Copyright na trumnę
Kilka dni temu internautów zelektryzowała wiadomość o papieskich trumnach. Otóż okazuje się, że coraz modniejsze są trumny podobne do tej, w jakiej pochowany został Jan Paweł II. Informacja ta spotkała się z falą pełnych oburzenia opinii. Wiele one mówią o naszym coraz bardziej bałwochwalczym stosunku do... praw autorskich.
Krytyka „papieskich trumien” opiera się głównie na zarzucie „małpowania”. Papież był jedyny, trumna też niech będzie jedyna. - uważają internauci i stawiają znak „copyright” przy marce JP2. Prawa autorskie, prawo do nie bycia kopiowanym, prawa do wyjątkowości, wyłączności, niepowtarzalności uzyskują powoli status „praw naturalnych” - takich, o których się nie dyskutuje, bo były od zawsze i tak jest dobrze. Jednak to właśnie kopiowanie, czy też naśladowanie jest zasadą chrześcijaństwa. W Nowym Testamencie Jezus Chrystus powtarza wezwanie do naśladowania częściej, niż na nielegalnych kopiach amerykańskich filmów pojawia się napis, że nielegalne kopiowanie jest przestępstwem.
Oczywiście trumna, bez względu na umieszczone na niej symbole, nie jest przedmiotem religijnych dogmatów, a kopiowanie ograniczone do tak zewnętrznych i par excellence przemijających atrybutów w żaden sposób nie prowadzi do Królestwa Niebieskiego. O co więc chodzi?
Trumna Jana Pawła II wyrażała pokorę. Pokorę, która jest uznaniem swojego miejsca we wszechświecie. Nawet najwięksi ludzie odchodzą tak samo jak prostaczkowie. Mimo 200 zagranicznych delegacji, mimo 100 koncelebrujących mszę kardynałów, mimo kilku milionów uczestników pogrzebu, musimy uznać, że śmierć papieża nie różni się niczym od śmierci biedaka. I żadne fidrygałki na katafalku nic w tej kwestii nie zmienią. O tym - jak mniemam - miała przypominać nam papieska trumna, która (mimo iż cedrowa) wyglądała w zasadzie jak trumna małopolskiego chłopa sprzed stu lat. Jeśli osoby kupujące „papieską trumnę” kupują ją właśnie z powodu rozbudzonej (między innymi przez życie i śmierć Jana Pawła II) pokory - a nie mamy powodu uważać, że tak nie jest - to jest to postawa godna (uwaga!) naśladowania.
Może więc opatentować papieską pokorę („On był jedyny”!)? Albo papieską modlitwę? Papieskie gesty? Papieską umiejętność wybaczania? Niemożliwe? Jeszcze kilka lat bałwochwalczego uwielbienia dla copyrightu, a wszystko będzie możliwe.
Jakiś czas temu w warszawskim Teatrze Studio Piotr Cieplak wystawił świetny spektakl „Kubuś P.”. Spektakl opowiadał historię misia o bardzo małym rozumku. Niestety spektaklu tego nie da się już nigdzie zobaczyć. Musiał on zniknąć ze sceny po tym, jak Disney wykupił prawa autorskie do Kubusia Puchatka. Moi młodsi znajomi, wychowani na skopiowanym od Amerykanów systemie liberalnych wartości, a nie na bajkach Milnego, nie widzą nic złego we wbryknięciu Cieplaka przez Disneya. Ktoś zapłacił, ktoś ma. Skoro Disney zdobył prawa autorskie, to nieautoryzowane spektakle są złodziejstwem. Problem polega na tym, że to nie Disney jest autorem Kubusia Puchatka, a już niedługo pewnie większość społeczeństwa będzie tak myśleć, bombardowana zinfantylizowanymi, zasłodzonymi na śmierć, kolorowymi bajeczkami amerykańskiej korporacji.
Dowodem na to, że świat nie jest jeszcze na dnie upadku jest fakt, że wielu z nas wciąż potrafi podzielić swoją rzeczywistość na to, co można sprzedać i na to, czego sprzedać nie można. Może jednak warto do tych dwóch kategorii dodać jeszcze trzecią - to, czego nigdy w życiu nie sprzedamy, ale czy z chęcią się podzielimy. Na pewno - wbrew opinii obrońców praw autorskich - nie ucierpi na tym ani gospodarka, ani nasz intelektualny czy duchowy rozwój. Mogą natomiast - na co mam nadzieję - ucierpieć korporacje.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska