Co łączy PRL z Polską Tuska?
Jednym z ważniejszych ogniw łączących PRL z Polską Tuska jest niewątpliwie minister ds. równego traktowania, pani Radziszewska. Pełni ona rolę, która jest repliką szefa komunistycznych związków zawodowych. Ma prestiż, władzę, przywileje z ich materialnym blichtrem (apartamenty, biuro, limuzyny, szoferów, komputery), które ją cieszą i zaspokajają, a rząd ma pełne gwarancje, że nic w kwestiach dyskryminacji nie będzie zrobione.
Komunistyczne związki zawodowe też służyły partii jako dekoratywne alibi, a jednocześnie gwarant, że będą raczej wspierać władzę przeciw robotnikom niż odwrotnie. Historia lubi się powtarzać i z okazji rocznicy Okrągłego Stołu warto podkreślić, że rząd Tuska stawia na ciągłość i tradycję. W końcu w komunizmie było sporo instytucjonalnych rozwiązań, które po dziś dzień stanowić mogą (i stanowią) twórczą odpowiedź na kłopotliwe politycznie pytanie: „co zrobić by zjeść ciastko i zarazem je mieć”?
Komunistyczni szefowie związków zawodowych, np. słynny „gierkowski” przewodniczący W. Kruczek, głośno rozprawiali o swoich szerokich prerogatywach, a jednocześnie doskonale wiedzieli, że celem ich działań, zgodnie z oczekiwaniami partii, nie są robotnicze prawa, tylko „budowanie socjalizmu”, „zacieśnianie internacjonalizmu”, a z konkretów - dajmy na to - zwiększenie wkładki mięsnej w menu dzieci z przedszkola nr 5.
I za to byli kochani przez władzę.
Troska o szeroki kontekst i bardzo drobiazgowy konkret z absolutnym pominięciem meritum, stanowi również przedmiot działań i aspiracji obecnej minister. Radziszewska jest niczym towarzysz Kruczek, niekłopotliwa, fasadowa, leniwa, bardzo zadowolona z siebie, a do tego – prywatnie - zamiłowana w polowaniach, podobnie jak dawni towarzysze, „obrońcy robotników”. Zamiłowanie do zabijania zwierząt daje pełną gwarancję obojętności na los słabszych. I rząd PO czuje się przy niej bezpieczny, wiadomo bowiem, że nie sprawi absolutnie żadnych kłopotów.
Tyle że - kobiet szkoda.
Instytucja pełnomocników rządu ds. równego traktowania stanowiła przedmiot rekomendacji tak zwanej Platformy Pekińskiej z 1995 r. 14 lat temu w Pekinie zebrały się setki tysięcy kobiet i uchwaliły konieczność powoływania rządowych mechanizmów przeciwdziałających dyskryminacji. Kobiety mają bowiem równe prawa, ale nie mają równych szans i możliwości (gorzej zarabiają, trudniej im znaleźć pracę, łatwiej stracić, są ofiarami przemocy, molestowania, mają ograniczona autonomię, ich praca wychowawcza jest pozbawiona prestiżu i rządowych gwarancji: porzucone przez mężczyzn nie mają opieki państwa).
Z czasem urzędy do spraw równego traktowania kobiet i mężczyzn wzbogacały się o inne zakresy dyskryminacji, czasem, uzależnione od prawicowych rządów obejmowały kwestie rodziny czy dzieci (choć w większości krajów istnieją niezależne urzędy ds. rodziny, dzieci czy młodzieży). Jednak we wszystkich krajach europejskich urzędy ds. równego traktowania zajmują się przede wszystkim kwestią kobiet, nie tylko dlatego, że ich dyskryminacja stanowi matrycę wszelkich dyskryminacji, ale przede wszystkim dlatego, że rządy i obywatele rozumieją, że tam gdzie jest dyskryminacja kobiet nie ma tak naprawdę demokracji. Tak więc, Towarzyszko minister! Odejdź! Wstydu oszczędź…
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski