Co naprawdę będzie pojutrze
Widzowie filmów science-fiction lubią być straszeni. Film "Pojutrze", o nowej epoce lodowcowej na Ziemi jest tego najlepszym dowodem. Gorzej, gdy nastraszyć dają się politycy i wydają prawdziwe pieniądze na obronę przed urojonymi zagrożeniami - czytamy w tygodniku "Polityka".
02.06.2004 08:32
W lutym 2004 r. wrzawę w światowych mediach wywołał rzekomy przeciek z Pentagonu, czyli raport-scenariusz konsekwencji gwałtownej, globalnej zmiany klimatu. Wrzawa była zrozumiała, bo raport przedstawiał prawdziwie czarną wizję. Gdyby się zrealizowała, po 2010 r. rozpoczęłaby się zmiana w cyrkulacji atlantyckiego prądu zatokowego, dzięki któremu Europa jest tak przyjemnym miejscem do życia. Na skutek gwałtownego ochłodzenia Stary Kontynent upodobniłby się do Syberii.
Otóż raport nie był ani tajny, ani odkrywczy pod względem zawartości naukowej. Opracowanie można było już w październiku 2003 r. przeczytać w Internecie, a jego autorami są Peter Schwartz i Doug Randall z amerykańskiego Global Business Network. Kto zna choć trochę literaturę futurologiczną, wie, że Schwartz jest nadzwyczaj płodnym wizjonerem – pisze Edwin Bendyk autor artykułu.
Mechanizmy klimatu są tak złożone, że nikt odpowiedzialny nie pokusi się, by ferować jednoznaczne wyroki i wskazywać rozwiązania, jakich pragną politycy. Politycy bowiem i ich wyborcy żywią zazwyczaj przekonanie, że po to utrzymują z podatków laboratoria naukowe, by dostarczały klarownych odpowiedzi na pytanie, co robić w sytuacjach zmian klimatu czy zagrożeń takich jak epidemia AIDS, SARS lub BSE. Dlatego chętniej łożą na projekty słuszne politycznie, czyli takie, które korespondują z powszechnymi przekonaniami. Taki mechanizm powoduje, że populacja naukowców zajmujących się modnym tematem szybko rośnie, a zespoły krytyczne wobec dominującego trendu więdną z braku finansowania.