Co zostało po "Sztuce kochania"?
Michalina Wisłocka zrobiła wiele dla szczęścia innych, a sama umarła w biedzie i zapomnieniu.
Rok 1957. Poradnia Świadomego Macierzyństwa, pierwsza w Polsce założona przez Michalinę Wisłocką. Przychodzi dziewczyna i domaga się „jakieś antykoncepcji”. Rozpoczyna się dialog: – Oczywiście. Ściągaj majtki – mówi lekarka. – Musisz mieć wspaniałego chłopaka i pewnie bardzo się kochacie. – Taki sobie jest, a żeby kochał, to nie mówi – odpowiada dziewczyna. – To pewnie bardzo lubisz seks – podpowiada Wisłocka. – A gdzie tam, bardziej to boli – pada odpowiedź, a zakończeniem tej rozmowy była decyzja dziewczyny, że to całe życie seksualne może jeszcze poczekać.
Talent Wisłockiej do damsko-męskich problemów stał się tak głośny, że kobiety przyprowadzały do poradni swoich wybrańców. Niech się przyjrzy, czy się nadają. W tamtych czasach słowa Wisłockiej o intymności dwojga ludzi były nowością. Trwało to krótko, bo przychodnia się spaliła. I tak już było zawsze w jej życiu. Błyski, sukcesy, a potem jakby ktoś to podpalił.
Uczuciowa książka kucharska
Dla średniego pokolenia zmarła niedawno Michalina Wisłocka pozostanie autorką kultowej „Sztuki kochania”, wydanej w 1976 r. Później trylogię uzupełniły „Sztuka kochania. 20 lat później”, „Miłość i macierzyństwo”. Nakład osiągnie 7 mln egzemplarzy, w Rosji – 5 mln, w Chinach – 3 mln.
Orgazm, techniki seksualne, istota pocałunku, a nawet zachęta, żeby w łóżku bić się poduszkami, o tym wszystkim dowiedziały się i szwaczka, i pani docent. I wypróbowywały w gierkowskim domu z betonu. Nawet popatrzeć sobie mogły na ilustracje z pozycjami. Choć cenzura zmniejszała je, jak mogła, stały się pierwszą instrukcją obsługi w łóżku. Pikanterii dodawał fakt, że kobieta była biała, a mężczyzna czarny.
– Wiedziałem, że po książce Wisłockiej nikt już nie będzie mógł pisać jak przedtem – wspomina prof. Andrzej Jaczewski, seksuolog. – Po prostu byłby śmieszny.
Bo Wisłocka zrezygnowała z liczenia na wyobraźnię czytelników. Wszystko zostało wyłożone jak w specjalnej książce kucharskiej z dodatkiem uczuć. – Wreszcie Polacy zaczęli rozmawiać o swojej seksualności – mówi prof. Zbigniew Izdebski, seksuolog. – Dowiedzieli się, że o seksie można mówić ciepło i zwyczajnie, a orgazm nie jest czymś, co bywa przypadkowo.
Życie w smudze cienia
A jednak autorka tego hitu, specjalistka w wielu dziedzinach, zatrzymała się na drodze kariery. – Kobieta o własnym zdaniu, obcesowa, niełatwa we współżyciu – wylicza prof. Jaczewski. – To jej zaszkodziło w środowisku naukowym. Poza tym niektórzy nie potrafili się pogodzić z oszałamiającym sukcesem jej książki. Męski i hermetyczny świat seksuologów uznał przed laty, że naruszyła ich rewir. Im więcej miała czytelników, tym bardziej lodowate były recenzje.
Całe życie dręczyły ją choroby, bo zapracowana, z trudem pozwalała się podleczyć. Zapalenie otrzewnej, zakażenie krwi, zawał. Przez ostatnie lata już prawie nie wstawała z łóżka. Mieszkała w małym, bardzo skromnym i rozpaczliwie potrzebującym remontu mieszkanku na Starówce. Trwała dzięki sąsiadom, a co najważniejsze, Andrzejowi Jaczewskiemu i Zbigniewowi Izdebskiemu, który kilka lat temu zorganizował jej piękne 80-lecie. Wyciągnęła wtedy z szafy słynną chustkę na głowę. Była królową wieczoru. Dziś internauci na wieść o jej śmierci przypominają, jak czytali „Sztukę kochania”, zawsze intymnie i z wypiekami na twarzy. Potem wracali do wymiętych stron.
To były czasy, to była miłość
Ostatnie miesiące Wisłockiej to szpital. Prof. Izdebski podsyłał tam studentów, którzy po prostu z nią rozmawiali. Ona sama nigdy złego słowa nie dała powiedzieć o tak bardzo nieobecnych, szczególnie wnukach.
– Kiedy do mnie dzwoniła, wypytywała o moje zwierzęta, o ludziach nie chciała już rozmawiać – wspomina prof. Jaczewski. – Wiem, że bardzo przeżyła stratę ukochanego jamnika. Po zawale nie mogła z nim wychodzić na spacer. Musiała go oddać. Ale ci, którzy przy niej byli, mogli liczyć na jej serdeczność.
Kiedy dzwoniła na komórkę do Zbigniewa Izdebskiego, on znając wysokość jej renty, próbował kończyć rozmowę. – Ty mi przyjaźni nie będziesz przeliczał na złotówki – burknęła. Ciągle miała nadzieję, że jeszcze coś napisze. Nie miała już sił.
Czy „Sztuka kochania” jest dziś książką z dziedziny historii seksu? I tak, i nie. Polacy wyedukowani na dziesiątkach poradników chcą coraz bardziej odlotowych przeżyć. Ale z drugiej strony refleksje Wisłockiej są jak najlepszy poradnik babuni. Zawsze się sprawdzą. I dlatego „Sztuka kochania” nie znika z domowych półek. – Nie ma w Polsce osoby, która tak wiele by zrobiła dla szczęścia innych – zapewnia prof. Jaczewski. Brzmi to patetycznie. I słusznie, przecież jest to nekrolog.
Iwona Konarska