PolskaCo robić, gdy autorytet ma już wszystkie medale?

Co robić, gdy autorytet ma już wszystkie medale?

"Ubić - i pomnik postawić!" - mówi generał kadrowemu, gdy ten pyta: Co robić, Towarzyszu, weteran ma już wszystkie medale? Na kolejne brak miejsca, a rocznicę uczcić trzeba… Bohaterowie bywają czasem kłopotliwi - tak można streścić przesłanie sowieckiego dowcipu, jak zwykle genialnego w swej prostocie. Nie przypadkiem Slavoj Žižek twierdzi, że dowcip to najlepsze, co zapamiętamy z poprzedniej epoki.

Co robić, gdy autorytet ma już wszystkie medale?
Źródło zdjęć: © PAP

10.02.2010 | aktual.: 02.03.2010 20:44

Autorytetów nam w Polsce dostatek. Nobliści, pisarze, bardowie, księża. Książęta niezłomni, ale i skruszeni intelektualiści, którzy błędy młodości (stalinizm) po stokroć odkupili latami więzienia, cenzury, szykan, internowania - pół życia walcząc o wolność, demokrację, Unię Europejską i MacDonalda za rogiem. O tym ostatnim nie śnili wprawdzie po nocach, ale jakoś samo tak wyszło… A potem już cześć i chwała, wysokie nakłady, wizyty w przedszkolach, w końcu katafalk na Skałce - jeśli tylko tropiciele Żydów, gejów, agentów i ekologów nie przeszkodzą. Należy się? Należy. Turowicz, Błoński, Kołakowski, Miłosz, Skarga, Edelman to piękne życiorysy, stos ważnych książek, słynne bon moty i przełomowe eseje. Sam pożytek, czyż nie?

Ale co jeśli autorytet śmie wyznawać tzw. radykalne poglądy? Gdy, nie daj Bóg, nie zechce uznać końca historii, gdy nie może na powrót uwierzyć w "obiektywną konieczność" – już nie komunizmu, lecz wolnego rynku i neoliberalnej globalizacji? Jeśli przypomni sobie, że kiedyś, jeszcze zanim walczył o wolność słowa, prawa człowieka, społeczeństwo obywatelskie i wolne soboty – był lewakiem, radykałem, czasem rewolucjonistą? Gdy zorientuje się, że „przejrzeć na oczy” można nie jeden raz? I wreszcie, że także ten dzisiejszy, "najwspanialszy ze światów" ma jednak sporo wad, a panująca ideologia tylko je przesłania - jemu i jego przyjaciołom, dawnym towarzyszom broni?

Wówczas mamy problem. Taki kłopotliwy autorytet to przecież znakomitość, nie zawsze można powiedzieć, że z wiekiem zwariował, zapomnieć, że żyje albo dyskretnie przemilczeć starcze dziwactwa. Zwłaszcza, gdy rwie się do pisania, wykładów i debat albo sprasza do domu młodzież, która słucha go, żywej legendy, niczym proroka. Co robić? Odpowiedź jest prosta – wynieść na ołtarze! Wypchać i postawić w gablocie, przypiąć aureolę, razem z Orłem Białym. Przypominać, jaki był (kiedyś) piękny i młody, jaki (wciąż) jest wielki, dać doktorat (albo dwa, honorowe). I dużo abstrakcji. Dużo Wielkich Liter i słodyczy – Empatii, Dobra, Szlachetności, Obrony Słabszych, Otwartości na Innego, Niezgody na Zło. A, i koniecznie – Marzycielstwa (niepoprawnego). Co otrzymamy? Świętego Jacka i Mądrego Ryśka (czasem jeszcze Poczciwego Karola). Jacek Kuroń i Ryszard Kapuściński – bo to o nich głównie mowa – w III RP padli ofiarą kanonizacji.

Legenda opozycji i gigant reportażu byli przez całe życie lewakami - w najlepszym sensie tego słowa. Na krótką chwilę zachłysnęli się "wiatrem historii", który zawiał do Mitteleuropy prosto z Chicago i Waszyngtonu - centrów nowego kapitalizmu, w którym państwo to wydmuszka, w najlepszym razie nocny stróż. Złudzenia stracili jednak szybko - z komunizmu Kuroń wyplątywał się lat 20, z neoliberalizmu już niecałe 5. Zaczął pisać, że polska prywatyzacja bywała złodziejska i niesprawiedliwa, że robotników odcięto od decyzji o ich zakładach, że trzeba (i można) było budować kapitalizm cywilizowany, oparty na równowadze sił pracy i kapitału. Domagał się - o zgrozo - miejsca dla związków zawodowych, wierzył w alterglobalizm i rewolucję edukacyjną, nie chciał inwazji na Irak.

Kapuściński - po chwili wątpliwości - przypomniał sobie o tym, co oglądał przez 40 lat podróży po Trzecim Świecie, dziś zwanym Południem. Że Biały Człowiek i jego "niewidzialna pięść wolnego rynku" rzadko przynoszą szczęście i dobrobyt, za to chętnie znoszą granice dla towarów i kapitału - dla ludzi już niekoniecznie. Że globalna hegemonia USA to częściej źródło niż rozwiązanie problemów, a kolonializm - w nowych formach - trwa nadal. Że nie ma żadnej wojny wrogich cywilizacji, tylko lokalne reakcje na brutalne urynkowienie dosłownie wszystkiego.

Zbyt wielcy, by zrobić z nich wariatów i zbyt niepokorni, by przemilczeć. Pozostało więc uświęcenie. Polityczny - lewicowy - wymiar ich zaangażowania rozpuszczono w ogólnie słusznej Wielkości, Szlachetności, Dobroci i Wrażliwości na Krzywdę. Kuroń nie domagał się równych szans (dla ucznia w szkole, dla pracownika w konflikcie z właścicielem firmy) - Kuroń "pochylał się nad słabszym". Kapuściński nie żądał zadośćuczynienia Południu za zbrodnie Północy, on po prostu "otwierał się na Innego”. Gdy mówili nazbyt wprost - jak Kuroń broniąc związkowców czy chwaląc alterglobalistów - „odrywali się od rzeczywistości”, czasem nawet „dawali się omamić”. Na co dzień jednak - żyli w Prawdzie (Dobru, Pięknie, Sile Bezsilnych - wedle woli, byle wielką literą). Ponad ideologią, ponad polityką. I w ogóle ponad, gdzieś tam w chmurach. Nic, tylko ubić. I pomnik postawić.

Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)