Co nam szykują w IV RP?
Państwo ograniczonego zaufania do obywateli? Zepsuć troszeczkę gospodarkę? Precz z równowagą władz? Tak, tak - to idzie IV RP. Na razie w projektach konstytucyjnych.
30.06.2005 | aktual.: 30.06.2005 15:30
LPR chce konstytucyjnie chronić skrzydła orła białego w koronie. Nie wolno będzie domalowywać na nich żadnych symboli. Liga proponuje także powrót liberum veto. Na razie tylko przy ratyfikowaniu umów międzynarodowych uszczuplających kompetencje polskich władz - zależałoby to od jednogłośnej zgody i Sejmu, i Senatu. Samoobrona upomina się o dzikie zwierzęta w stanie wolnym. Mają zachować swój narodowy charakter i nie podlegać przekształceniom własnościowym.
PiS na wszelki wypadek już zastrzega w rozdziale o prawach obywatelskich, że państwo nie reguluje spraw par niemałżeńskich i nie prowadzi ich ewidencji.
Dla wrogów III Rzeczypospolitej nastał czas projektowania konstytucji IV RP. Pewnie dlatego, że "My, Naród Polski" według diagnozy LPR żyjemy w czasach "smutnych doświadczeń okresu załamania struktur państwa wynikających z korupcji, braku poszanowania sprawiedliwoćci oraz monopolizowania środków masowego przekazu". No to jak mówi PiS "w imię Boga Wszechmogącego!".
Jedno centrum władzy
Z trzech ogłoszonych projektów konstytucyjnych PiS, LPR i Samoobrony nie wyłania się jednak wizja zapowiadanej od dawna naprawy Rzeczypospolitej. Przeciwnie, widać raczej groźne zapędy autorytarne ich twórców. Polega to głównie na chęci wzmocnienia jednego ośrodka władzy kosztem innych. W projekcie Prawa i Sprawiedliwości zostało to zaplanowane w sposób najbardziej spójny i przemyślany.
I nie tylko dlatego, że PiS chciałby dać przyszłemu prezydentowi prawo wydawania rozporządzeń z mocą ustawy, czym straszą przeciwnicy. Gdyby siła prezydenta miała się zasadzać tylko na tym uprawnieniu, nie byłoby aż tak groźnie, bo ma być ono ograniczone: dekret byłby na wniosek Rady Ministrów i wchodziłby w życie dopiero po zaakceptowaniu przez Sejm. Na dodatek nie można by nim zmieniać konstytucji, ratyfikować umów międzynarodowych ani uchwalał budżetu. Moc prezydenta pochodziłaby z kilku innych zapisów rozsianych w różnych miejscach, choć projekt PiS stwarza wrażenie dobrze uporządkowanego. "Organem doradczym prezydenta Rzeczypospolitej w zakresie określania strategicznych kierunków polityki państwa jest Rada Strategii Państwowej". Kryje się tu informacja nie tylko o organie doradczym, ale też o uprawnieniu prezydenta do określania strategii państwa.
Żaden inny organ władzy (w projekcie PiS) nie otrzymał tak dalekiej, a jednocześnie niejasnej delegacji konstytucyjnej. Czy nie oznacza to prawa prezydenta do narzucania strategii innym organom? Nie musi, ale może. Tym bardziej że to prezydent nadawałby Radzie statut i ustalał jej skład. Mógłby powołać do niej premiera, marszałków, przewodniczącego najważniejszej komisji śledczej, jeszcze kogoś i umówić się w statucie, że decyzje Rady wiążą członków. I mamy centrum czy też ośrodek dyspozycji politycznej, mówiąc słowami Jarosława Kaczyńskiego. Po prostu zarząd. Kiedyś nazywało się to biuro polityczne.
Biorąc pod uwagę doświadczenia obecnego Sejmu, a zwłaszcza jego komisji śledczych, nie ma żadnych gwarancji, że taka Rada ograniczyłaby się do ogólnej strategii bez wtrącania się w szczegółowe uprawnienia innych władz. Do Sejmu czy rządu pod pretekstem, że to jedyny sposób na właściwe ukierunkowanie strategii.
Prezydent ponad wszystko
Zresztą prezydent mógłby się wtrącać. PiS proponuje, by mógł on powoływać rząd wbrew Sejmowi. Na pół roku co prawda - jeśli po tym okresie Sejm wyraziłby rządowi wotum nieufności. Nic jednak prezydentowi nie przeszkadzałoby ponawiać tego manewru przez całą kadencję. Dostałby też bicz na Sejm - mógłby go rozwiązać po czwartym wotum nieufności dla rządu. Gdyby zaś się zdarzyło, że Sejm wybierze rząd wbrew prezydentowi, ten miałby prawo odmówić powołania premiera czy ministra. Wystarczyłoby, że zistnieje uzasadnione podejrzenie, że nie będzie on przestrzegał prawa albo jeżeli przeciwko powołaniu przemawiają waźne względy bezpieczeństwa państwa. I koło się zamyka - bo w razie niepowołania rządu wybranego przez Sejm prezydent mógłby narzucił swój gabinet na pół roku.
Prezydent uszczknąłby też znaczną część uprawnień władzy sądowniczej. To prawda, że Krajowa Rada Sądownictwa działa dziś źle. Większość jej składu stanowią jednak wybierani demokratycznie reprezentanci sędziów wszelkich szczebli i właściwości, a Rada konstytuuje się sama. PiS proponuje z tym skończył. Chce, by prezydent był z urzędu jej przewodniczącym i delegował do niej kilku członków, podobnie jak parlament i minister sprawiedliwości. Wybór KRS i jej działanie byłyby więc znacznie bardziej upolitycznione i podporządkowane aktualnej większoćci parlamentarnej.
Co gorsza, na jej wniosek - a więc także swój - prezydent miałby prawo złożyć z urzędu sędziego, którego "zachowanie świadczy o niezdolności lub braku woli rzetelnego wykonywania urzędu w sposób zgodny z jego konstytucyjnym znaczeniem i powagą". Nie wiadomo, co to znaczy konkretnie. Poza tym, że wprowadzenie takiego straszaka na sędziów ograniczyłoby ich niezawisłość.
Projekty Samoobrony i LPR są mniej dopracowane. Ale także te partie chcą wzmacniać pozycję prezydenta.
Samoobrona jest radykalniejsza: chce dać prezydentowi uprawnienia wręcz dyktatorskie. Powoływałby on i odwoływał premiera oraz ministrów bez jakichkolwiek ograniczeń. Miałby prawo wydawania - bez wniosku rządu i bez późniejszego zatwierdzania przez Sejm - dekretów z mocą ustawy w sytuacjach nadzwyczajnych. Jakie to sytuacje - projekt nie precyzuje. Rząd zajmowałby się tylko administrowaniem. Odwoływać go mógłby także Sejm.
LPR w tym gronie jest najłagodniejsza. Podobnie jak PiS pozwoliłaby prezydentowi narzucić rząd wbrew Sejmowi, ale najwyżej na pół roku, a za zgodą Senatu na kolejne sześć miesięcy. Potem w razie pata przy powoływaniu rządu prezydent zarządzałby wybory nowego Sejmu. LPR chce, by orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie były ostateczne. Prezydent miałby prawo zaskarżał je do Senatu, a ten wetować. Mało pocieszające, że PiS ma tu zupełnie inne stanowisko i nie pozwoli ruszył Trybunału. Groźna jest ta wspólna - choć różnie adresowana - chęć osłabiania władzy sądowniczej.
Strach przed obywatelami
Projekt konstytucji PiS jest też nieprzyjazny dla obywateli. Pozwalałaby prezydentowi użyć sił zbrojnych w razie zamieszek wewnętrznych lub działań zbrojnych zmierzających do obalenia ustroju konstytucyjnego RP. Aż strach myśleć o niepokojowych paradach. Ale z drugiej strony jak byk stoi w projekcie PiS, że na zgromadzenia niepotrzebne byłyby zezwolenia. Więc dlaczego Lech Kaczyński nie wprowadza w życie tej propozycji? Ten rozdźwięk graniczy z hipokryzją.
Wiadomo, że państwo musi mieć prawo obrony porządku. Niepokojące, że PiS chce podnieść prawo poskramiania buntowników do rangi konstytucyjnej - takiego zapisu nie uzasadnia żadna obawa wyniesiona z III RP. A obroną konstytucyjnego porządku straszył obywateli PRL.
Równocześnie PiS wykreśliłby z konstytucji ochronę najważniejszych praw obywatelskich. Dzisiejsza konstytucja gwarantuje nam w stanie wojennym czy wyjątkowym nienaruszalność praw i wolności związanych z godnością człowieka, obywatelstwem, ochroną życia, humanitarnym traktowaniem, ponoszeniem odpowiedzialności karnej, dostępem do sądu, dobrami osobistymi, sumieniem i religią, petycjami, rodziną i dzieckiem. Zakazuje wręcz stosowania jakichkolwiek ograniczeń praw i wolności z powodu rasy, płci, języka, wyznania lub jego braku, pochodzenia społecznego, urodzenia czy majątku. A przy stanie klęski żywiołowej precyzuje, co wolno ograniczyć. To wszystko PiS skreślił ze swojego projektu konstytucji. Miałaby to określić dopiero ustawa - akt niższego rzędu. Do tego dochodzi propozycja PiS, by ograniczył obywatelom - nie tylko w sytuacjach nadzwyczajnych, ale na co dzień - prawo do zaskarżania wyroku lub decyzji administracyjnej "w sprawach mniejszej wagi". I równocześnie ustanowił "w uzasadnionych wypadkach"
natychmiastową wykonalność orzeczenia lub decyzji podlegających zaskarżeniu. Może to i usprawniłoby system wymierzania, ale czy na pewno sprawiedliwości?
Gospodarka socjalistyczna
Nie będzie bezrobocia i ma być dobrze. Chcieć to móc. Aż trudno zrozumieć, że nikt na to nie wpadł od czasów PRL. Wpadła Samoobrona i proponuje zadekretować to w konstytucji: "Polityka gospodarcza zapewnia osiąganie jak najwyższego trwałego wzrostu gospodarczego i zatrudnienia oraz rosnący poziom życia społeczeństwa przy utrzymaniu stabilizacji finansowej państwa"; "Polityka pieniężna państwa zapewnia stabilizację ogólnego poziomu cen oraz wzrost gospodarczy i pełne zatrudnienie".
Podstawą gospodarki idioty, czyli polskiej ekonomii socjalizmu lat 70., było życie z kredytów - przejadanych i wyrzucanych w błoto na inwestycje, które nie miały szans się zwrócić. Wyszło z tego PRL tyle długów, że do dzić je spłacamy. By to się nie powtórzyło, nie wystarczy Balcerowicz, który jednak musi kiedyć odejść. Dlatego obowiązująca dziś konstytucja nakłada na państwo kagańce, które uniemożliwiają gierkowskie gospodarowanie.
Pierwszy to zakaz zaciągania przez państwo pożyczek lub choćby udzielania gwarancji i poręczeń finansowych powyżej granicy bezpieczeństwa. Państwowy dług publiczny nie może przekroczyć 60 procent rocznego produktu krajowego brutto, czyli wartości tego, co wytwarza gospodarka. Drugi to zakaz pokrywania deficytu budżetowego pożyczkami z centralnego banku państwa (NBP), czyli produkowania pieniądza bez pokrycia.
I PiS, i Samoobrona w swoich projektach konstytucyjnych odrzucają obydwa te zakazy. LPR tylko drugi. Jak widać, takýe w sprawach gospodarczych rysuje się groźna i realna koalicja.
15 lat przejść z PiS
W ramach przepisów przejćciowych PiS proponuje generalne porządkowanie lustracyjno-dekomunizacyjne trwające nawet 15 lat. Weryfikowane byłyby osoby już pełniące oraz kandydujące na funkcje publiczne, z których wykonywaniem wiąże się składanie ślubowania. Sąd ustalałby, kto ma prawo złożyć ślubowanie. A nie mógłby ten, kto przed 1990 rokiem wykaza¸ się "gorliwością w zwalczaniu niepodległościowych i wolnościowych aspiracji Narodu albo w działaniach wymierzonych w prawa obywatelskie lub prawa Kościoła i niezależnych instytucji społecznych". Bez ślubowania zaś wara od funkcji publicznych.
Przez 15 lat od zmiany konstytucji byłyby lustrowane osoby urodzone przed 10 maja 1972 roku chcące pracować nie tylko w sektorze publicznym. Dotyczyłoby to funkcjonariuszy państwowych i samorządowych, zawodów zaufania publicznego (jakie to zawody, okrećliłaby dopiero ustawa), nauczycieli szkół wyższych, kierowników czy redaktorów w mediach publicznych. A także członków zarządów, rad nadzorczych i podobnych organów w spółkach z udziałem podmiotów państwowych lub komunalnych. Lustracja zarządów i rad nadzorczych objęłaby też prywatne banki, a nawet spółki akcyjne notowane na giełdzie!
PiS chce zakazać na 15 lat pełnienia tych wszystkich funkcji osobom, wobec których ujawniono fakty współpracy z organami bezpieczeństwa przed 1990 rokiem. Nie mówiąc o pracy czy służbie (jak kogoś tam powołano w ramach służby wojskowej, to miał pecha). Ujawniono - a nie udowodniono. Bardzo się to optymistycznie zapowiada w kontekście dotychczasowych dokonań IPN. Nie dotyczyłoby to tylko funkcji z wyboru, o ile kandydat nie zatai¸ wcześniej "faktów podlegających lustracji". Byłaby też lustracja czynów po 1989 roku - gwóźdź programu PiS. Przez pięć lat od wejścia konstytucji miałaby działać "Komisja Prawdy i Sprawiedliwości, której zadaniem jest zbadanie i ujawnienie działań podejmowanych w interesie prywatnym lub grupowym po 31 grudnia 1989 roku, przy wykorzystaniu pełnionych funkcji lub wpływów w instytucjach publicznych, które były rażąco sprzeczne z zasadami moralności publicznej i godziły w podstawowe interesy RP".
Moralność publiczna to zapis na każdego. A jak długi miałby być podstawowy interes i jak go obiektywnie zmierzyć? Po pięciu "nieskazitelnego charakteru" komisarzy powoływałby Sejm i Senat do sądzenia nie tylko osób funkcyjnych, ale i wpływowych. Precyzja sformułowań doprawdy poraýajca.
Byłaby to permanentna speckomisja śledcza do wszystkiego na wzór rywinowej i orlenowskiej, ale bez ich ograniczeń. Specjalna ustawa zapewniłaby jej szczególny dostęp do informacji tajnych i szczególne kary za fałszywe zeznania. Kodeksowe już nie wystarczą. Brak tylko propozycji kar dla osądzonych przez speckomisję. Ale o tym akurat PiS nie zapomni.
Koalicja na rzecz IV Rzeczpospolitej
Chyba prościej byłoby konstytucyjne propozycje PiS zastąpić tylko jednym zapisem: "Osoba pełniąca najwyższe funkcje państwowe (prezydent, premier) musi mieć koniecznie bliźniaka". Lech Kaczyński uwierzył już w swoją prezydenturę z kompetencjami proponowanymi przez swoją partię. Stawia się ponad niezawisłe sądy, które wydają niekorzystne dla niego wyroki: czy to nieprawomocny w sprawie karnej jak ostatnio, czy prawomocny w cywilnej w sierpniu 2003 roku utrzymany rok później przez Sąd Najwyższy (wszystko w związku z jednym zniesławieniem).
Ma pretensje, że sądów nie przekonuje jego linia obrony. Linia zresztą absurdalna i kompromitująca profesora prawa - bo oczekiwał w sprawie przeciw sobie wyroku uznającego za przestępcę... stronę skarżącą go o zniesławienie.
Nie stawia się na ogłoszenie wyroku, bo sąd się na niego uwziął. Potem obrażony urządza partyjną konferencję prasową w publicznym urzędzie w swojej prywatnej sprawie, na której powtarza to, co sądy uznają za zniesławienie. Sędziowie w jego sprawach powinni poważnie się zastanowić, czy aby nie wykazują "braku woli rzetelnego wykonywania urzędu". Bo w IV RP z konstytucją według PiS to już by wystarczyło do złożenia ich z urzędu.
Ale taka zmiana konstytucji jest, niestety, prawdopodobna, bo idee polityczne PiS współgrają z pomysłami Platformy Obywatelskiej: ściągania cugli, wzmacniania władzy wykonawczej - wprawdzie premiera, a nie prezydenta - czy deklarowanego publicznie poparcia dla komisji prawdy i sprawiedliwości. - Nie tyle będę walczył z ideą komisji, bo uważam, że to jest dobra idea, ile będę walczył o to, żeby była maksymalnie profesjonalna - mówił niedawno Jan Rokita.
Tylko w gospodarce moýna liczyć, że PO przeciwstawi się pomysłom PiS, bo w przeciwnym wypadku utraciłaby znaczącą część swego liberalnego elektoratu.
Platforma wprawdzie ostatnio ogłosiła walkę z PiS, wywołując niemałe zdumienie. Nagle nie wypiera się III RP i chce ją tylko poprawiać, a nie budować IV. To jednak tylko taktyka przedwyborcza, bo PO zlękła się PiS, który dogonił ją w sondażach. I tylko słowa - LPR także deklaruje w swoim projekcie konstytucji, że przejmie "to, co dobre z dorobku Trzeciej Rzeczypospolitej". Przecież nie można usunąć samego siebie.
W obecnej retoryce PO skierowanej przeciw PiS chodzi o to, kto zajmie w wyborach pierwsze miejsce i kto będzie liderem przyszłej koalicji rządzącej. Od tego wyniku zależy, gdzie koalicja usytuuje centrum dyspozycji politycznej: u premiera czy u prezydenta. Obie partie nie mają natomiast wątpliwości, że należy to robić.
Czy grozi nam państwo autorytarne wprowadzane w imię wzmocnienia władzy wykonawczej i dekomunizacji? Projekt PiS otwiera do tego drogę. Może też liczyć na poparcie Samoobrony, która chciałaby iść jeszcze dalej. LPR wprawdzie na piśmie ma pomysły łagodniejsze, ale to tylko zaniedbanie. Jej wizja państwa i prawa jest bardzo zbliżona do wartości PiS - widać to w pracy komisji do spraw Orlenu czy ostatnio przy ich wspólnym działaniu przeciw Paradzie Równości.
Liga jest też "do kupienia", choćby za wprowadzenie proponowanej przez nią konstytucyjnej ochrony życia od momentu poczęcia. Dla PiS nie będzie to żadne poświęcenie, choć Polsce przywróciłoby ideologiczną gorączkę i podział.