Co powinien zrobić Wałęsa? Publicysta: nie oczekujmy, że powie, jak naprawdę było
Lech Wałęsa przez ćwierć wieku dokonywał tylu wolt, tylu wzajemnie sprzecznych oświadczeń udzielał w sprawie swoich kontaktów z SB i tak się zapętlił, że zaczął potykać się o własne nogi. Znamy jego charakter. Nie możemy oczekiwać, że opowie, jak naprawdę było - powiedział w programie Wirtualnej Polski Andrzej Stankiewicz z "Rzeczpospolitej".
Publicysta stwierdził, że były przywódca "Solidarności" mógł wyprzeć ze swojej świadomości wiele faktów z przeszłości. - W swoim głębokim przekonaniu jest bohaterem, a czuje się zaszczuty. To jest trochę tak, jak mówił Jan Rokita, że Wałęsa jest jednocześnie wielki i mały. Jest postacią ikoniczną, a jednocześnie jest trywialny w tych swoich drobnych kłamstwach - mówił Stankiewicz.
Jego zdaniem, aby ocenić sprawę TW Bolka obiektywnie to postać samego Lecha Wałęsy "należy odłożyć trochę na bok". - Tak jakby był postacią historyczną, która już nie powinna zabierać głosu w tej sprawy. Dajmy głos historykom. Te dokumenty mnie nie zaskoczyły, bo one dodają tylko nowe szczegóły do wiedzy, którą już mieliśmy. Była współpraca (z SB - przyp. red.) w latach 70., była chwała w latach 80. i była kontrowersyjna prezydentura na początku lat 90. - taka jest biografia Lecha Wałęsy - powiedział gość Michała Kobosko.
Michał Krzymowski z tygodnika "Newsweek" zaznaczył z kolei, że jeśli chodzi o okres 1970-76 to nie sposób bronić Lecha Wałęsy. - Właściwie jedynym argumentem na jego obronę jest to, że - według dokumentów - ta współpraca została zakończona - zauważył.
Dziennikarz uważa, że Wałęsa nie zdobędzie się na przeprosiny. - Natomiast bardzo bym chciał, żeby powstrzymał się od takich wypowiedzi, jak sprzed kilku dni: "Na kogo ja donosiłem? Na donosy trzeba zasłużyć, żeby na kogoś donieść to musi on być kimś. Ci ludzie byli nikim". To są wypowiedzi straszne, szczególnie w ustach człowieka, który wtedy był na równi z tymi, na których donosił. Bo to byli jego koledzy z pracy: elektrycy czy ślusarze. W jego ustach te słowa brzmią strasznie i są pełne pogardy. Tego mógł sobie darować - ocenił Krzymowski.
Obaj publicyści zgodzili się, że Instytut Pamięci Narodowej podjął właściwą decyzję ujawniając dokumenty z domu Czesława Kiszczaka. - Ogrom tych materiałów czyni niebywale mało prawdopodobnym fałszerstwo, a z drugiej strony sprawa jest takiej rangi, że należało te dokumenty ujawnić - podkreślił Stankiewicz. Krzymowski dodał, że było to najlepsze rozwiązanie, "aby można było dyskutować o dokumentach, a nie o wyobrażeniach".