturalna potęga - Kraków - niedawno oddał Warszawie jeden ze swoich symboli, "Przekrój".

Po Warszawie krąży dowcip, że już wkrótce sopockie molo zostanie przeniesione na stołeczne Stawy Czerniakowskie. I jak tu nadal powtarzać, że dla nowej Polski wzorem są Niemcy czy Włochy, gdzie Mediolan albo Turyn w niczym nie ustępują Rzymowi, a Hamburg i Monachium - Berlinowi. Przecież w praktyce zbliżamy się do skrajnego przypadku Węgier, gdzie cała kultura, biznes i szkolnictwo wyższe mieszczą się w Budapeszcie. A jeżeli znamy coś innego poza stolicą Węgier, to najwyżej jezioro Balaton.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)